NOWY TARG. "Nigdy nie wiesz, jak skończy się kolejna historia w Twoim życiu, ale dopóki trwa - doceniaj każdą jej chwilę" - te słowa Jacek Sowa zamieścił na okładce swojego najnowszego tomiku wierszy "Powroty". "Powroty" to również tytuł benefisu Jacka, który w piątkowy wieczór odbył się w hotelu Ibis Styles. - W życiu każdego człowieka zdarzają się czasem wielkie chwile i jestem przekonany, że dla mnie to jedna z nich - mówił.
Czy 2,5 godziny to długo na wspominanie? Pewnie tak, na pewno jednak nie w przypadku Jacka - żołnierza, hokeisty, "konika", dziennikarza, publicysty, pisarza - ma na swoim koncie 10 książkowych pozycji, z czego aż 6 - biograficznych, komentatora sportowego, rzecznika Polskiego Związku Piłki Nożnej, miłośnika motoryzacji, wreszcie - poety. Jednym słowem, faceta, którego życiorys starczyłby na kilka życiorysów.Jak Jacek Sowa został dziennikarzemWszystkich tych wspomnień, których rzesze nowotarżan słuchały podczas spotkania prowadzonego przez Annę Szopińską, nie sposób, rzecz jasna, przytoczyć w niniejszym tekście. Ja wybrałem to, jak Jacek Sowa został dziennikarzem.
Po powrocie z wojska do Nowego Targu imał się różnych zajęć, był m.in. "konikiem", polującym na tych, którzy w latach głębokiej komuny przyjeżdżali do stolicy Podhala po nowotarskie kożuchy:
"Na Rynku funkcjonował dworzec autobusowy, na którym wysiadali liczni amatorzy kożuchów, z których miasto przecież słynęło. I w pewne piękne jesienne południe, z katowickiego autobusu wysiadła filigranowa, acz korpulentna dziewczyna, niepewnie rozglądając się dookoła. Uprzedzając hordę miejscowych koników, zagadnąłem panią, a jakże, po czym zapewniając o czystych intencjach, zaprowadziłem do pobliskiego zakładu kuśnierskiego zaprzyjaźnionego Jaśka Koronki. Ponieważ "switka" wymagała pewnych poprawek do sylwetki mojej klientki, a powrotny autobus miała za parę godzin, rychło udaliśmy się na obiad, a klientka okazała się dziennikarką "Dziennika Zachodniego", sama zaś rozmowa poszła w kierunku zawodu, o którym zawsze marzyłem. Monika zaproponowała kilka tekstów do jej śląskiej gazety, traktujących o turystycznych walorach Podhala i okolic w obliczu nadchodzącej zimy. Pierwsza wierszówka była skromna, ale satysfakcja ogromna.
Mój ojciec miał teczkę w kiosku "Ruchu" przy Królowej Jadwigi (u pani Stepowej), gdzie prenumerował "Dziennik Polski", "Sport", "Panoramę", "Przekrój" i "Kulisy". W tym ostatnim tygodniku ogłoszony został konkurs literacki na publikację XXV-lecia PRL w 1970 roku. Popełniłem dość naiwny materiał patriotyczny pod tytułem "Dam ci ojczyzno bukiet ogromny". Jakież było zaskoczenie, kiedy otrzymałem list z "Ekspresu Wieczornego" o przyznaniu nagrody i zaproszeniem po jej odbiór w redakcji w Warszawie przy Alejach Jerozolimskich.
Już następnego dnia zjawiłem się przed jowialnym obliczem Jerzego Kibica, uwielbianego felietonisty "Kulis", którego prawdziwe nazwisko brzmiało... Jerzy Urban. Ten bez ogródek objaśnił mi, że w swojej pracy konkursowej nawciskałem mocno kitu, ale ponieważ było to ładnie napisane, przyznano mi nagrodę pieniężną. Czek opiewał na kwotę, za którą sprawiłem sobie lodówkę "Silesia". Mój sukces w "Kulisach" nie pozostał niezauważony i przy jakiejś okazji zaproponowano mi współpracę z nowotarskim oddziałem "Dziennika Polskiego", w którym to (naprzeciw poczty, nad kawiarnią "Limba") królowała niepodzielnie pani Jadwiga Przybylińska.
Jadzia podrzucała mi smakowite kąski z terenowej kuchni, toteż odłożywszy trochę grosza ze świetlicowej pensji, kupiłem sobie używany motocykl, czarną SHL-kę. Śmigałem nią po okolicy, ale prawdziwą spiżarnią tematów było lodowisko, hala sportowa i lotnisko.
Szybko stałem się ulubieńcem szefa redakcji sportowej, a w ślad za tym poszły oferty na robienie relacji meczowych hokejowego "Podhala". Tak załapałem się do "Tempa" i "Sportu", pomagałem też Andrzejowi Szelągowi, nowotarżaninowi z TVP Kraków".
Powroty
- Prozą reaguję na zdarzenia, które dzieją się wokół nas, a wiersze powstają pod wpływem osobistych impulsów, wzruszeń. Tak było od zawsze - mówił Jacek Sowa, a potem teksty z jego najnowszego tomiku "Powroty" czytali: Wanda Szado-Kudasik, Krzysztof Kokot, Adam Kwiatek, Beata Zalot, Marcin Kudasik, Krzysztof Trochimiuk, a wiersz "Cierpienie" - Emilia Siuta, podopieczna Fundacji im. Adama Worwy. Nieprzypadkowo, bo dochód ze sprzedaży tomiku został przeznaczony na dalszą rehabilitację Tomka, pracownika nowotarskiej firmy Kegel-Błażusiak, który po udarze był prawie całkowicie sparaliżowany. Rehabilitacja daje rezultaty, Tomek pokonuje kolejne bariery.
Spotkanie w Ibisie zakończyło "Znów wędrujemy" Turnaua - jako dedykacja dla Jacka od artystów i dziennikarzy, potem długie podziękowania benefisanta dla wszystkich, którzy przyczynili się do organizacji wieczoru i gości, wreszcie "My way" z repertuaru Franka Sinatry, którego tłumaczenie Jacek Sowa czytał przy akompaniamencie Zbigniewa Huptysia: "Dni złe - zwodziły mnie - na krętych dróg rozstaje, w życiowej mgle - gubiłem się, by siebie znów gdzieś znaleźć (...) Bóg chciał - bym mógł wam dać - pisane wierszem słowo, nie po to, aby zabrać czas, lecz żeby żyć od nowa (...) Zapomnieć to, co złe i daremne, zostawić to - co najlepsze - we mnie".
Od autora
Jacku Drogi! Dziękuję za piękny, piątkowy wieczór, nie ma jednak mowy, bym - wspominając go wciąż w poniedziałkowy poranek - pozwolił, by ostatnie słowa mojego tekstu były słowami z "Mojej drogi" Paula Anki i Franka Sinatry. Bo one zbyt refleksyjne, zbyt podsumowujące.
Zakończę więc inaczej. Pochwaliłeś się w piątek, że w wieku lat dziesięciu "zaliczyłeś" "Trylogię". Ja, za sprawą mojej babci, "zaliczyłem" ją już w wieku lat sześciu, a potem pozostała ze mną na całe życie. I dobrze, bo dziś mogę się nią posłużyć, w celu złożenia Ci życzeń. A brzmią: "Niech Kupido chwil szczęsnych hojnie Ci przyczyni, crescite - Drogi Jacku - multiplicamini". A o Twoje multiplikacje jestem zupełnie spokojny.
Piotr Dobosz