Prezentujemy czwarty odcinek historii Klubu Sportowego Podhale.
Sportowe „Podhale” to nie tylko hokej na lodzie, który był dopiero trzecią sekcją w historii klubu. Oprócz piłki nożnej od początku udzielali się w nim narciarze.Wspominany już wcześniej Czesław Madeyski, przedwojenny inżynier leśnik, był bez wątpienia główną siłą napędową nowotarskiego narciarstwa w latach 1935-1952, skupiając wokół siebie grupę ludzi, oddanych śnieżnej pasji. Po wojnie reaktywowano sekcję a w 1947 roku na Kowańcu rozegrano pierwsze duże zawody z udziałem skoczków zakopiańskich, ale wygrał …nowotarżanin, Kazimierz Bełtowski! Wyremontowana, naturalna skocznia na Robowie (której już, o zgrozo, dawno nie ma!) stała się ulubionym miejscem skoczków, którzy niebawem zaczęli pojawiać się w czołówce krajowych zawodów.
Bodaj największym talentem był Aleksander Stołowski, aspirujący do kadry olimpijskiej na Innsbruck. Upadek zniweczył te plany, ale Olek po zakończeniu kariery zawodniczej przez długi czas zajmował się szkoleniem młodych skoczków, wśród których nie brakowało utalentowanych zawodników. Swoje karty zapisali bracia Wiesław i Andrzej Huziorowie, Andrzej Klimowski i jego syn Zbigniew czy Franciszek Kłaput.
Miało „Podhale” sercem oddanych działaczy narciarskich, wśród których nie sposób pominąć Stanisława Dziobonia i Stanisława Tętnowskiego.
Nieraz musieli walczyć o swoje, mając przeciw hokejowe lobby; Tętnowski walczył gębą w klubie, a Dzioboń na trasach biegowych. Spod jego ręki wyszła bodaj najlepsza nasza specjalistka biegowych tras, Jadwiga Guzik. Ten nasz diament z Kowańca oszlifował Zbigniew Sobkowski, nowotarżanin, absolwent AWF, później także trener kadry narodowej. Jadzia trenowała razem z chłopakami m.in. z Ryszardem Budzem i niebawem zaczęła wygrywać po kolei zawody krajowe i międzynarodowe; w swojej karierze zgromadziła sporą kolekcje trofeów.
Wraz ze sztucznym lodowiskiem oddano do użytku naturalny tor do jazdy szybkiej, z miejsca nazwany Ałma Atą, kojarząc go z obiektem z Kazachstanu o podobnym warunkach klimatycznych. Wielkim orędownikiem klubowych panczenów był Leon Borek, lokujący w sekcji swój zapał, czas i nierzadko pieniądze.
Gdy sekcję w klubie objął …kolarz, filigranowy Eligiusz Grabowski, znany wcześniej z Wyścigu Pokoju, zebrała się spora grupka młodzieży, chętnej do trenowania łyżwiarstwa. Byłem wśród nich także i ja, ale krótko, bo znudziło mi się przebieranie nogami na treningach z rękoma założonymi z tyłu. Nie nudziło to jednak Krysi Antolak, czy Mańka Tętnowskiego, a dla flegmatycznego Józka Iskrzyckiego była to wymarzona dyscyplina.
Lata sześćdziesiąte to benefis „Zyndeli”, który regularnie bił rekordy Polski na średnich dystansach. Szkoda tylko, że nie trafił z formą na igrzyska olimpijskie w Innsbrucku. Tomka Śwista, olimpijczyka z Nagano i Salt Lake City, jednego z naszych najlepszych sprinterów w kraju nie było wtedy jeszcze na świecie. Była natomiast (nie wypominając wieku!) Lidia Olcoń, do dziś czynnie udzielająca się w łyżwiarstwie.
Wydłużony czas funkcjonowania sztucznego lodowiska zaowocował także powstaniem sekcji łyżwiarstwa figurowego pod okiem Barbary Pawlicy i Wandy Bułat, a lokalna gwiazdką była Krysia Csorich, umilająca kibicom czas w przerwach między tercjami, zgrabnie umykając przed rolbą. Wkrótce objawiły się talenty Basi Soczek, Małgosi Wiśniowskiej i Włodka Krauzowicza, którzy zanotowali na swym koncie wiele laurów na krajowych lodowiskach.
Po piętnastu latach sekcja przestała działać z powodu …braku trenerów. W połowie lat osiemdziesiątych nadarzyła się szansa na jej reaktywowanie przy okazji finału zimowej spartakiady. Za podszeptem telewizyjnego mentora, redaktora Stefana Rzeszota, ubraliśmy moją pięcioletnią córkę w strój góralski i mała Asia wyjechała na łyżwach z wiązanką kwiatów dla jakiegoś ważnego oficjela sportowej federacji, otwierającego imprezę, ozdabiając to efektownym piruetem. Oklaski paru tysięcy kibiców na widowni były dodatkowym bodźcem, aby upomnieć się o reaktywowanie łyżwiarstwa figurowego w Nowym Targu. Znalazła się też trenerka, czołowa łyżwiarka Monika Kowalska, która z zapałem wzięła się do pracy na lodzie, na którym moja córka robiła szybkie postępy. Niestety, tuż przed pierwszymi zawodami trenerka wyjechała nagle, aby już do Nowego Targu nie wrócić; sprawcą był zakopiański narciarz, późniejszy kombinator norweski, Tadeusz Bafia, z którym pani Monika ponoć wyjechała do Kanady. A moja Joasia została na przysłowiowym lodzie, jednak do dziś chętnie zakłada łyżwy w duńskim Esbjerg.
Powracając wspomnieniami do minionych lat, trudno oprzeć się nostalgicznemu odczuciu, że kiedyś było jakoś fajniej. Młodzież garnęła się do sportu, a wśród dorosłych nie brak było pasjonatów, którzy poświęcali swój czas, życie rodzinne i nierzadko swoje skromne oszczędności. Współczesny sport wyczynowy został do cna skomercjalizowany, trudno więc o porównania, ale przy okazji jubileuszu naszego jednak ukochanego Klubu nie wolno zapomnieć o ludziach, dzięki którym możemy te wspomnienia snuć…
Ciąg dalszy nastąpi.
Jacek Sowa