Z urodzenia nowotarżanin, od 30 lat zakopiańczyk. Na Podhale24.pl zakończyliśmy publikację powieści Andrzeja Finkelstina pt. "Melina Lenina, czyli o tym jak Wacek odrabiał wojsko w Poroninie". Wraz z autorem, zachęceni reakcją czytelników, publikujemy kolejne utwory Andrzeja Finkelstina - wybrane opowiadania z tomów pt. "Nokaut" i "Moje podróże autobusikiem". Są to swobodne opowieści i spostrzeżenia na różne tematy społeczne i psychologiczne w formie opowiadań, często czarno-humorystycznych, zazwyczaj mające drugie dno i morał. Kolejne opowiadania publikujemy co wtorek na Podhale24.pl. Dziś "O facecie, któremu dżem uratował życie".
O facecie, któremu dżem uratował życieKiedy Tadeusz postanowił rozstać się z życiem było już dobrze po trzeciej nad ranem. Odsunął firankę i spojrzał przez okno. Na parkingu przed domem stały trzy samochody z zapalonymi światłami. Właśnie bluzgała z nich cała masa dorosłych obu płci chasydów i ich potomstwa. Tak mocno i hałaśliwie rzucali walizkami, że po parkingowym bruku potoczyły się fragmenty kółek jednej z nich. Chrobotliwy język nocnych intruzów, niczym w nagrobnej płycie, wykuwał mu w głowie alfabet Jidysz zwizualizowany w grafice hebrajskiej. Pożegnanie z tym padołem zazwyczaj nie należy do najprostszych. A tu jeszcze ten dokuczliwy zgiełk z zewnątrz. Ech... Dlatego, by osłodzić sobie ostatnie godziny życia, postanowił się zrelaksować. Zainspirowany Jamesem B. zalał zimną wódkę schłodzonym wermutem i wstrząsnął. Gdy zagłębił swe usta w tafli płynu, zaniemógł. Ścierpły mu siekacze. Były nadwrażliwe na chłód i różnego rodzaju pyły. Wystarczyło, że szedł nieposprzątaną klatką schodową albo obok pracującej betoniarki i już mu zęby cierpły. Nie daj Bóg, żeby zajrzał do jakiegoś warsztatu, jakiegokolwiek, na przykład do stolarni. Najwyraźniej wódka i wino to nie najlepszy powiernik w obliczu planowanej śmierci. W opinii Tadeusza, powinno to być coś lżejszego i nie tak mocno schłodzonego. Podszedł do barku i niezbyt wprawnym kopniakiem otworzył drzwiczki. Magnesy zatrzasków puściły. Drzwiczki z wielkim hałasem opadły do pionu, ale widok, jaki odsłoniły nie był szczególnie zadawalający. Pustki. Tadeusz się zasmucił. Gdzie o tej porze kupi likier czekoladowy? Chociaż, o ile likier można kupić w nocnym, to gdzie kupić mleczko zagęszczone? Dobrze, że chociaż brandy była w zasięgu ręki. Jak można kończyć ze sobą nie umoczywszy ust w smakowitym trunku? Konać w świadomości niespełnienia, to jest mało prometejskie. Tak naprawdę, Tadeusz nie był hedonistą. Myślał wprawdzie, że nim był. Nie był też szumowiną, a jednak większość podejrzewała go o to, że nim był. Dlatego znajomość z nim w niektórych kręgach uznawano za haniebną. Niewłaściwe spostrzeganie jego osoby miało jednak swe źródło. Niestety, wynikało to z jego pewnych wad i słabości. Specyficzna, niezbyt mocno aktywująca się socjopatia i nieświadomość własnych wad często przekreśliły go w oczach ludzi a nawyki nabyte w podłej pracy odstraszały potencjalnych przyjaciół. Zasadniczo, Tadeusz nie był pewien czy chce umrzeć, czy nie. To mogła być kwestia chwili, impulsu, jakiegoś dołu psychicznego, a może po prostu uległ zwykłej zmianie ciśnienia, pełni księżyca i cholera wie czemu jeszcze. Któż ostatecznie ma to wiedzieć?
Pozbierał się więc Tadeusz z pewnym niezadowoleniem i wyszedł. Niezbyt czyste i ciemne ściany kamienic nie wpływały nań korzystnie. Oświetlenie było bardzo oszczędne ale schody na klatce było widać. Zaczął myśleć o pracy. "Przeklęta biurokracja...". Szedł szybko przed siebie. Słabo widoczne w świetle nocnych lamp graffiti na elewacjach budynków zalewały się ze sobą niczym resztki farb zmieszanych w słoiku i tworzyły odmianę szarości. Mimowolnie próbował odczytać bazgroły ze ścian, ale w tym świetle nie był w stanie nic dostrzec. I znów o tej "biurokracji...". Natrętne myśli atakowały go coraz mocniej, ale nie zwalniał kroku. Dotarł wreszcie do centrum. Tak, tu był jedyny w okolicy działający bankomat. No, bo, po co tu przyszedł? Po kasę, oczywiście. Zatrzymał się przed bankomatem i popadł w zadumę. Z zadumy wyrwał go ryk silnika przejeżdżającego motocykla. Wykonał wreszcie operację. Znowu się zamyślił, zresztą nie wiadomo czy się zamyślił, może po prostu się wyłączył. Plastik karty płatniczej i świeże banknoty zdążyły już wygodnie ułożyć się w portfelu. "Cholera z tą biurokracją...". Mamrotał gorączkowo i przyglądał się panelowi chroniącemu dostępu do klawiatury. Paniczny lęk i obawa o możliwość korzystania z jego konta, prawie za każdym razem odbierały mu zdrowy rozsadek i na długo paraliżowały przed bankomatem. Ale, po jaką cholerę stał przed tym dystrybutorem gotówki i drżał o pieniądze skoro miał zamiar zakończyć żywot?
- Nie jestem wariatem. Może czasem miewam zaniki zdrowego rozsądku, ale nie jestem wariatem. Cóż to za myśli? Chroń mnie Boże przed moją głupotą i głupotą innych.
Ostatecznie Tadeusz nie zakupił potrzebnych do wykonania przedśmiertnego koktajlu komponentów z powodu dosyć błahego zdarzenia. Otóż podczas poszukiwania nocnego marketu został napadnięty i okradziony, a na odchodne oberwał po łbie od okolicznych chuliganów słoikiem dżemu w wyniku, czego doznał takich obrażeń, że wylądował w szpitalu a tam, po zapoznaniu się z atrakcyjną pielęgniarką nabrał ochoty do życia.
I tak oto dżem uratował mu życie.