FELIETON. Dziś odbyło się spotkanie urzędników oraz radnych, na którym omawiano zgłoszone przez mieszkańców propozycje do realizacji w ramach budżetu obywatelskiego. Przysłuchiwanie się debacie było przykrym doświadczeniem.
Zgłoszonych zostało w sumie 88 projektów. Prawie połowę z nich opatrzono notkami oznaczającymi, że urzędnicy mają co najmniej "wątpliwości" wobec danego pomysłu. Spotkanie poświęcone było tym zakwestionowanym koncepcjom. Gdyby poddawano w wątpliwość możliwość realizacji danego zadania, albo powoływano się na kwestie prawne, czy własnościowe - to opór byłby zrozumiały. Ale podważano ... sens zgłoszonych propozycji. O ile pamiętam - o pomysłach mieli decydować mieszkańcy, nie urzędnicy. I to mieszkańcy w głosowaniu mają zdecydować czego chcą i co jest im potrzebne. Sporo projektów złożył pod własnym nazwiskiem prezes Spółdzielni Mieszkaniowej Jarosław Jakobiszyn. Podważył je naczelnik Wydziału Gospodarki Nieruchomościami i Planowania Przestrzennego - Janusz Jakobiszyn. Naczelnik argumentował, że nie ma do wniosku podpiętej zgody spółdzielni "na wejście na jej teren". Cóż, w regulaminie budżetu obywatelskiego nie było napisane, że taki dokument ma być, więc to nie powinien być problem. Okazało się, że jest.
Pytania "po co to komu", "kto będzie z tego korzystał" i uwagi - "to jest niepotrzebne", "lepiej to zrobić gdzieś indziej" oraz odrzucanie projektów, bo "mogą sprawiać kłopot w realizacji" ukrócił Jan Kolasa. To przede wszystkim wiceburmistrz i skarbnik stopowali naczelników poszczególnych wydziałów, którzy kwestionowali zgłoszone projekty. Obaj panowie byli na tyle skuteczni, że zdusili protesty w ponad połowie przypadków. Inna sprawa, że argumentów naczelnicy nie mieli zbyt mocnych.
Przykład: wiceburmistrz domagał się od naczelnika Wydziału Rozwoju i Inwestycji odpowiedzi na pytanie jaki jest powód odrzucenia danego projektu. Adam Sojka tłumaczył, że "z realizacją pomysłu mogą być problemy, trzeba będzie pytać o zgodę innych mieszkańców, że to kłopot..."
Odpowiedź Jana Kolasy brzmiała: "Nie możemy odrzucać wniosku dlatego, że mogą być jakieś problemy. Przy każdej inwestycji może się coś wydarzyć. Tam gdzie ma powstać inwestycja - to jest teren miejski, tak? I nie ma innych przeszkód? No to projekt przechodzi." I tak kilka razy.
Pozostałe ocalone wnioski, obronione były przez radnych, którzy ewidentnie mieli w tym własny interes - bo to oni sami złożyli te projekty.
Osiem razy pod wnioskami przewijają się nazwiska obecnych radnych. Wiem, że radny to także obywatel i mieszkaniec Miasta i miał prawo wniosek zgłosić. Tego nie kwestionuję. Ale jako radny, miał chyba przez ostatnie 4 lata większe możliwości forsowania koncepcji, niż pozostali mieszkańcy. Jakoś nie pamiętam poważnych, dużych i kosztownych przecież wniosków np. o budowę schodów na cmentarz od ul. Skotnica, tarasu widokowego, czy oświetlanie ścieżek rowerowych.
Inna sprawa to sposób walki - bezpardonowy. Krytykowano zgłoszone pomysły, kpiono z wnioskodawców, rzucano uwagi pod ich adresem "ten też chce zaistnieć".
Z przykrością przyznaję, że się pomyliłam. Zaufałam pomysłowi budżetu obywatelskiego, ale on w nowotarskim wydaniu do kpina. Kpina z ludzi, którzy uwierzyli, że mogą pokazać własny pomysł na swoje Miasto.
Jutro kolejne spotkanie. Wolę na nim nie być. Poczekam jak reszta zainteresowanych osób - na oficjalne ogłoszenie, które z projektów przejdą do realizacji. Ten dzisiejszy pokaz pogardy i lekceważenia nowotarżan, którego byłam świadkiem wystarczy mi na długo.
Sabina Palka