Podhalański Szpital Specjalistyczny im. Jana Pawła II w Nowym Targu jest jednym z największych w Małopolsce; sprawnie zarządzany obiekt dysponuje kilkunastoma nowoczesnymi, dobrze wyposażonymi oddziałami. Z dyrektorem Markiem Wierzbą, rozmawia Jacek Sowa.
Dzieje tej placówki notują wiele burzliwych kart, począwszy od trzydziestoletniej batalii przy równoległej budowie nowego szpitala, którego poprzednik (oddany do użytku 110 lat temu jeszcze za czasów monarchii habsburskiej) funkcjonował na skraju wydolności. Nowy szpital zatrudnia dziś ponad 900 etatowych pracowników i jeszcze 300 osób obsługi komplementarnej. To ogromna rzesza ludzi w zakładzie pracy, gdzie nie ma miejsca na błędy, które zawsze się zdarzają, ale ich minimalizacja zależy od profesjonalnego zarządzania. A ten aspekt należy do jednego z bardziej wstydliwych wątków historii lecznicy, która w pierwszej dekadzie XXI wieku miała …11 dyrektorów! W 2010, na pół roku przed wyborami samorządowymi, zarząd starostwa powołał kolejnego – był nim ówczesny sekretarz powiatu nowotarskiego, Marek Wierzba.Liczył się Pan z tym, że może być kolejnym kruchym ogniwem takiej „parszywej dwunastki”?
Marek Wierzba: - W obliczu potężnych zawirowań gospodarczych placówki (szpital był zadłużony na ponad 50 mln złotych!) komisarycznie przejąłem stery po poprzedniku, z myślą utrzymania się na powierzchni przez bodaj kilka miesięcy. Łatwo nie było, gdyż napotkałem na silny opór materii, głównie zasiedziałego w starych strukturach personelu medycznego i związkowców, którzy chcieli dalej rządzić po swojemu.
Stąpanie po korytarzach nowotarskiego szpitala nigdy nie było łatwe…
- Pogodzenie wymagań leczniczych z barierami finansowymi jest trudnym zadaniem w realiach dużej jednostki służby zdrowia. Miałem certyfikat dwuletnich studiów menedżerskich w USA i aby ogarnąć problemy branżowe, dorzuciłem do tego studia podyplomowe i przyjrzałem się problemom z własnej perspektywy. Zarzucony roszczeniami komorników i sieci lichwiarskich firm para bankowych, wyplątałem się z niekorzystnych umów i pogoniłem także nieudaczną firmę konsultingową. Z bólem serca pozbyłem się kilku osób na kluczowych stanowiskach, które pełniły tam role hamulcowych. Otrzymałem wtedy mocne wsparcie ze strony doktora Jana Krzaka i Macieja Jachymiaka, ówczesnego wicestarosty; to był najkorzystniej oprocentowany kredyt zaufania…
Jest Pan przedstawicielem prawicowego obozu politycznego, który włada Podhalem od lat…
- Tak, ale bez politycznego wsparcia rządzących nie dałoby się nic zrobić, bez względu na to, która opcja polityczna jest u władzy. Gdy po czterech latach Podhalański Szpital Specjalistyczny wyszedł na prostą, inaczej zaczęto patrzeć na to, jak jest zarządzany. Ustabilizował się kadrowy kręgosłup, zespół zaakceptował zmiany, w poczuciu zaufania pracownicy przestali się bać o swoją przyszłość.
Jednak od czasu do czasu w nowotarskiej lecznicy notuje się drgania, które medialny sejsmograf rejestruje na swych czołówkach; kiedyś nawet z moim udziałem…
- Przy tak dużej skali działania w jednak niezwykle delikatnej materii trudno, aby czasem coś się nie wydarzyło. Nasz szpital jest powiatowy w nomenklaturze, jednak rzeczywiste spektrum jego zasięgu jest daleko szersze. Bilansowa suma wartości usług sprawia, że jest to największy specjalistyczny szpital w Małopolsce, a do tego dochodzą jeszcze konsekwencje ruchu turystycznego; podczas ferii lub w wakacje jest on wręcz oblężony! Po obu stronach mamy do czynienia z ludźmi, którymi targają emocje, wynikające ze specyfiki funkcjonowania; to nie są zakupy w Biedronce, gdzie też czasem dochodzi do nieporozumień. Jest presja ze strony pacjenta i procedury, które nie zawsze nadążają za rzeczywistością.
Jak sobie Pan radzi z codzienną presją w pracy?
- Mam ponad 60 lat, a jedną czwartą życia poświęciłem temu szpitalowi. Wbrew malkontentom Podhalański Szpital Specjalistyczny jest w dobrej kondycji i ciągle się rozwija. Jest dobrze wyposażony, co gwarantuje dobre warunki pracy i możliwość rozwoju personelu. Mamy dostęp do kompleksowej diagnostyki i na bieżąco reagujemy na zmiany populacyjne. Społeczeństwo nam się starzeje i musimy to dostrzegać. Poszerzać ofertę w przypadku onkologii, tak jak uczyniliśmy to przy tworzeniu centrum diagnostyki nowotworowej piersi, wdrażamy nowoczesne wzory zachodnie, szkolimy personel.
- Nie chcę tu epatować liczbami fachowców, którzy wybyli za granicę za lepszymi zarobkami; dziś na to w Polsce też nie mogą narzekać, jeśli pracują z podobnym zaangażowaniem jak na Zachodzie. Uzupełniamy braki, wchłaniając medyków z Ukrainy, są to decyzje polityczne, nie zawsze jednak trafione. Możliwość weryfikacji dyplomów i dokumentów jest ograniczona, pozostaje więc bieżąca praktyka. Przez 15 lat mojego urzędowania przewinęło się przez nasze oddziały sporo lekarzy z Białorusi, Ukrainy czy nawet innych, egzotycznych krajów; różnie z tym bywało. W trudnej sytuacji za wschodnią granicą nie wiadomo też, jak długo będziemy mogli z nich korzystać.
Stąd bierze się pański entuzjazm wobec otwarcia wydziału lekarskiego na nowotarskiej Akademii Nauk Stosowanych?
- Entuzjazm to za dużo powiedziane, bardziej pragmatyczna akceptacja przyszłościowa. Jestem optymistą i z racji potrzeb szpitala i regionu trzeba to przedsięwzięcie wspierać. Lokalizacja uczelni nie jest tu najistotniejsza, „po owocach ją poznamy”. Co prawda dopiero za kilka lat, ale jest to w naszym ogólnym interesie. Nabór kandydatów był zero-jedynkowo selektywny; tu nie było bratanków senatorów czy dzieci ministrów, liczyła się wiedza i kwalifikacje. Jeśli ktoś chce się uczyć i się nauczy, to sobie poradzi. To jak z koniem przy wodopoju…
Zagrożenie jest na zapleczu, na uczelni to działa w obie strony, wobec braku kadry naukowej. Myślę jednak, że stolica Podhala jest atrakcyjnym miejscem do ściągnięcia wysokokwalifikowanej ekipy pedagogów/specjalistów. Ale to już rola dla włodarzy tego regionu…
Czyli także z Pańskim udziałem; niedawno został Pan po raz kolejny od dziesięciu lat radnym Sejmiku Małopolskiego, ostatnio jako przewodniczący Komisji Zdrowia. Prawie 18 tysięcy głosów robi wrażenie…
- Będąc radnym można wiele spraw załatwić – to taka nasza rodzima rzeczywistość. Kraków od zawsze był matecznikiem nowotarskiej służby zdrowia, więc dobre relacje z nim są ze wszech miar wskazane. Trwa jeszcze chwilowy impas na poziomie władz sejmiku, ale wypracowany przyszły układ sił będzie miał kolosalny wpływ na przyszłość także naszej placówki. Ale co do tego, jestem optymistą!
Czy po 15 latach zasiadania w tym fotelu nie jest Pan zmęczony?
- Czasem bardzo i zastanawiam się, czy gdyby zaproponowano mi przejście na emeryturę, nie zdecydowałbym się na to. Wsiadł na motocykl i pojechał tam, gdzie jeszcze nie byłem. Ale rankiem wraca zapał do pracy, który jednak jeszcze pozostał i chcę coś zrobić! Tutaj każdy dzień to nowe wyzwanie wobec rzeszy naszych pacjentów, którzy zawsze będą najważniejsi.
Rozmawiał Jacek Sowa