25.03.2014, 22:27 | czytano: 3944

Kaczmarczyk: Traktowałem graczy jak jajko

- To była praca na wariackich papierach. W pewnym momencie zacząłem się męczyć. Kiedyś praca z drużyną cieszyła mnie, ale nastał okres, że przychodziłem do pracy z musu - mówi Ryszard Kaczmarczyk, który w odstępie dwóch miesięcy zdobył dwa tytuły wicemistrza kraju z juniorami młodszymi i starszymi Podhala.
Co prawda świat na tym się nie kończy – jak sam mówi – ale rozczarowanie pozostało. Trudno się dziwić rozgoryczeniu trenera. Zakończone w niedzielę mistrzostwa Polski juniorów miały być wisienką na torcie. Zespół, mający w składzie dwie formacje ograne w lidze, miał po pięciu latach odzyskać mistrzowską koronę dla Nowego Targu. Nie udało się. Wiele na to złożyło się przyczyn - o czym mówi Ryszard Kaczmarczyk w rozmowie ze Sportowym Podhalem. Nam się też wydaje, że bankiet zakończenia sezonu w przeddzień najważniejszych spotkań nie był przemyślany. W tym dniu zawodnicy powinni się skupić, przygotować psychicznie do meczów sezonu.
Praca ze zbieraniną z łapanki chyba nie należała do łatwych?

- Rzeczywiście nie była to komfortowa sytuacja. Już do dwóch lat pracuję w takich warunkach, z zespołami budowanymi na szybko na daną imprezę. W ubiegłym sezonie miałem drużynę złożoną z kilku roczników. Junior młodszy trenował z juniorem starszym. W pewnym momencie pojawiła się opcja likwidacji juniora młodszego, bo nie było na tyle graczy, by ograć dwie ligi. Ostatecznie plan się zmienił i wycofano z rozgrywek juniora starszego. W tym sezonie spijamy piankę, którą naważyliśmy. Mamy opłakane skutki tej decyzji. Nie potrafiliśmy samodzielnie zmontować drużyny i trzeba było ratować się fuzją z Krynicą. Nie była to komfortowa sytuacja. Kryniczanie na pewno to potwierdzą. Do pewnego czasu było fajnie, bo nie było presji wyniku. Spotykaliśmy się w soboty i niedziele, co tydzień, czasami w innym składzie. Formacje się zmieniały, ale jakoś ograliśmy ligę, bo to był podstawowy cel. Przyszedł play off. Do zespołu dołączyli zawodnicy z ekstraklasy i priorytety uległy zmianie. Powstał problem jak zbudować drużynę. Tym bardziej, iż osobno trenowaliśmy. Podjąłem decyzję, że skorzystam tylko z piątki graczy z Krynicy. Na pewno trener KTH ma do mnie o to żal. Zresztą powiedział o tym w krótkiej rozmowie. Wydawało mi się, że to będzie najlepsze rozwiązanie. Czy było? Trudno powiedzieć, aczkolwiek nie widziałem zawodników z KTH, którzy mogliby pociągnąć drużynę, zmienić jej oblicze.

Fatalnie się pracuje gdy zawodnicy są rozproszeni po różnych grupach.

- Oczywiście, bo wtedy od trenera niewiele zależy. Zawodników dostałem dwa tygodnie przed play offem. Starałem się więc nie przeszkadzać, zbudować formacje tak, by ci co trenowali z ligą grali razem. Na początku w miarę przyzwoicie to wyglądało, zwłaszcza w przypadku pierwszej formacji. Po kontuzji Wronki wskoczył do niej Olchawski i pozostali koledzy dobrze z nim współpracowali. Trochę słabiej prezentowała się druga piątka. Tylko w drugim meczu z Unią świetnie zagrała para Michalski-Kmiecik. To był jedyny dobry występ Michalskiego, bo w pozostałych grał fatalnie. Z meczu na mecz było coraz gorzej z naszą grą. Gdy wrócił Wronka wydawało mi się, że będę miał dwie mocne formacje. Pierwsza potyczka z Sanokiem pokazała, że pojawiała się rysa. Mieliśmy ogromne problemy w grze w przewadze i osłabieniu, a na początku play off był to nasz ogromny atut. Dużo bramek zdobywaliśmy w przewadze, nie traciliśmy ich w osłabieniu. W decydujących meczach ten element zdecydował, że musieliśmy się obejść smakiem.

Co się stało, że ograni w ekstraklasie zawodnicy zawiedli?

- Jak trener pracuje codziennie z zawodnikami, to wie na co może liczyć. Wie na co ich stać. Powiem szczerze, po dwóch latach wrócili do mnie i nie poznawałem ich. Mentalnie się zmienili. Byli jacyś rozkojarzeni, nerwowi na lodzie, nie wiedzący co mają grać. Może na niektórych zadział syndrom ciągłych porażek w ekstraklasie? To nie jest dobra rzecz ciągle przegrywać. To odkłada się w psychice. Nie życzę żadnemu trenerowi, by pracował tak jak ja. To była praca na wariackich papierach. Fuzja z Krynicą nas uratowała, że mogliśmy grać w finałach. Tylko czy celem szkolenia jest wyłącznie zdobywanie medali? Uważam, że nie. W interesie klubu powinna być dbałość o przyszłość sportową tych graczy. Ocena sezonu nie do mnie należy. Od tego jest zarząd. Ja też muszę się zastanowić, co dalej. Po dwóch latach pracy mam doła psychicznego, niechęć do tego co robię. Zacząłem się męczyć. Kiedyś praca z drużyną cieszyła mnie, a teraz nastał okres, że przychodziłem do pracy z musu. Nie miałem z niej żadnej satysfakcji. Uważam, że z pracy powinno się czerpać przyjemność, bo tylko wtedy jest jakiś efekt, wtedy praca ma sens. Mus tylko za pieniądze. Nie wyobrażam sobie, by ktoś pracował z musu za darmo, bo to bez sensu. Chłopcy też się męczyli. Ci co zostali w Centralnej Lidze Juniorów byli sfrustrowani, bo zostali odsunięci od ligi. Nie wiem czy dobrym pomysłem były ranne treningi pierwszej drużyny. Może trzeba było pracować popołudniami i dać wszystkim szansę walki o miejsce w drużynie? W pewnym momencie chłopcy przestali się rozwijać, bo wiedzieli, że tak czy owak są niezastąpieni. Gdyby była większa rywalizacja, byłoby lepiej.
Wielokrotnie w sezonie powtarzałeś, że nie masz na chłopaków bata, że robią łaskę, że grają.

- Był taki moment, że traktowałem ich jak kurze jajko. Bałem się, że następny zrezygnuje i nie skompletuję składu. Może trzeba było przerwać rozgrywki? Nie chciałem brać tego na siebie, by nie zarzucono mi, że zrezygnowali przeze mnie. Zawodnicy też muszą sobie odpowiedzieć na pytania: Po co grają w hokeja? Jaki ma sens taka ich postawa? Warto trenować, bo wiele jest przypadków, że przeciętniacy w juniorach robią potem kariery w seniorach, a talenty szybko giną i kończą grę po juniorach. Trzeba zacisnąć zęby i jeszcze mocniej zasuwać. Odnoszę wrażenie, że ci chłopcy nie potrafią walczyć o swoje miejsce. To mnie boli.

Brakuje charakteru?

- Przed ostatnią tercją decydującego meczu finałowego, Filip Wielkiewicz mobilizował chłopaków słowami: „Panowie pokaże góralski charakter. Weźmy się garść i walczmy. Dajmy z siebie maksa”. Fajne słowa, ale faktycznie tego góralskiego charakteru jest coraz mniej. Dzieci są rozpieszczane, mają wszystko czego zapragną. To jest wina nas dorosłych. Postęp techniczny sprawia, że dzieci bardziej interesują się gadżetami, grami komputerowymi, telefonami komórkowymi, a stronią od wysiłku. Mają coraz mniej ruchu. Wszystko traktują na luzie, bo wszystko za łatwo im przychodzi. Świat idzie w złym kierunku. Tutaj wielkie pole do popisu mają rządzący. Trzeba dzieciaki odciągnąć od tego nałogu póki nie jest za późno. Ale na to trzeba pieniędzy. Jeśli się nie znajdą, to niebawem będziemy kalekim społeczeństwem. Przykro będzie na to patrzeć.

Rozmawiał Stefan Leśniowski

Zobacz więcej na

Może Cię zainteresować
Może Cię zainteresować
Zobacz pełną wersję podhale24.pl