27.08.2014, 23:31 | czytano: 2553

Lekcje odpowiedzialności i psychiki

- Zobaczymy czy będzie nas stać na wyjazd do Norwegii. Niemniej turniej eliminacyjny był dla nas niezłą lekcją odpowiedzialności i odporności psychicznej – mówi trener MMKS Podhale, Jacek Michalski po awansie jego zespołu do finału Klubowego Pucharu Europy w unihokeju kobiet.
Finał odbędzie się w dniach od 8 do 12 października w Fredrikstad w Norwegii. Jeśli znajdą się pieniądze na start góralek, to będzie to drugi finał z udziałem nowotarskiego kobiecego unihokeja w tej imprezie. Na początku nowego tysiąclecia w finale uczestniczył zespół Skalny Multi’75 Killers (nowotarżanki zostały wzmocnione czterema zawodniczkami z Krakowa, stąd drugi człon nazwy). Wtedy to była najmłodsza drużyna w turnieju! Średnia wieku wyniosła 16 lat! Ukończyła finałowy turniej na ósmym miejscu.
Ich następczynie w eliminacyjnym turnieju w Zielonce wygrały dwa spotkania i przegrały z mistrzyniami Polski z Gdańska. Miały w turnieju różne momenty – dobre i złe. Ci, którzy śledzili transmisje przeżyli prawdziwą huśtawkę nastrojów. Na szczęście zakończoną happy endem.

- Turniej z punktu widzenie szkoleniowego był bardzo pożyteczny – twierdzi Jacek Michalski. – Dziewczyny miały o co grać, z dobrymi i walecznymi przeciwniczkami. Nikt nie mógł sobie pozwolić na chwile nieuwagi, czy też lekceważenia. To w sporcie jest najważniejsze. To uczy odpowiedzialności, uodparnia psychicznie. Mecze czy turnieje ze słabymi rywalkami, bez stawki, kompletnie nic nie wnoszą do procesu szkoleniowego. Nikt nie gra w nich na sto procent, słaby jest poziom. To taka zabawa i… hahaha. Później przychodzi poważna konfrontacja, mecz o stawkę i nikt nie potrafi udźwignąć odpowiedzialności. Tego można się nauczyć tylko w meczach o coś, w których do samego końca walczy się o wynik. Nowotarżanki pojechały do Zielonki w bardzo skąpym składzie. W pierwszym meczu nie miały dwóch piątek. Nazajutrz dojechała Siuta, ale w trakcie meczu wypadła Florczak, która była przeziębiona.

– Była mocno przeziębioną i stwierdziła, że nie da rady grać. Musi odpocząć – wyjaśniał trener. - Skład nie był optymalny. Kontuzje, sprawy rodzinne wyeliminowały zawodniczki. Mimo to z Gdańskiem wcale nie byliśmy na straconej pozycji. Właściwie graliśmy bez obrony. Tylko dwie obrończynie miałem nominalne. Musiałem więc na tych pozycjach rotować w każdym meczu.

Po spacerku z zespołem z Holandii przyszło góralkom zmierzyć się z mistrzem Polski. To był rewanż za finał mistrzostw Polski. I tym razem Podhalankom nie udało się wygrać. Popełniły zbyt dużo prostych błędów w obronie. Za długo woziły piłeczkę. Zresztą podobnie było w pierwszych dwóch tercjach decydującego o awansie meczu z mistrzem Węgier.
- Traciliśmy frajersko piłeczkę w środku pola - powiada trener. - Dostaliśmy nauczkę na przyszłość. Dziewczyny muszą z tej lekcji wyciągnąć wnioski. Przede wszystkim uwierzyć w siebie, mieć do siebie większe zaufanie.

Stefan Leśniowski

Zobacz więcej na

Może Cię zainteresować
Może Cię zainteresować
Zobacz pełną wersję podhale24.pl