FELIETON. "Tu nie wystarczy konewka z wodą, gdyż potrzeba zdarcia lodu aż do betonu na dnie, a po nowej tafli musi ostro przejechać rolba przemian. A nieudacznym maszynistom należy zakazać zbliżania się do lodowiska na kilometr" - pisze Jacek Sowa.
Chciałoby się powiedzieć za redaktorem Maciejem Zubkiem: - "a nie mówiłem?". Ale i ten mój sportowy kolega nie znajduje satysfakcji w odniesieniu do tego, co serwuje nam wielce zasłużony dla Miasta klub, ponoć „Duma Podhala”.Bo hokejowy klub z szarotką na piersi przynosi nam dziś więcej wstydu, niż powodu do dumy. Stwierdzam to z pozycji li tylko kibica, bo od paru dekad nie uczestniczę w życiu klubu z Parkowej, któremu kiedyś poświęciłem wspaniałych kilka lat na dobre i złe, u boku dwóch Tadeuszów – Kramarza i Japoła.Ale wtedy to dobre było chlebem powszednim, gdyż Szarotki lały wszystkich po kolei, w kraju i czasem nawet za granicą; hokejowy Śląsk co najwyżej zawijał w sreberka, Węgrzy, Rumuni czy Norwegowie cieszyli się z tylko jednocyfrowych porażek. Na zapleczu sekretariatu „Mamy” Soczkowej brakowało miejsca na puchary, a telefon za biletami dzwonił przez cały dzień. Ale czy to się jeszcze kiedyś wróci?
Wraz z transformacją ustrojową lat dziewięćdziesiątych, za sprawą różnych okoliczności (i nie bez pomocy różnych indywiduów) hokej stał się sportem niszowym, podobnie jak jego nękana aferami hokejowa centrala. Gdyby wtedy nie Wiesław Wojas, pewnie by zapomniano o nowotarskich butach i o hokeju także…
Nie mam zamiaru w tym miejscu rozwijać historycznych wątków, skazanych zresztą natychmiast na histeryczne komentarze lokalnych znawców i zbawców, jedno jest pewne: sytuacja w nowotarskim(ch) klubie(ach) sięgnęła dna! To już nie jest wieloletnie wołanie na sportowej pustyni, to jest dramatyczny krzyk rozpaczy, jęk zawodu i choć co jeszcze.
MMKS i KH „Podhale” – dwie hokejowe łyżwy, prowizorycznie przykręcone do kiepskich butów z okolicznych second handów, rozjechały się na amen, powodując głębokie rysy na tafli nowotarskiego lodowiska, które może niebawem roztopić się od słonych, choć czasem krokodylich łez miejscowych kibiców.
Na ile realny jest upadek zasłużonego klubu, trudno powiedzieć. Niezbyt ufam poczynaniom cichociemnego prezesa, którego zrzucono ze spadochronem z niebogatej w hokejowe tradycje Ziemi Świętokrzyskiej, której reprezentanci, wówczas drużyna Spójni Kielce swój ostatni i sromotnie przegrany mecz rozegrała w 1952 roku ze Spójnią (tak się wtedy nazywało Podhale) w ramach mistrzostw związkowych. Może jeszcze by mnie przekonał, gdyby założył swoje prywatne kilka baniek i zwietrzył w tym niezły interes.
Podziwiam natomiast, ale i szczerze współczuję, Leszkowi Tokarzowi, któremu będę kibicował ze wszystkich sił, aby jego doświadczenie zniwelowało rysy na nowotarskim lodowisku.
Chciałbym przy okazji zapytać, gdzie są politycy z pierwszych rzędów minionych kadencji, którzy machając listami gratulacyjnymi, wieszczyli świetlaną przyszłość hokejowych Szarotek, wraz z różowymi czekami zbójeckiej firmy energetycznej czy giganta ubezpieczeniowego, których prezesi sami teraz oglądają się za polisą na swoje dalsze życie.
Nad popękanym lodem w nowotarskim parku pewno bardzo mocno muszą się nad tym pochylić w nowotarskim Ratuszu, także i na sali obrad na forum Rady Miasta. Ale przede wszystkim w Klubie! I tu nie wystarczy konewka z wodą, gdyż potrzeba zdarcia lodu aż do betonu na dnie, a po nowej tafli musi ostro przejechać rolba przemian. A nieudacznym maszynistom należy zakazać zbliżania się do lodowiska na kilometr!
Tegoroczna zima dla Zarządu NKP „Podhale” nie była łaskawa pod względem organizacyjnym. Nierówna batalia klubowych działaczy z niechętnymi im strukturami piłkarskiej centrali, zwieńczona heroiczną walką drużyny o utrzymanie w lidze, przypieczętowania wojewódzkim pucharem zasługuje ze wszech miar na szacunek. Dostrzeżono to także przy ulicy Krzywej 1, wspierając dobrze pracujący, ułożony Nowotarski Klub Piłkarski, który zapewne odwdzięczy się wynikami na nowoczesnej sztucznej nawierzchni ze sprinklerami. Inna być w naszym klimacie nie może, ale to co zaordynował Krzysztof Łapsa, były szef MCSiR, to w swej klasie istny Maybach, którego nawet ojciec Rydzyk by nam pozazdrościł, gdyby bawił się w piłkę kopaną.
Trzecioligowy zespół Tomasza Kuźmy został chyba dobrze przygotowany do tego ważnego sezonu. Pierwsze pięć spotkań z musu rozegrano na wyjazdach (z tego dwa z liderami tabeli); siedem punktów i remisowy bilans bramek to wynik, który w tych warunkach zadowala. Zadowala przede wszystkim postawa piłkarzy, którzy podczas meczów z liderami z Tarnobrzegu i Starachowic, w tropikalnych upałach przebiegali po 10-11 kilometrów; to są liczby ekstraklasowe!
Lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku poświęciłem hokejowi. To mistrzostwa świata w 1976 roku w Katowicach, to era naszych wspaniałych hokeistów: Ziętary, Tokarzów, Słowakiewiczów Batkiewiczów i wielu innych. Jeździłem z nimi, pisałem o nich, to było moje życie. To były piękne czasy także Wielkiego Klubu!
Dwie dekady obecnego wieku podczas pobytu w Warszawie poświęciłem piłce, którą poznałem od dziennikarskiej podszewki widząc, co można zrobić z klubem, nawet uświęconym tradycją. Tak stało się ze stuletnim klubem w Otwocku, to dzieje się z warszawską Polonią. Ludzie, którzy podjeżdżali na Konwiktorską dwoma Maybachami obiecywali złote jabłka, które zamiast medali, zamieniali na złote łańcuchy na własnych szyjach.
Nie chciałbym, aby podobny los spotkał zasłużony przez kilkadziesiąt lat klub hokejowy, którego złotą odznakę noszę w klapie. I nie przeszkadza mi, że żółte jest z prawej strony, byle na niej nie było rys…
Jacek Sowa