NOWY TARG. Jaki powinien być następny rektor? - Dla mnie nieistotne są personalia. Obchodzi mnie trwały i dobry byt naszej „Podhalańskiej” - druga część rozmowy z prof. Stanisławem Hodorowiczem, twórcą i pierwszym rektorem „Podhalańskiej Wyższej” o przyszłości uczelni.
W jakich kategoriach założyciel „Podhalanki”, jej wieloletni rektor, ocenia to, co się w ostatnim czasie dzieje na uczelni? Wstyd? Rozczarowanie?Prof. S.H.: - Ani wstyd, ani rozczarowanie. Na pewno przejściowy „stan zapalny”, inicjujący zarazem ogromną nadzieję. Tak! To, co się wydarzyło, tę nadzieję niesie. Naszą „Podhalańską” postrzegam jako do pewnego stopnia własne dziecko, które zachorowało. Raz podczas poprzedniej kadencji, teraz znowu. Ale przecież choroby mijają i wzmacniają. Dla społeczności akademickiej podjęcie decyzji odwołania rektora na pewno nie była łatwe. Natomiast kiedy o tym zdecydowano, uczelnia okazała się bytem bardzo spójnym i solidarnym w działaniu. I to właśnie pozwala sądzić, że będzie dobrze. Są przecież różne fluktuacje, są zaburzenia, może nie dopisało szczęście wyboru, ale jest zborność, potrzebna także do przetrwania. Wierzę, że uczelnia odzyska równowagę i z nowymi siłami będzie kroczyć ku wyzwaniom, których jest bardzo dużo. Przypominają mi się w tym momencie słowa wiersza Augustyna Suskiego:(…) wte by my zwarci, jak smreków kiść,
w sumnej gromadzie
śli
naproci lawin i mgieł, fujawic i mrozu -
w świt!...
Właśnie! W świt nowy. Bo przecież akademickość buduje się latami. Ona nie rodzi się na pstryknięcie palców. Świadomość tego sprawiała, że w początkowym okresie działalności uczelni bardzo ostrożnie podchodziłem do tzw. studiów drugiego stopnia, czyli magisterskich. Uważałem wtedy, że jeszcze nie dorośliśmy swoim poziomem merytorycznym i akademickością do tego, by absolwenci nasi otrzymywali tytuły magistra. Uważałem, że dla rozwoju ogólnego młodych ludzi, wskazane będzie po ukończeniu studiów licencjackich ich dalsze kształcenie w mocnym akademickim centrum, np. w Krakowie. I to nie tylko z punktu widzenia poszerzania wiedzy, ale też dla całej tej otoczki, która kształtuje człowieka. A tą otoczką jest i klub studencki, akademik, życie intelektualne w dużym mieście. To wszystko jest potrzebne do ukształtowania osobowości człowieka, do wykształcenia jego postaw. Stąd nasze żywe wówczas kontakty i podpisane umowy z Uniwersytetem Jagiellońskim, Akademią Górniczo-Hutniczą, Politechniką Krakowską, Akademią Wychowania Fizycznego, a później Akademią im. Frycza Modrzewskiego, Uniwersytetem Rolniczym i Uniwersytetem Ekonomicznym. Tak, to był proces trwający już 20 lat. Dziś sytuacja jest inna. Także kadrowa, bowiem udało się wykształcić sporą część własnej kadry.
Jest Pan Profesor nadal zatrudniony na uczelni?
Prof. S.H.: - Tak. Zostałem powołany przez rektora Włodarczyka na stanowisko pełnomocnika do spraw strategii i rozwoju. Wcześniej piastowałem tę funkcję również za czasów rektora Gulaka, ale po ujawnieniu afery plagiatowej - zrezygnowałem. Wróciłem, by uczelnię wspierać, pomagać jej głównie na zewnątrz, dzięki osobistym kontaktom z włodarzami uczelni Krakowa, osobistościami świata nauki, życia duchowego, politycznego i społecznego.
Co po tych wszystkich perturbacjach, będzie najważniejsze dla „Podhalanki”?
Prof. S.H.: - Dalsza jej rozbudowa i naukowy rozwój. Bardzo zależy mi na tym, żeby odbudować kulejące w poprzednich kadencjach relacje z samorządami. Po to walczyłem o nazwę „Podhalańska”, żeby ludzie czuli, że ta uczelnia to „nasa skoła”. Do tego trzeba czuć specyfikę regionu. Będąc rektorem, jeździłem od jednego do drugiego wójta, starosty, marszałka. I ci nasi samorządowcy gminni, powiatowi, wojewódzcy odwiedzali nas, uczestniczyli w inauguracjach roku akademickiego. Przyjeżdżali goście z całej Polski. Byli prezydenci, parlamentarzyści, księża, hierarchowie, ludzie biznesu. Nie przecinaliśmy pępowiny, korzystaliśmy z naszych świetnych góralskich zespołów. Było to robione po to, żeby „Podhalańska” miała rezonans wśród różnych zbiorowości. I w powrocie do tego również upatruję swoją rolę. Uważam, że bez więzi z samorządami i lokalną społecznością, nasze trwanie nie będzie możliwe. Ta współpraca dziś jest jeszcze bardziej potrzebna dla uczelni, choć także dla lokalnych społeczności. Dlaczego? Bo świat się otworzył. Za chwilę w Nowym Targu będzie „Zakopianka”, do Krakowa dojedziemy w ciągu 45 minut. Jeżeli „Podhalańska” ma tu istnieć, ma być, ma się rozwijać, dawać nowe wartości, to absolutnie musi być elementem istotnym tego organizmu jakim jest Podhale. W tym kontekście na pewno będę starał się pomagać, na pewno będę starał się rozmawiać, na pewno będę starał się wspierać. Na miarę moich możliwości, sił i zdrowia. Oczywiście, o ile zostanie mi to przydane.
Prof. S.H.: - Z mojego punktu nie są istotne personalia. Obchodzi mnie trwały i dobry byt „Podhalańskiej”. Stąd powinna to być osoba, która odda się sprawom uczelni w pełnym tego słowa znaczeniu i będzie czuć jej społeczność. Osoba nie pobłażliwa, ale sprawiedliwa, o walorach duchowych i patriotycznych, charakterystycznych dla ludu Podhala. Sądzę, że po ostatnich wydarzeniach ogląd przy wybieraniu tej osoby będzie bardzo dogłębny. By poznać człowieka, trzeba - jak to się mówi - zjeść czasem beczkę soli. Mimo wszystko jestem dobrej myśli. „Podhalańska” sobie poradzi, a jej społeczność z ciupagami pójdzie do przodu. I jak już wspomniałem, jeżeli mi zostanie przydane uczestniczyć w tym pochodzie, to będę robić wszystko, żeby „Podhalańska” wypłynęła na szerokie i spokojne wody.
A co z dr. Włodarczykiem?
Prof. S.H.: - Cieszyłbym się, gdyby profesor Włodarczyk - jeżeli zależy mu na tym bycie, jakim jest „Podhalańska” - był i teraz na niego otwarty. To, co się wydarzyło, nie znaczy, że nie może tu być i pracować. Przecież jest profesorem tej uczelni. I takie stanowisko chciałbym też widzieć ze strony nowych władz „Podhalańskiej”. Funkcja nie jest przypisana na stałe. I on, i społeczność uczelni przeżyli szok. Jednak i dla jednej i drugiej strony musi być ważne, żeby iść do przodu jako całość. Sukces powinien być sukcesem każdego. I tak na tę sprawę patrzę.
Rozmawiał Piotr Dobosz
Dydaktyka słaba. Za to mnóstwo lokalnej polityki, kłótni, dziwnych interesow. Niedługo to sołtysi będą prowadzić te szkoły. Niestety to jest problem nie tylko Nowego Targu, ale tez sąsiednich szkół. Szkoda młodych ludzi.