Krystyna i Władysław Wiśniowscy śpiewająco uczcili pół wieku wspólnego pożycia. Muzyka i śpiew jest ich wspólną pasją, z którą żyją od dzieciństwa.
Życie młodej Krysi Dworskiej przebiegało z początkiem podobnie jak u większości rówieśnic w mieście: matura, ciekawa praca w ZOO (ale nie w ogrodzie zoologicznym, lecz w Zakładowym Ośrodku Obliczeniowym kombinatu obuwniczego NZPS „Podhale”!), a pomiędzy tym zajęcia domowe, które lubiła umilać sobie śpiewaniem. A że miała piękny głos, razu pewnego (zapewne za sprawką mamy) zjawiła się Janina Glińska, solistka znanego już chóru „Gorce”, z propozycją wstąpienia do zespołu. Krystynę oczarował klimat muzyczny grupy i od tego czasu nie opuściła ani jednej próby. To był rok 1971.Władysław Wiśniowski już od dziecka miał za sprawą swoich braci (a było ich w sumie siedmiu!) do czynienia z graniem, a że smykałkę do muzyki też miał, przyuważył go ówczesny kapelmistrz i wujek zarazem, też Władysław Wiśniowski. I tak 12-letni chłopak z podwórkowego trzepaka wylądował w szeregach miejskiej orkiestry dętej, której nie mogło zabraknąć przy żadnej nowotarskiej uroczystości. Z wiekiem Władek wraz z coraz ważniejszymi instrumentami przesuwał się coraz wyżej w hierarchii orkiestry, aby stać się jej podstawowym ogniwem.
Drogi Władka i Krysi spotkały się w autobusie za sprawą dość groteskowej historyjki, którą jednak oboje wolą przemilczeć. Ten wspólny kurs rozpoczęli w 1974 roku; trwa do tej pory. On grał w orkiestrze, która koncertowała w mieście, ona śpiewała w chórze, który często wyjeżdżał. Mąż wybrał dodatkową „opcję chóralną”, a że i słuch i głos miał na swoim miejscu, szybki zadomowił się w 60-osobowym zespole. Czasem terminy kolidowały, ale w orkiestrze bracia chętnie go zastępowali; młodzi chcieli być razem, ponadto ówczesny nauczycielski chór „Gorce” pod batutą Jana Szostka odnosił coraz większe sukcesy na krajowych festiwalach, z których najczęściej przywozili główne nagrody.
Patronat Związku Nauczycielstwa Polskiego był wówczas niezwykle cenny, zarówno od strony finansowej, jak i atrakcyjności wyjazdów. Tournee po Francji, rozpoczęte latem 1988 roku w Reims było szokiem ekonomicznym dla większości członków zespołu ze wschodniego zaścianka Europy, ale koncert w paryskiej katedrze Notre-Dame utkwił w ich pamięci na lata. To było jednak coś innego, niż śpiewająca podróż tzw. Pociągiem Przyjaźni przez Lwów, Kijów do Odessy.
W okresie zawirowań politycznych różnie bywało, więc pod dachem domu państwa Wiśniowskich obok zwykłych mebli, pojawił się nowy sprzęt, magiel elektryczny, który wsparł domowy budżet. Urządzenie, które liczy już 44 lata, funkcjonuje do dziś i sporadycznie ma jeszcze swą stałą, choć nieliczną klientelę. W tamtych trudnych czasach Władysław wyjechał „na chwilę” do Stanów; chwila trwała dość długo, gdyż przy wsparciu przebywających tam trzech braci i trochę przy pomocy polskiego wikarego i amerykańskiego proboszcza kościoła opodal chicagowskiego lotniska krajowego Midway, założyli własną kapelę. Tamtejsi parafianie uzbierali kupkę dolarów na trąbkę, a niebawem z czteroosobowej kapeli zrobił się tuzin grajków, który z powodzeniem koncertował nie tylko dla miejscowych polonusów.
Po powrocie z USA w 1997 roku, Wiśniowscy w składzie chóru „Gorce” niemal z marszu wzięli udział w koncercie bożonarodzeniowym w Teatrze Wielkim w Warszawie, który poprowadził Janusz Józefowicz, ale za fortepianem siedział przecież ziomek, Janusz Stokłosa. Na renomowanej scenie wystąpili m.in. Czesław Niemen i Edyta Geppert, także zakopiańczyk Andrzej Brandstetter, jednak chór z Nowego Targu wykonujący (wszystko z pamięci!) piękne góralskie kolędy w równie pięknych góralskich strojach, zebrał burzę braw od wypełnionej po brzegi widowni. - A bilety kosztowały sporo – wspomina pani Krystyna – lecz dzięki temu zarobiliśmy na letni wyjazd zespołu do Grecji.
Władysław wiele lat związał z Orkiestrą Miejską w Nowym Targu, która kiedyś jeszcze konkurowała z zakładową orkiestrą NZPS „Podhale”. Bywało, że Władka „pożyczali” na kombinackie imprezy, ale Wiśniowski zawsze kojarzony był z zespołem Zdzisława Świstaka. Ten kapelmistrz, zawodowo pracownik banku NBP, dbał o terminowe wynagrodzenie swojej orkiestry, a jak wspomina pan Władysław, często były to nowiutkie, pachnące farbą banknoty…
Ważnym elementem aktywności Władysława jest nadal orkiestra miejska. Ale jest też i ta parafialna, z Nowego Kościoła, zwłaszcza w maju, kiedy to wraz ze Sławomirem i Andrzejem Suskimi, Krzysztofem Skrzypkiem i kapelmistrzem Marcinem Musiakiem pokonują o świcie dziesiątki schodów coraz to innych kościelnych wież Nowego Targu, aby o szóstej rano odegrać „Majowe granie”.
I tak płyną Wiśniowskim lata z tym muzykowaniem i śpiewaniem i ani się obejrzeli, stuknęły im Złote Gody. Jednak nie chcą przestawać w swej aktywności, już myśląc o czekającym chór „Gorce” udziale w festiwalu chórów we wrześniu w Kłodzku. Bo na co dzień martwią ich ciągłe problemy finansowe chóru, który nie ma swojej siedziby, nie ma etatowego dyrygenta, a na wyjazdy muszą składać się ze swoich prywatnych pieniędzy.
Jednak ostatnio na linii skądinąd Miejskiego Chóru „Gorce” a nowotarskim Ratuszem coś drgnęło; włodarze miasta zainteresowali się sytuacją Stowarzyszenia, które za dwa lata dobije do 75-lecia istnienia. Jeśli chórzyści dostana należne wsparcie nie tylko od Miasta, ale i od Powiatu, Marszałka, a może i od parlamentarzystów, którzy tak bardzo lubią stać w pierwszym szeregu, Jubileusz będzie wydarzeniem godnym 680-lecia królewskiego grodu, co Władysław ogłosi tenorową trąbką z ratuszowej wieży, a Krystyna sopranem wyśpiewa głośno wraz ze swym chórem.
Jacek Sowa