01.03.2023, 20:30 | czytano: 1255

119. rocznica urodzin Jana Kupca, działacza niepodległościowego, więźnia Palace i niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz

Jan Kupiec
Poznajcie Jana Kupca. Urodził się 17 lutego 1904 roku w Zakopanem. Był technikiem budowlanym. Do KL Auschwitz trafił II transportem z 20 czerwca 1940 roku. W transporcie tym znaleźli się również inni mieszkańcy z Krościenka, Zakopanego, Poronina, Bukowiny, Nowego Targu, Odrowąża, Harklowej i Dzianisza.
"20 czerwca 1940 roku skierowano do KL Auschwitz drugi, liczący 313 osób, transport więźniów politycznych (...). Więźniowie tego transportu rekrutowali się głównie spośród inteligencji krakowskiej i z Podhala. Było wśród nich wielu księży, zakonników, nauczycieli gimnazjalnych, adwokatów, studentów, uczniów, wojskowych. Większość z nich aresztowano w ramach akcji wymierzonej przeciwko inteligencji."
KSIĘGA PAMIĘCI

"15 stycznia 1940 roku Gestapo otoczyło nasz dom w Poroninie, gdzie akurat nocowało dwóch studentów z Warszawy, Łaski i Brumer, aresztowano ich i dwóch najmłodszych braci, Antosia i Bolka. Rodziców pobito, przy rewizji skradziono, co było wartościowego. (...) Na drugi dzień Karola i Władka złapano na drodze, a nas dwóch, Józka i mnie aresztowano na trzeci dzień (...). Osadzono nas w piwnicach gmachu sądu przy ul. Nowotarskiej, koło cmentarza. Każdego w innej celi. W tym czasie oprócz nas aresztowano więcej osób, była to prawdziwa obława. (...) Nasza sprawa przeciągała się, na śledztwo zabierano nas kolejno do siedziby Gestapo "Palace" na ulicy Chałubińskiego, pobitych, pokrwawionych odwożono z powrotem i zrzucano po schodach cel w piwnicy. Było nas sześcioro i dwóch studentów do sprawy, ale mimo konfrontacji, bicia, maltretowania, nic z nas nie wydobyli, nic nam nie udowodniono.

Trzymaliśmy się mocno. (...) Więzienie pełne było ludzi z Zakopanego, Poronina, z Białego Dunajca, Kościelisk, z Podhala i dalszych okolic, z Warszawy, z Krakowa, Lwowa, Łodzi i innych miast. Ja siedziałem w małej celi. Było nas sześciu. Jeden z Zakopanego, znajomy Pietrzak, ja i czterech oficerów Wojska Polskiego, których wywieziono w lasy na rozstrzelanie. Złapano ich na granicy (...)

Ze względu na to, że Gestapo w Zakopanem szalało i krwawo rozprawiało się z przeciwnikami, więzienie na Nowotarskiej było stale przepełnione a miejsca było mało, co jakiś czas organizowano transporty do innych więzień, bo obozów jeszcze nie było, aby zrobić miejsce dla nowych delikwentów. I właśnie 10 maja 1940 roku, akurat w dzień, w którym Niemcy napadli na Francję, gestapowcy wywołali z cel 24 mężczyzn i 5 kobiet. Zajechał wóz ciężarowy, załadowano wszystkich, w tym nas 4 braci i tych dwóch studentów z naszej sprawy i około południa wyjechaliśmy. Jedziemy ulicą Nowotarską, przy drodze do szpitala samochód zatrzymuje się, na coś czekają. Wreszcie przyprowadzają piątego brata ze szpitala – Bolka i władowali do nas. Nawet ucieszyliśmy się, pytamy o Antosia, został on jeszcze tam, był więcej pobity przez Ukraińców. Ruszamy dalej, przez Poronin starą drogą, nowa nie była jeszcze wykończona. Jedziemy koło naszego domu, widzimy go, ale przed domem nikogo nie było. Samochód pędzi w stronę Krakowa. Esesmani siedzą z karabinami z tyłu, zabraniając nawet rozmawiać, ale rozmawiamy szeptem i tak dojechaliśmy do Krakowa, gdzie wyładowano nas w więzieniu na Montelupich. (...)

Zaprowadzono nas na korytarz przed kancelarią, gdzie nas zapisano i rozdzielono po celach, tak kobiety jak i mężczyzn. Nas pięciu braci rozdzielono, każdego do innej celi. Ja dostałem się do celi nr 110 na drugim piętrze. (...) W więzieniu panował straszny rygor, bicie, kopanie, głodzenie, ale nas braci nie brano na śledztwo czy przesłuchanie. Przez okna nie wyglądaliśmy, bo strzelano bez ostrzeżenia, jeżeli jakaś głowa się pokazała. Po drugiej stronie korytarza siedział w tym czasie Staszek Marusarz, a w kobiecych celach siostra jego Helena. Przy wyjściu do ustępów czasem spotykaliśmy się na korytarzu, również z braćmi – gdzie można było nawet oczami porozumieć się. (...) Było to w dniu 20 czerwca 1940 roku w Krakowie, w więzieniu na Montelupich, gdzie Niemcy więzili więźniów politycznych. W tym dniu już od rana panował niezwykły ruch w całym gmachu, na korytarzach otwierano i zamykano z trzaskiem drzwi cel, a krzyki i bieganie żandarmów zwiastowały nam, że albo przygotowują transport lub też wykonanie wyroków śmierci, rozstrzelanie.

Po kolei otwierano cele, wyczytywano imiennie, a wywołanym kazano zabierać wszystkie manatki (...) i ustawiano nas na korytarzach. Było nas wyczytanych 65 więźniów, w przeważającej liczbie ludzi z Zakopanego i Podhala, sami mężczyźni. (...) z końcem maja 1940 roku na Montelupich odbył się <>, na którym 250 więźniów skazano na śmierć ( w tym Staszka i Helenę Marusarzów z Zakopanego), a 65 więźniów, w tym mnie i czterech moich braci, na dożywotni obóz koncentracyjny za należenie do organizacji podziemnej.
Po oddaniu nam depozytów, po generalnym przeglądzie na dziedzińcu więzienia połączonym z biciem i kopaniem, skuto nas po dwóch, zapakowano na samochody i w towarzystwie licznej, uzbrojonej po zęby eskorty wojska, zawieziono nas przez cały Kraków na dworzec.

Dworzec otoczono kordonem żołnierzy, a cywilną ludność wyrzucono z dworca, tam dołączono do nas dużą grupę więźniów z Wiśnicza, w której również sporo ludzi było z Podhala i z Zakopanego.

Załadowano całą już grupę do pociągu osobowego, po dziesięciu do przedziału, dodając jednego żandarma jako <>. Straż mówiła nam, że jedziemy do Niemiec na przymusowe roboty, no więc cieszyliśmy się trochę z tego, bo to lepsze niż cela więzienna.

Jedziemy w stronę Sląska, nastrój u nas dobry, dodajemy otuchy słabszym i przygnębionym i tak po południu tegoż dnia dojeżdżamy do Oświęcimia, nazwę już zmieniono na Auschwitz.

Na stacji nasz pociąg się nie zatrzymał, minął dworzec, wjechał na bocznicę. Około 2 km jedzie dalej wolno, widzimy przez okno wagonu, że po obu stronach toru stoją esesmani uzbrojeni w karabiny ręczne i maszynowe, z psami, kijami, bykowcami i gdy pociąg wreszcie staje, cała ta tak uzbrojona banda rzuca się na wagony z wyciem, krzykiem, ze strzelaniem, tak że wszyscyśmy byli przekonani, że to już nasza ostatnia godzina wybiła.
Ale nie było czasu na zastanawianie się, bo już te <> wpadają do wagonów z krzykiem <>, wyrzucają nas na łeb i szyję przez drzwi i okna, pod razy czekających na nas u drzwi i okien wagonów z kijami i bykowcami drugich oprawców, którzy też nam nie żałowali razów. (...) Gdy nas wreszcie wyładowano, a właściwie wyrzucono i zdołano ustawić i policzyć, rozpoczęła się grabież tego, tak marnego dobytku każdego więźnia. Ograbiono nas ze wszystkiego, cośmy jeszcze posiadali wartościowego, nawet z resztek żywności. Zbierali to wszystko w kosze. Następnie rozebrano nas do naga, kompletnie ostrzyżono bardzo tępymi maszynkami, że aż włosy wyrywano, potem polano zimną wodą i kąpiel gotowa. W końcu umundurowano nas w ubranie, pasiaki niebiesko-białe (...), czapek nie dano, natomiast, trzeba przyznać, dano nam buty skórzane, nawet ze skarpetkami, które nam po pewnym czasie odebrano i chodziliśmy boso.

W międzyczasie esesmani zabawiali się fotografowaniem częściowo rozebranych zbitych księży, którzy byli w naszym transporcie, oraz maltretowali kilku pokaleczonych Żydów, których podobno później zastrzelili, bo już do obozu ich nie przysłano.
Po umundurowaniu ustawiono nas dziesiątkami, było nas 300 ludzi, reszta uznana została przez lekarza, który nas badał, za chorych, w tym jeden z mych braci, Bolek, więzień 794.(...)"

KSIĘGA PAMIĘCI

Od tamtego czasu Jan Kupiec stał się numerem 790. Bracia Kupiec pracowali także w KL Auschwitz w rzeźbiarni. Podczas pracy wspólnie z braćmi wykonali potajemnie figurki Matki Boskiej, które były przekazywane poza obóz i ofiarowywane osobom udzielającym pomocy więźniom. W każdej był wydrążony, doskonale zamaskowany otwór, w którym umieszczano karteczkę z napisem:

"Prosimy o pomoc dla naszych rodziców, którzy zostali bez opieki, gdyż sześciu synów jest zamkniętych od 19.01.1940 roku. Tę figurkę wykonał jeden z tych synów. Adr. Kupcowie, Poronin koło Zakopanego, Kasprowicza 7." Na odwrocie kartki był napis :" Tę karteczkę powierzam opiece Matki Boskiej i niech nas nadal ma w opiece."

Spośród kilkunastu figurek zachowała się tylko jedna... Umieszczony w niej gryps nie został wcześniej odnaleziony. Wyciągnął go jeden z braci Władysław Kupiec - dopiero 19 listopada 1971 roku. Figurka została przekazana do klasztoru Ojców Franciszkanów w Harmężach.

Jan Kupiec przeżył piekło niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz.


UTWÓR - Projekt 14 czerwca -“Auschwitz” - Norbert "Smoła" Smoliński

Cześć i chwała Bohaterom!

opr. Sebastian Śmietana
Może Cię zainteresować
zobacz także
Może Cię zainteresować
Zobacz pełną wersję podhale24.pl