Z urodzenia nowotarżanin, od 30 lat zakopiańczyk. Na Podhale24.pl zakończyliśmy publikację powieści Andrzeja Finkelstina pt. "Melina Lenina, czyli o tym jak Wacek odrabiał wojsko w Poroninie". Wraz z autorem, zachęceni reakcją czytelników, publikujemy kolejne utwory Andrzeja Finkelstina - wybrane opowiadania z tomów pt. "Nokaut" i "Moje podróże autobusikiem". Są to swobodne opowieści i spostrzeżenia na różne tematy społeczne i psychologiczne w formie opowiadań, często czarno-humorystycznych, zazwyczaj mające drugie dno i morał. Kolejne opowiadania publikujemy co wtorek na Podhale24.pl. Dziś pt. "Przystanek na Szaflarskiej i coś jeszcze".
Moje podróże autobusikiem _ Przystanek na Szaflarskiej i coś jeszcze/Fantástico Chico Blanco/To już historia. Wracam jednak do moich notatek sprzed dziesięciu lat i nie mogę uwierzyć, że minęło już tyle czasu. Mamy więc początek deszczowego września po deszczowych wakacjach 2014 roku.
Idąc z nowotarskiej pływalni ulicą Szaflarską znalazłem schronienie pod daszkiem przystanku autobusowego. Przyjemnie było się schronić przed dotkliwą mżawką i stygnąć na ławeczce po pływackim treningu w oczekiwaniu na rejs do Zakopanego. W tamtym czasie na Zakopane można było jeszcze coś złapać. Były busy i autobusy, w każdym razie rozkład jazdy był niezgorzej wypełniony i nie było potrzeby zapylać na dworzec lub aerodrom przy Buy & fly. Otoczony ściankami z akrylowego szkła mogłem swobodnie obserwować snujących się po mokrej ulicy przechodniów a przy okazji rozmach okolicznego ruchu lub raczej jego brak. Fajny punkt obserwacyjny. Wtedy przystanek ten na Szaflarskiej zamienił się w plan zdjęciowy na którym realizowałem swoją wersję ostatniego seansu filmowego - The Last Picture Show. Stałem się architektem tego dzieła. Różnica polegała na tym, że mój Picture był współczesny, bohaterami byli przypadkowi ludzie a kamerą były moje oczy.
Po drugiej stronie jezdni na loggii handlowo usługowego baraku, tłoczyło się kilku zdezorientowanych zakupowiczów z siatami pełnymi różnych prepitetów. Loggia ta bardziej przywodziła na myśl rampę towarową z NZPS-u z zainstalowaną barierką, niż osłonięty balkon i nie była aż tak wysoka. Cóż, budowla nie najpiękniejsza. Wracając do podglądanych osobników, moją uwagę skupiła banalna ilustracja. Otyły gość w kapciach parł całym sobą na balustradę tak intensywnie, że wychylała się wraz z nim, sprężynując niczym zomowska pałka a gramolące się spod koszulki brzuszyło groteskowo układało się na poręczy. Wyglądało to tak, jakby owinął ją dobrze wyrobionym ciastem drożdżowym przygotowanym do wyrośnięcia. Dwóch pozostałych przycupnęło na schodkach w oczekiwaniu aż odejdzie deszczowa chmura. Z jednorazówek wyciągnęli po puszeczce browczyka i rozpoczęli degustację. Nie rozmawiali, w milczeniu delektowali się chmielowym nektarem i topili spojrzenie w ubożuchnym ulicznym ruchu.
W tym samym czasie przed narożną witrynką sklepu z elektryką zatrzymała się dziewczyna. Nie była sama. Jak owsik nerwowo wwiercała się w ramię dojrzałego gościa o emploi alfonsa lub wytrawnego dewelopera. A może jednego i drugiego. Obcesowo targała go za rękę a on sprawiał wrażenie, jakby nie chciał się zatrzymać. Parł beznamiętnie gdzieś przed siebie. Pięknie lśniącego w perłowych stróżkach deszczu Lexusa zaparkowali na zakazie, po części na jezdni a w części na chodniku. Ciekawy kolor, brudny perłowy puder, w sumie ok. Mowa oczywiście o lakierze auta. Wreszcie zniknęli na dobre w czeluści niewielkiego lokalu z pstryczkami.
Wysuszona blondyna w kolorowym fartuszku, jakby od niechcenia omiatała wejście do monopolowego.
Na ławeczce obok mnie siedziała para, całując się niespiesznie, jakby mieli przed sobą całą wieczność, trendy młodzieniec wraz z panną fashion w identycznych i zajebiście modnych dresach. Przy okazji niańczyli, dopiero co ostrzyżoną suczkę Yorkshire o imieniu Tania z czerwoną wstążką na łepku. Mikry piesek wydawał się być sympatyczniejszy od nich, nawiązał nawet ze mną międzyrasowy flirt, a może wyczuł ode mnie zapach mojej psicy. Trendy młodzian z przytroczonej do pasa nerki wyciągnął wielgachnego smartfona i zaczął się nim bawić. W pewnym momencie, jakby wyrwany z letargu, wyszukał na ekranie kontakt i zatelefonował.
- No co tam, macie to gotowe? Ile... Śtery stówki? Dobra zadzwonie do nich.
Rozłączył się i wyszukał nowy numer, ale nie uzyskał połączenia. W tym czasie dama jego serca przeżuwała namiętnie gumę, prężąc podhialurowane w kaczy dziubek usta. Warto zaznaczyć, że wtedy to był mainstream na Podhalu, ten dziubek, dziś każda go może mieć. Po kilku minutach zabrzęczała melodia dzwonka telefonu. Młodzian rzucił okiem na ekran i przeciągnął po nim palcem.
- No, jest gotowe, sześć stówek. Ja założe za was i kiesi wam przywioze. Dziś nie mam auta bo siy rozkidało.
Cóż, granice etyki najwyraźniej nie są stałe i w zależności od okoliczności można je przesuwać.
Parę dni później siedząc na tym samym przystanku dotarło do mnie, że jest okazja dokręcenia kolejnych kadrów historii. Usłyszałem fragment zabawnego dialogu dwóch mieszkańców, sąsiadujących z ulicą bloków, którzy dla zabicia nudy przyszli z przystankowej ławeczki obserwować świat.
- Staszek ma dwadzieścia cztery kanały w kablówce.
- Niech nie pierdoli, ja mam tylko siedemnaście a mieszkam w tym samym bloku.
- Widocznie podupcyłeś coś przy strojeniu.
Jeszcze coś mówili, ale ich słowa ugrzęzły w przestrzeni, zagłuszone decybelami z ryczącego niebieskiego Subaru, mknącego śpiesznie w kierunku pobliskiej stacji paliw.
Na koniec przypomniało mi się, że ten przystanek uraczył mnie kiedyś jeszcze jednym społecznym zjawiskiem. I tu przyszedł czas na małą retrospekcję. Spotkałem bowiem przy nim dwóch identycznych zaniedbanych grubasów, w więcej niż średnim wieku, zdecydowanie epatujących wonią miejskiego szaletu w przyciasnych koszulkach z Mistrzostw Polski Mastersów w Pływaniu. To mnie powaliło. Co za ironia. Pomyślałem sobie wtedy, że taką koszulkę mógłbym nosić ja, systematycznie biorący w owym czasie udział w tego typu imprezach, a nie faceci, którzy jak mniemam, nie przepłynęli w życiu dwudziestu metrów bez aktywnej pomocy ratownika i defibrylatora. A może mylę się, może to właśnie oni przepłynęli La Manche i to im należą się te mistrzowskie koszulki. Tego jednak nie dowiem się nigdy.
I to z pewnością nie jest koniec, zwłaszcza że przystanek ten stanowi świetne miejsce na posiady, stołówkę, lożę szyderców oraz obserwacyjną wnękę balkonową dla miejscowych meneli i znudzonych emerytów a także idealną miejscówkę na drzemkę.
***