11.02.2025, 07:33 | czytano: 559

Opowiadania Andrzeja Finkelstina na Podhale24.pl: "Eteryczna świadomość pozafizyczna"

Portret Andrzeja Finkelstina autorstwa Sylwii Marszałek-Jeneralczyk
Z urodzenia nowotarżanin, od 30 lat zakopiańczyk. Na Podhale24.pl zakończyliśmy publikację powieści Andrzeja Finkelstina pt. "Melina Lenina, czyli o tym jak Wacek odrabiał wojsko w Poroninie". Wraz z autorem, zachęceni reakcją czytelników, publikujemy kolejne utwory Andrzeja Finkelstina - wybrane opowiadania z tomów pt. "Nokaut" i "Moje podróże autobusikiem". Są to swobodne opowieści i spostrzeżenia na różne tematy społeczne i psychologiczne w formie opowiadań, często czarno-humorystycznych, zazwyczaj mające drugie dno i morał. Kolejne opowiadania publikujemy co wtorek na Podhale24.pl. Dziś pt. "Eteryczna świadomość pozafizyczna".
Nokaut _ Eteryczna świadomość pozafizyczna
/Fantástico Chico Blanco/
- Panie doktorze, tak naprawdę ta sytuacja nie miała żadnego związku z moimi wieczornymi spacerkami po parku. - Odrzekłem lekko wzburzony, nie mogąc przy tym wygodnie ułożyć się na kozetce. - Tak... Owszem, tam sporo myślałem na ten temat, ale tego człowieka spotkałem przed domem, nie w parku. To bardzo zadziwiająca historia. Jestem nią mocno skołowany. Ten facet najnormalniej w świecie dopadł mnie i koniecznie chciał ze mną porozmawiać. Nie miałem w sobie tyle siły, żeby go spławić, poza tym miałem ochotę na rozmowę. Z kimkolwiek. Czasami brakuje mi zwykłego kontaktu z ludźmi. Tak właśnie było wtedy. - Twierdził on, że JA to nie zupełnie jestem JA. Czyli moje ciało, to nie JA. Oznacza to, że JA nie jestem ciałem, a tylko ciało należy do mojego JA... - Zawiesiłem na chwilę głos widząc reakcję doktorka.

- Proszę mówić dalej, słucham pana. - Odezwał się wreszcie stłumionym głosem po chwili, która wydała mi się nieznośnie długa. Gestem zachęcił mnie do kontunuowania.

- Widzę, Panie doktorze, że ma pan osobliwą minę i albo mi pan niedowierza, albo nie rozumie o czym mówię. - Zauważyłem grzecznie. - Brzmi to, przyznaję, trochę dziwnie, ale zaraz to panu wyjaśnię. Otóż mówimy, że JA mam rękę. To znaczy, że moje JA nie jest ręką, skoro to JA mam rękę. Idąc tym tropem dalej, twierdzimy na przykład, że JA mam nogę, ciało czy mózg. A więc JA nie jestem nogą, ciałem czy mózgiem, skoro te wszystkie rzeczy mam JA. Idąc jeszcze dalej, mówimy, że JA mam pamięć, wiedzę, rozum, a więc JA nie jestem ani pamięcią, ani wiedzą, ani rozumem, bo JA to wszystko mam. Mogę, zatem o sobie powiedzieć, że JA mam inteligencję, świadomość, podświadomość i serce. To znaczy, że to nasze ludzkie JA nie jest ani świadomością ani czymkolwiek z tych rzeczy. Czym jest, więc to moje JA, które posiada arcypiękną aparaturę nieskończenie zawiłych molekuł? - Spytałem z dumą, naśladując naukową retorykę i po raz kolejny zawiesiłem głos. Wyraźnie zszokowany doktorek wbił się w głąb swojego wygodnego fotela i milczał. Ja tymczasem nabrałem powietrza i z animuszem godnym akademickiego mentora wypuściłem dalszy potok słów. - Jest czymś spoza mnie, egzystuje ponad światem dotykalnych wymiernych przedmiotów, tkwi w świecie wiecznych idei i pojęć. Zatem ma naturę niezniszczalną. I w tym ujęciu człowiek jawi się jako muzyk grający na instrumencie swego mózgu, pieśń życia lub jak samotny astronauta na fali kosmicznej materii. Wierzę też, że myśl przekracza świat rzeczy i ....

- Dosyć! Dosyć się pan już nagadał. Proszę przerwać tę swoją bajkę, na razie mi to wystarczy. - Sucha, poszatkowana zmarszczkami, choć wciąż jeszcze młoda twarz doktorka wyrażała totalną dezaprobatę ale też dezorientację. - Omówię pana przypadek na konsylium. A tak na marginesie to, co stało się z tym człowiekiem, który to wszystko panu opowiadał?

Zdradził się tym, że nic zrozumiał.

- Nie wierzy mi pan, prawda? Sądzi pan, że to brednie? - Spytałem z niepokojącą satysfakcją.
- Proszę odpowiedzieć na moje pytanie! - Krzyczał krztusząc się z wściekłości.

Ujawnił swoją frustrację rozpętaną zawiłością przypadku.

- W porządku, powiem panu. Ten człowiek, jakby to powiedzieć, on po prostu zniknął mi z oczu. Nie wiem, być może zamyśliłem się, a on w tym czasie odszedł, trudno mi powiedzieć. Nagle się pojawił i nagle zniknął.

I pogrążyłem się tą odpowiedzią.

- Dziękuję, to na dzisiaj zupełnie mi wystarczy. - Mówiąc to sięgnął do klawisza intercomu i ostentacyjnie go wcisnął. Czerwone światełko zamigotało. - Teraz przyjdzie pielęgniarz i odprowadzi pana.

Swoją drogą, kto dziś używa intercomu?
- Ależ, panie doktorze! Chce mnie pan tu zatrzymać? Nic mi przecież nie jest. Nie zgadzam się, to jest wbrew prawu! Przecież sam do pana przyszedłem i sam stąd wyjdę!

- Musi pan odpocząć, proszę się uspokoić i nie stawiać oporów. Pomożemy panu. To wyłącznie dla pana dobra. Musimy poddać pana obserwacji.
- Nic nie musicie! Ja nie mam zamiaru tu być! Nie macie prawa! Mam swoje obowiązki! - Wykrzyczałem bez sensu, zdławionym z przerażenia głosem i tym sobie jeszcze bardziej zaszkodziłem, bo rosły jak King Kong pielęgniarz złapał mnie za kark i ścisnął tak mocno, że z bólu omal nie straciłem przytomności. Nawet nie wierzgnąłem. Poddałem się bez walki.
- Do jutra. - Rzekł lekarz z wyraźną ulgą i opadł ciężko na fotel.

Nie byłem zmęczony, więc nie widziałem powodu by odpoczywać. Krótko mówiąc udupili mnie z powodu indolencji medyka. Moim domem stał się teraz ośrodek dla obłąkanych. Najgorsze jednak było to, że przyczepili mi łatkę świra stanowiącego zagrożenie. Zamknęli mnie w specjalnym pomieszczeniu. Brak okien, miękkie obicia, sztuczne oświetlenie, zero umeblowania i brak klamek, to mówiło samo za siebie.

Straciłem poczucie czasu i przestrzeni. Nie wiem ile dokładnie, minęły może trzy lub cztery dni, gdy zostałem zaszczycony obecnością nowego lokatora w moim nudnym pomieszczeniu. Wyglądał zupełnie normalnie. Po udanej próbie nawiązania kontaktu dowiedziałem się, że zatrzymali go za to samo, co mnie. Tylko, za co mnie zatrzymali, bo tego po dziś dzień nie wiem? Małomówny gość. Podczas kolacji zauważyłem, po jego manierach, że jest to człowiek z wyższych sfer. Żarcie mu nie smakowało, więc odstąpił mi je i wreszcie zaczął gadać.

- Pamiętaj, ten pokarm nie jest dla ciebie, lecz dla twojego ciała. - Ja, pierdolę następny nawiedzony! Epidemia, czy co?

Jednak spojrzałem na niego jak na swojego i prawdę powiedziawszy, wielce się uradowałem. Rozumiał bez słów, o co mi chodzi. Po jakimś czasie zostaliśmy przyjaciółmi. Zaczęliśmy pogłębiać naszą wiedzę z zakresu świadomości pozafizycznej. Uwagi i myśli zapisywaliśmy końcówkami plastikowych łyżek na miękkich ścianach. Tymczasem nasze spotkania z doktorkiem nie były dla żadnej ze stron zbyt owocne. Z dnia na dzień pogłębiał się stan wrogości i braku zrozumienia. Ignorował i ośmieszał nasze domysły, oparte przecież na czystej logice. Niedouczony, złośliwy konował!

Pewnego dnia doktor udławił się fusami kawy i zmarł. Prażucha ściekła mu do niewłaściwej dziurki tak głęboko, że nie dało się mu już pomóc. Stało się i nie wstrząsnęło mną to wcale. Nikt nie znał dokładnego dnia ani godziny jego zgonu. Ciało doktorka gwałtownie zgasło i niespiesznie przez kilka dni kipiało na fotelu, nim je ktoś znalazł. Ciekawe, czy zgodnie z jego teorią, jego JA też umarło? Jak przewidywałem jego duch nie umarł, przyszedł do nas.

Ja, pierdolę, jakie z tym konowałem ciężkie mieliśmy życie. Jak zwykle nic nie pojmował, a bardzo chciał zrozumieć naszą teorię. Był duchem, czyli niczym innym jak własnym JA, najtępszym, jakie kiedykolwiek spotkałem.

***
Może Cię zainteresować
zobacz także
Może Cię zainteresować
Zobacz pełną wersję podhale24.pl