18.02.2025, 08:00 | czytano: 575

Opowiadania Andrzeja Finkelstina na Podhale24.pl: "Czcigodny znalazco"

Portret Andrzeja Finkelstina autorstwa Sylwii Marszałek-Jeneralczyk
Z urodzenia nowotarżanin, od 30 lat zakopiańczyk. Na Podhale24.pl zakończyliśmy publikację powieści Andrzeja Finkelstina pt. "Melina Lenina, czyli o tym jak Wacek odrabiał wojsko w Poroninie". Wraz z autorem, zachęceni reakcją czytelników, publikujemy kolejne utwory Andrzeja Finkelstina - wybrane opowiadania z tomów pt. "Nokaut" i "Moje podróże autobusikiem". Są to swobodne opowieści i spostrzeżenia na różne tematy społeczne i psychologiczne w formie opowiadań, często czarno-humorystycznych, zazwyczaj mające drugie dno i morał. Kolejne opowiadania publikujemy co wtorek na Podhale24.pl. Dziś pt. "Czcigodny znalazco".
Nokaut_ Czcigodny znalazco
/Fantástico Chico Blanco/
Dolny Manhattan. Upalny poranek pewnego dnia.

Pogoda była wyjątkowa. Słońce wpadało do wszystkich pomieszczeń w czarujący sposób komponując się z wyposażeniem mieszkania. Budowało to cudowny nastrój. Chciało się żyć. Pewnie dlatego obudziłem się wcześniej niż zwykle. Wyspany i wypoczęty podszedłem do okna. Na ulicy panował osobliwy ruch. Wszystko odbywało się jakby w zwolnionym tempie. Obserwacja świata z trzydziestego czwartego piętra zmieniała znacząco perspektywę widzenia. Maleńkie auta i ludzie wielkości mrówek pulsowali jak dorodny organizm i migotali różnorodną barwą ulicy. Nadmiernie schłodzony klimatyzacją zarzuciłem bluzę i poszedłem do kuchni. Postanowiłem coś przekąsić i zabrać się do pracy. W gabinecie czekał na mnie stos informacji, które musiałem dziś przerobić.

- Co mnie, mieszkańca tak odległego kontynentu, napadło żeby robić doktorat z narodowych początków małego środkowo europejskiego państwa? Toż to, niepoliczone godziny pracy. I czy w ogóle ktoś będzie chciał z tego skorzystać? - Skarciłem się na głos i ponownie oddałem się rozważaniom empirycznym.

Klawiatura komputera przyjemnie klikała, a ja ledwie nadążałem za wnioskami. Robota gnała do przodu jak szalona. Czy Piastowie byli patriotami? Dotychczas uważano, że Mieszko I, a potem Chrobry, zbudowali zręby polskiej państwowości, że słowiańskie korzenie sięgają głęboko, a pierwsi królowie dbali o wspólne dobro Polski i Polaków. Nie jest to jednak prawdą. Może moje wnioski okażą się zbyt kontrowersyjne, jednak wyniki badań jednoznacznie dowodzą czegoś innego, a publikacja mojej pracy z pewnością wywoła niemałą burzę. Wizja początków państwa polskiego jako kraju Słowian, rządzonych przez sprawiedliwych władców i zajmujących określone terytorium, nie jest w pełni prawdziwa. Zresztą to stwierdzenie nie dotyczy wyłącznie Polski, lecz całej Europy. Pojęcie narodu jest XIX-wiecznym pomysłem. Wtedy to zaczęły tworzyć się państwa narodowe, potrzebujące urealnienia swoich korzeni. I wtedy właśnie rozpoczęły się poszukiwania mające dowodzić prawa określonego narodu do danego terytorium.

Nowa lodówka nie drażniła mnie swoją pracą, była tak cicha jakby w ogóle nie działała. Dobrze zrobiłem kupując właśnie tą, stwierdziłem zadowolony i uśmiechając się do swojego odbicia w idealnej gładzi lakieru otworzyłem jedne z dwóch ogromnych drzwi. Wczoraj zrobiłem zakupy, dlatego nie drażniła mnie nikczemność pustych półek. Sięgnąłem po karton z mlekiem i jajka. Oto dwa z trzech składników potrzebnych do smażenia dobrych grzanek. Chleba tostowego oczywiście nie trzymam w lodówce.

W przekonaniu o trwałości państwa narodowego nie byliśmy osamotnieni. Był czas, że pół Europy za swoich przodków uważało wikingów. Niemieccy wielbiciele mitologii, zrobili z nich ideał Germanina. Na zasadzie kontrastu my Polacy zaczęliśmy dowodzić prasłowiańskości ziem polskich i wielkich początków państwowości. Nic bardziej zwodniczego.

Tymczasem w aktualnej rzeczywistości, lekko osolone kromki tostowe, namoczone w mieszance jaj i mleka przyjemnie skwierczały i rumieniły się na lekkim ogniu w pachnącym maślanym tłuszczu. Pychotka.

Gdy jednak okazało się, że Słowianie mogli pojawić się na ziemiach polskich najwcześniej dopiero w VI wieku, całkowicie upadł mit ich prasłowiańskości. Jednak badania archeologiczne potwierdziły inne elementy legendy piastowskiej. Wszystko wskazuje na to, że moment przełomowy nastąpił w Wielkopolsce w pierwszej połowie X wieku. Pojawiające się tam w podobnym czasie grody nie mają, jak wcześniej przypuszczano, żadnych plemiennych korzeni. Były one obszerne, budowano je w strategicznych miejscach i w odpowiednim oddaleniu od siebie. Trudno sobie wyobrazić, żeby inicjatywa zakrojona na taką skalę była możliwa bez przejęcia władzy przez jeden ród. Byli nim Piastowie.

Po lekkim i smacznym śniadanku wykąpałem się pod prysznicem a następnie sprzątnąłem w kuchni. Czas powrotu do pracy. Udałem się więc do gabinetu i w swoim wygodnym, acz niezbyt formalnym stroju, zasiałem w fotelu. Najlepiej pracuje mi się w T-shircie, dzisiaj akurat z merchem brytyjskiej kapeli i w zwykłych krótkich spodniach dresowych.

Dlaczego akurat Wielkopolska stała się kolebką polskiej państwowości? Przecież zarówno Śląsk, jak i Małopolska były bardziej rozwinięte? Siłę Wielkopolski stanowiło jej położenie. Region ten był odgrodzony od wszelkich niebezpieczeństw.

Po napisaniu tych akapitów przyszło mi do głowy, że jednak szkoda takiego pięknego dnia na przesiadywanie przy biurku. Tak dawano nigdzie nie byłem. Tylko dom, sklep, biblioteka i odwrotnie. Tak się bawi bieda z nędzą. A może by tak wyjść na dach wieżowca i pooglądać miasto z wysokości chmur? Od dawna to planowałem, ale nigdy się nie odważyłem. Brakło mi jednak w tym momencie mocy, by pożegnać się z robotą. Wróciłem więc do pracy. Na szczęście nie porzuciłem zupełnie tej, odkrywczej myśli.
Niezależnie jednak od wszystkich zasług mówienie o patriotyzmie Piastów jest całkowitym nieporozumieniem. Tak samo nie ma sensu mówić o narodzie, czy o świadomości narodowej w tamtym okresie. Tysiąc lat temu w Europie nie było Czech, Niemiec czy Polski, tylko kraje Przemyślidów, Ottonów i Piastów. Większość ludzi nie miała pojęcia, gdzie mieszkają i kim jest ich władca. Ani Mieszko, ani Chrobry nie myśleli o żadnym państwie narodowym, co więcej, nie mówili nawet po polsku, tylko dialektem zachodniosłowiańskim. Fakt, że nie mówili po polsku, może się wydawać dość szokujący, jednak w X wieku język ten po prostu jeszcze nie istniał. Czesi, Słowacy i Polacy mówili niemal identycznym językiem zachodniosłowiańskim. Różnicowanie językowe zaczęło się dopiero wtedy, gdy pojawiły się granice stanowiące barierę dla przemieszczającej się ludności.

Ekscytująca myśl o zwiedzaniu dachu mojego wieżowca nie dawała mi spokoju i budziła we mnie coraz to większe emocje. Wierciła mi wręcz dziurę w brzuchu. A może by tak spróbować? Jakaś nieokreślona siła pchała mnie na szczyt mojego domu. Przestałem koncentrować się na pisaniu. To chyba już koniec roboty na dzisiaj. Resztką woli, jaka się jeszcze we mnie tliła, położyłem dłonie na klawiaturze komputera i wiedząc już, że są to ostanie napisane dzisiaj słowa, leniwie wystukałem końcowe wersy mojej pracy.

Rodzaje polityki wszystkich władców w tamtych czasach były identyczne. Podstawowe źródło dochodów stanowiła wojna. Łupiono więc ziemie niczyje do czasu, aż spotkano równie silnego przeciwnika, wtedy to przychodził czas na dyplomację. Często realizowano ją przez zawieranie sojuszów przypieczętowanych małżeństwami. Zaś pierwszych Piastów można śmiało nazwać mistrzami intryg politycznych. Jeśli więc zdamy sobie sprawę, z iloma kobietami z różnych rodów europejskich wiązali się Piastowie, rodzą się wątpliwości, co do ich polskości.

- Dosyć! Skończyłem wątek i więcej dziś już nie napiszę. - Rzekłem do siebie z ulgą i po zapisaniu danych zamknąłem ekran laptopa.

Niezłomnie postanowiłem zrealizować plan wycieczki na dach.

Dach budynku, patrząc z góry, przypominał wklęsłoboczny trójkąt o równych bokach. Betonowa nawierzchnia kojarzyła się z porowatą strukturą autostradowego asfaltu, ale nie wydzielała przykrego bitumicznego zapachu, choć upał był ogromny. Odkręciłem butelkę z wodą i pociągnąłem dwa łyki, zwilżając suchy przełyk. Nie sposób tutaj wytrzymać. Żar lał się z nieba. Podszedłem do jednego z wierzchołków trójkąta i spojrzałem na miasto. Unaoczniła się rozedrgana, niezbyt czysta i budząca respekt swoją wielkością aglomeracja. Zapierała dech w piersiach. Nie licząc czasu stałem i obserwowałem tę rozbrajającą bezgraniczność. Pot ciekł mi po całym ciele. Historyczne problemy Słowian w tym momencie skryły się w głębokim cieniu teraźniejszości. Zapatrzyłem się w tę bezkresną nicość nad metropolią. Na horyzoncie tej nicości pojawił się mały punkt, falując raz po raz promienistym światłem. Przez moment miałem wrażenie, że jest to wytwór mojej wyobraźni, ale myliłem się. Punkt, który przykuł moją uwagę gwałtownie pęczniał, kierując się w moją stronę. Wiązki światła, które wypluwał rozchodziły się w różnych kierunkach a napotkawszy przeszkodę oplatały ją, powodując zniknięcie. Wszyto to odbywało się jakby w slowmotion. Kiepsko to wyglądało i nie była to fatamorgana. Obiekt ten nie był niczym, co kiedykolwiek widziałem. Nie był śmigłowcem ani samolotem, ani nawet dronem, chociaż najbardziej go przypominał. Nie posiadał skrzydeł, śmigieł, okien ani drzwi. Nie wiadomo też gdzie był jego przód, a gdzie tył. Był gigantycznym przedmiotem o kształcie bułki wodnej. Przestraszyłem się. To chyba było UFO. Nie mogłem tego pojąć, bo przecież UFO nie istnieje. Jako naukowiec przepełniony racjonalnym empiryzmem, tak właśnie to tej pory uważałem, ale jak widać były to błędne kalkulacje. Oto właśnie ujrzałem kosmiczny pojazd, niezidentyfikowany obiekt latający. Nie wylądował na dachu budynku, zawisł jedynie nad moją głową, oświetlił mnie błękitną piramidalną wiązką i oddalił się. Nic mi nie zrobił. Nie porwał mnie i nie uśmiercił. Byłem ogromnie zaskoczony ale też oczarowany tym zjawiskiem. Jednak był to dopiero początek mojego zdumienia. To, co zobaczyłem później mogło wydarzyć się jedynie w filmach. Niestety, działo się to naprawdę. Obiekt ten systemowo, zbliżał się do szczytów budynków i selektywnie oświetlał je strumieniem światła, czymkolwiek by ono nie było. Jasność ta następnie przechodziła w formę spiralną i oplatała budynek niczym astronomicznym żarnikiem, po czym ów budynek znikał. Tak, znikał, wyparowywał, przestawał istnieć! Nic po nim nie zostawało, poza dziurą w ziemi. Robił to systematycznie, krok po kroku z każdym budynkiem i nie był w tym osamotniony. Dopiero teraz zauważyłem, że kilkadziesiąt identycznych obiektów zawisło nad miastem. Rozgorączkowany i przerażony trochę odruchowo, postanowiłem schronić się w swoim mieszkaniu. Tak jakby to mogło coś zmienić. Jakże bardzo zdziwiłem się, gdy otworzywszy drzwi prowadzące do windy nie stwierdziłem nic, poza pustką. Nie była to iluzja. Za drzwiami była prawdziwa pustka. Wychyliwszy się dojrzałem miejsce, w którym jeszcze przed chwilą zakotwiczony był mój budynek. Odległą dziurę. Jeszcze bardziej zdumiałem się, gdy wreszcie dotarła do mojej świadomości myśl, że dryfuję na płycie dachu umocowanej gdzieś w przestrzeni, wbrew jakimkolwiek prawom fizyki. Zostałem sam. Z pewnością nikt w tym mieście nie przeżył. Niebieskie strumienie zdematerializowały wszystko. Ja też jestem już trupem, póki co żywym, ale to kwestia czasu. Zostałem sam na betonowej wyspie rozgrzanej jak patelnia od słońca, bez szans na przedostanie się gdziekolwiek. Niezwykłe doświadczenie globalnej alienacji, przemieszane z gwałtownie spływającym uczuciem rozpaczy. Umrę, ale nie boję się śmierci. Dlatego też, Czcigodny Znalazco, piszę ten list na kartce mojego staroświeckiego podręcznego notatnika, wkładam go do butelki z opisem moich ostatnich chwil i wrzucam w otchłań znajdującej się wokół mnie przestrzeni, za burtę mojego, nie wiadomo dokąd niesionego prądem zdarzeń dachu. Niech ta widomość podróżuje, może kiedyś ktoś ją znajdzie i dowie się, co stało się z naszym światem.

Umierający mieszkaniec miasta New York.

Wyrzuciłem butelkę z listem za burtę mojego bezszelestnie płynącego dachu i bez lęku oddałem się rozżarzonym przestworzom.

Gdy roztargniony i zatopiony w myślach, bezwiednie miętoliłem na biurku kopię najnowszego i ze wszech miar dziwnego archeologicznego znaleziska zrozumiałem, że treść tego archaicznego słowiańskiego przekazu jest opisem zdarzeń z przyszłości. Ten odgrzebany na terenie Polski na wysepce Pojezierza Gnieźnieńskiego, znaleziony w szklanym naczyniu nadzwyczaj podobnym do współczesnej butelki, pożegnalny tysiącletni list, to moja osobista historia, która dopiero ma się wydarzyć. To ja, jakimś niewytłumaczalnym zbiegiem okoliczności, tysiąc latem temu stworzyłem ten przekaz.
Póki co, postanowiłem nie dawać losowi forów i nie przyspieszać biegu historii, mając jednocześnie pewność, że przeznaczenia nie oszukam. Kiedyś na ten dach będę musiał wyjść i będę musiał zmierzyć się z historią. W tej chwili jednak oddaliłem od siebie plan eksploracji, pozostając przy biurku w przyjemnym klimatyzowanym pomieszczeniu.
Może Cię zainteresować
zobacz także
komentarze
Finkelstin20.02.2025, 10:38
Do Orawiec
Śpieszę z wyjaśnieniem.

Historia bazująca na ewentualnym zdarzeniu przyszłym, zawierająca elementy współczesności i historyczne a także science fiction w zakresie ocierającym się o problematykę zakrzywienia czasoprzestrzeni i teorii Einsteina, jednak przede wszystkim proza dająca czytelnikowi możliwość indywidualnej interpretacji. Po prostu zwykłe opowiadanko, jedna z form prozy literackiej.

PS. Dziękuję za to, że opowiadanie zostało przeczytane i za miłe spostrzeżenie.

Bardzo się cieszę, że są osoby, które wyrażają swoje wątpliwości, oznacza to, że moja praca nie poszła na marne i wzbudziła emocje.
Orawiec19.02.2025, 05:38
Jak to ktoś przeczyta do końca to niech zostawi swój komentarz o czym to jest?
Może Cię zainteresować
Zobacz pełną wersję podhale24.pl