"Zaczęło się odliczanie dni do obchodów 90-lecia Klubu Sportowego „Podhale”. Słodko-gorzki to jubileusz, gdyż jak mawiają sceptycy, bywało lepiej. Ponieważ z tym klubem jestem od dziecka, pokuszę się o garść wspomnień, które będę snuł przez ten tydzień, aż do rozpoczęcia sobotniej mszy dziękczynnej, której intencja jednak winna nosić charakter błagalny…" - rozpoczyna pierwszy z serii felietonów dotyczących nowotarskiego hokeja - dziennikarz i publicysta Jacek Sowa.
Pół wieku temu popełniłem papierową publikację w postaci kwadratowego albumiku, na kartach którego został zawarty szkic czterdziestoletniej historii naszego Klubu. Była to pierwsza tego rodzaju pigułka wiedzy o przeszłości dzisiejszego, dostojnego już Jubilata. Środki techniczne i finansowe były bardzo ograniczone, lecz zapał prezesa Karola Grzesiaka, poparty autorytetem Augustyna Fuchsa, którzy uzyskali przychylność dyrekcji nowotarskiego kombinatu obuwniczego (de facto sponsora klubu) zaowocował skromnym wydawnictwem. Szczęściem dla edycji tego historycznego tomiku był patronat Jana Rottera, redaktora naczelnego „Dziennika Polskiego”, który ku memu ogromnemu zaskoczeniu, ale i satysfakcji również, powierzył mi zebranie i napisanie tekstów w sposób lekki i przyjemny, ale rzetelny wobec prawdy dziejowej. Na co najmniej dwie dekady przed popularyzacją internetu, do wyboru pozostawały skąpe źródła wiedzy, z których najbardziej ceniłem sobie żywe słowo świadków historii, w miarę możliwości sprawdzone w dawnych annałach.
Nieoceniona kopalnią wiedzy był wspomniany Augustyn Fuchs, którego żona, Janina Szubińska była pierwszym skarbnikiem klubu sportowego w widłach Dunajców. Na podstawie jej to relacji upieraliśmy się przy dacie powstania w 1933 roku, choć być może koniec roku 1932 uznaje się za faktyczny początek, gdyż wtedy, z okazji zakrapianego, świątecznego spotkania tzw. komitetu założycielskiego, padło hasło założenia miejskiego klubu sportowego w stolicy Podhala. Bo inne już związki istniały, jak np. żydowskie „Makkabi” i „Habibor”, żeby o „Sokole” nie wspomnieć. Mniejsza o różnicę paru tygodni, najważniejsze, że klub powstał, co podkreślił w opracowaniu na półwiecze klubu Jan Frandofert, nieżyjący już krakowski dziennikarz redakcji „Tempo”, który nie omieszkał skorzystać z moich informacji.
W zbieraniu wiadomości niezwykle przydatni byli koledzy mojego ojca, Wacława Sowy, który w latach tuż przed- i powojennych, stanowił ostatnią instancję w bramce piłkarskiej drużyny „Podhala”. On i jego koledzy z boiska w lecie grali w piłkę, w zimie jeździli na nartach, a w międzyczasie wielu z nich uprawiało lekkoatletykę. Byli to: Stanisław Bafia, Zbigniew Behounek, Jan i Kazimierz Bełtowski, , Franciszek Błażkiewicz, Jan Borowicz, Antoni Bulas, Stanisław Głąbiński, Tadeusz Habura, Władysław Kowalczyk, Stanisław Kozieł, Franciszek Łapsa, Bronisław Mirek, Ludwik Mierzwa, Władysław Morawa, Franciszek Nawrot, Józef Pyzowski, Stanisław Sięka, Wacław Sowa, Jan Staszel, Zbigniew Zapiórkowski i inni; wojna rozrzuciła ich po świecie, wielu nie wróciło… Morawę zamęczyli w Oświęcimiu, Borowicz padł od niemieckiej kuli, Kozieł wyjechał do USA.
Najbardziej pamiętnym dniem nowotarskich piłkarzy tamtych czasów było jedno letnie popołudnie 1943 roku, kiedy dzięki zabiegom J. Suskiego, prezesa Banku SRH u władz okupacyjnych, na stadionie koło stacji kolejowej rozegrano mecz z trzecią drużyną kraju, naszpikowana reprezentantami kraju, Wisłą Kraków. Gracz, Jurowicz, Legutko, Łyko, Woźniak stanęli naprzeciw koleżeńskiej paczki górali, których w pierwszej połowie wiślacy przycisnęli do murawy. Do podyktowanego dla gości rzutu karnego podszedł Tadeusz Legutko, prywatnie kuzyn mojego ojca. -Wacek, w który róg ci strzelić? – zawołał. – W lewy!- odparł ojciec. Obrońca Wisły strzelił w lewe okienko tak, że skórzana piłka omal nie przebiła siatki. W drugiej połowie goście trochę odpuścili i Jurowicz musiał skapitulować przed bombą Zbigniewa Behounka. Remis 1:1 z Wisłą przetrwał w rekordowych annałach aż do roku 2014, kiedy to na otwarcie przebudowanego stadionu w Nowym Targu przyjechała wciąż jeszcze mocna Wisła z Franciszkiem Smudą jako trenerem. Wtedy to krakusy uratowały remis dopiero w doliczonym czasie gry!
Takie były początki naszego klubu do czasu wojny, która wycisnęła piętno także na sporcie. Nasi ojcowie, Kolumbowie lat dwudziestych, spędzali swoje młodzieńcze lata jak potrafili. Mieli swoje marzenia, które nie zawsze udawało się zrealizować. Ale żyli sportem i dla sportu i bez nich nie byłoby historii naszego podhalańskiego Klubu.
Ciąg dalszy nastąpi…
Jacek Sowa
"Kiedyś żyli sportem i dla sportu", teraz sport jest do zarabiania pieniędzy i wszystko w temacie.