Z urodzenia nowotarżanin, od 30 lat zakopiańczyk. Na Podhale24.pl zakończyliśmy publikację powieści Andrzeja Finkelstina pt. "Melina Lenina, czyli o tym jak Wacek odrabiał wojsko w Poroninie". Wraz z autorem, zachęceni reakcją czytelników, publikujemy kolejne utwory Andrzeja Finkelstina - wybrane opowiadania z tomów pt. "Nokaut" i "Moje podróże autobusikiem". Są to swobodne opowieści i spostrzeżenia na różne tematy społeczne i psychologiczne w formie opowiadań, często czarno-humorystycznych, zazwyczaj mające drugie dno i morał. Kolejne opowiadania publikujemy co wtorek na Podhale24.pl. Dziś "Stworzyłem żywą istotę".
Stworzyłem żywą istotę/Fantástico Chico Blanco/Na kongresie w uwielbianym przez trendsetterów SoHo na Manhattanie, z prawej obok mnie siedział Stan. Nie stan Nowy Jork, tyko zwyczajnie Staszek. To, co mówił prelegent do nikogo absolutnie nie trafiało. Nudy, nudy i jeszcze raz nudy. Mentalna bariera nie do przebicia. Dziennikarz z Al-Dżaziry z sekcji prasowej siedzący po mojej lewej od dawna drzemał ukrywając głowę w notatniku. Oddychając wydmuchiwał śmieszną wilgotną plamę na swoich arabskich zapiskach. Mnie zaś rozpierała wewnętrzna twórcza i hedonistyczna energia. Koniecznie musiałem coś zrobić, najlepiej zjeść albo dać czemuś początek. Albo jedno i drugie. Szukając natchnienia zacząłem przyglądać się Stachowi. Jego doskonale wytrenowana mimika śniadej indyjskiej twarzy, bezbłędnie sugerowała skupienie i uwagę. Była to jednak tylko maska. W myślach, zapewne gdzieś na Malediwach, na swoim luksusowym jachcie i w otoczeniu pięknych bezimiennych dziewczyn, delektując się hawańskim cygarem, sączył rum i przysparzał sobie opalenizny. Zamarzyłem o tym samym, jednak w tym momencie musiałem pocieszyć się czymś bardziej prozaicznym. Sięgnąłem do teczki po kanapkę zakupioną w ulicznym barze. Jak na tę okoliczność, była super. Kupując ją łudziłem się naiwnie, że natrafię przypadkiem na Woody Allena. Byłoby miło ale i tak pewnie nie chciałby ze mną gadać. Kanapka wraz zawartością była pyszna i niestety zbyt szybko się skończyła. Uwielbiam takie kanapki. Tymczasem łysol, programistyczny strateg w sweterku z norweskim wzorem, w zielonych chinosach w kancik, wałkował nudno i niezrozumiale temat z otchłani Al, regularnie poprawiając palcami raz jednej to znowu drugiej dłoni, okularki w drucianych oprawkach. Nawet Kołakowskiego krew by zalała, a co dopiero mnie. Moja dupa też zaprotestowała, mówiąc stop bezsensowości wygniatania płaszczyzn w konferencyjnym fotelu. Zacząłem się niecierpliwić.
Szelest przeglądanej prasy świadczył o poziomie konferencji. Koleś siedzący za mną chrapał tak głośno, że od czasu do czasu szturchałem go notatnikiem, żeby się nie błaźnił. Panie w tyle oglądały witrynki z ciuchami, głośno debatując na temat prezentowanej w nich bielizny. Zaś jakiś osioł z przodu, dobitnie komentował porządek w żeliwnej zabytkowej sali konferencyjnej ze szczególnym uwzględnieniem, rzeczywiście niezbyt czystych, ale za to solidnych łańcuszków w vintage'owych żyrandolach.
Jesienne słońce przyjemnie tarabaniło się przez wielkie loftowe okna. Okna, rzadka dziś rzecz w salach konferencyjnych. Te były wielkie i podobnie jak wiele innych elementów budynku odlane z żeliwa. Pozbawiłem pióro nakrętki i odłożyłem na kartkę z notatnika. Srebrna stalówka CC subtelnie odbiła słońce na jasnej powierzchni kartki. Blask lekko pulsował tworząc jakby żywy organizm. Kiedy przymknąłem oczy bodziec działania świetlnego nie ustał, widziałem rozedrgane powidoki. Spodobało mi się to. Z teczki wyjąłem jeszcze jedno pióro z nakrętką w złotym kolorze. Wypolerowałem ją dokładnie i dostawiłem do stalówki CC. Światło się załamało i otrzymałem dwa różne odbicia. Jedno srebrne z wyraźnymi liniami, drugie zaś złote, rozmyte tworzące jakby tło. Poruszając delikatnie przedmiotami uzyskałem efekt trójwymiarowości, figury ożywionej w niewytłumaczalny sposób, istoty oddychającej, myślącej i spoglądającej na mnie swoimi niewidzialnymi oczami.
Kiedy przestałem poruszać przedmiotami, ruch na papierze nie ustał. Ten osobliwy byt nadal żył. Odłożyłem delikatnie pióro i nakrętkę, a to coś nadal żyło na kartce z mojego notatnika. Długo przyglądałem się stronicy, na której przed paroma chwilami powstał ten stwór. Niechcący stworzyłem zalążek nowego życia. Świetlny embrion. Ciekawe uczucie.
Koniec dywagacji. Wyrwałem arbitralnie z notatnika kartkę z ożywionym blaskiem świetlnym i podarłem ją na dziesiątki kawałków. Zniszczyłem tę nieoczywistą bezimienną istotę, ku swojej wielkiej uldze i być może uldze całej ludzkości, no i oczywiście uldze mocno zaangażowanego w sprawę Stacha. I nigdy nie dowiem się, co by z tego wynikło, gdybym postąpił inaczej.
***