8 artystów współpracujących z fundacją VIVA stworzyło kapliczki upamiętniające konie, które uległy wypadkom na drodze do Morskiego Oka. To kolejna odsłona akcji obrońców praw zwierząt mająca zwrócić uwagę na pracę koni w Tatrzańskim Parku Narodowym.
Od kilku lat pomiędzy organizacjami działającymi w obronie praw zwierząt, a wozakami jeżdżącymi z turystami na drodze do Morskiego Oka trwa konflikt. Spór toczy się o to, czy konie pracują w tym miejscu ponad swoje siły iczy należy zlikwidować konny transport w Tatrach. Fundacje pro-zwierzęce co jakiś czas przypominają różnymi akcjami o trwającym konflikcie. Tym razem w akcję włączyli się artyści. - 8 artystek i artystów postanowiło zwrócić uwagę na cierpienie koni z Morskiego Oka. Przygotowali oni instalacje artystyczne w formie przydrożnych kapliczek, które stawia się ofiarom wypadków. Te kapliczki są poświęcone koniom, które miały wypadki. Kapliczki stawiamy na jeden dzień. Są tak wykonane, żeby nie szkodzić przyrodzie Tatrzańskiego Parku Narodowego oraz żeby nie płoszyć koni poruszających się trasą. Mam nadzieję, że atmosferę osób siedzących na wozie ciągniętym przez umęczone konie te kapliczki nieco zepsują - zaznacza Anna Plaszczyk z fundacji VIVA. - Fundacja VIVA nie rezygnuje z postulatu likwidacji tego nieetycznego transportu. Mamy ogromne poparcie społeczne, bo aż 68% popiera likwidację tego transportu - dodaje.Z narracją fundacji nie zgadzają się wozacy. - Pracuję już 25 lat. Na przełomie tych lat, jak ja tu pracuję, to myślicie, że ja rano wstaję i codziennie tylko myślę jak konia zamęczyć? - pyta się Andrzej Mąka, fiakier z Morskiego Oka. - Konie w dzisiejszych czasach na Podhalu w 90 proc. pracują tylko w turystyce. Nie pracują w lesie, czy w polu. Jak robią to tylko godzinkę dziennie. Wcześniej, to godzinę dziennie odpoczywały w pracy - mówi o zmianach, jakie przez lata zaszły w pracy koni.
Te argumenty nie trafiają do organizacji działających na rzecz praw zwierząt. - Trasa do Morskiego Oka nie jest dla koni. Konie, to nie kozice, nie wspinają się po górach. Ta trasa w takiej formie nie nadaje się dla koni, bo jest zbyt długa i bardzo stroma. Powinny być tu wprowadzone limity jak na Kasprowym Wierchu w przypadku kolejki linowej - zaznacza Anna Plaszczyk. - W 2014 roku fundacja VIVA zaapelowała, że w przypadku likwidacji transportu konnego do Morskiego Oka przyjmiemy pod opiekę wszystkie konie, które w wyniku utraty pracy miałyby trafić do rzeźni. Dzisiaj z całą odpowiedzialnością te obietnice podtrzymuję. Przyjmiemy te konie i zapewnimy im spokojną emeryturę do naturalnej śmierci. W ciągu 10 lat w rzeźni zginęły 433 konie, czyli 61 proc. wszystkich wycofanych z tej trasy - dodaje.
Fiakrzy opisują, jak wygląda dzień pracy koni. - Konie każdego dnia wyjeżdżają raz, czasem dwa razy. Po wyjeździe do góry mają odpoczynek min. 20 minut. Później zjeżdżają na dół i są wymieniane na drugą parę koni. Wtedy jedzie druga para, a te pierwsze czekają dwie godziny aż tamte obejdą. Drugi raz wyjeżdżamy zazwyczaj pustym fasiągiem, żeby zwieść turystów, bo popołudniu gości już nie ma. Jedziemy, żeby zwieść ich z góry. Potem samochodami odwozimy je do domów. Ponad 300 koni codziennie tu pracuje. Każdy woźnica ma po 5-6 koni - mówi fiakier Andrzej Mąka.
Akcja VIVY z kapliczkami odbyła się w sobotę 14 października.
ms/