Twórcom Festiwalu im. Jana Kantego Pawluśkiewicza, który mam nadzieję na stałe zagości do repertuaru Miejskiego Centrum Kultury w Nowym Targu, należą się słowa uznania, a wszystkim sam Mistrz gotów pewnie postawić „po maluchu”.
Kilka tygodni temu, ripostując ramotowaty opis naszego Miasta, który popełniła na Onecie para nieopierzonych gryzipiórków, w panteonie ludzi zasłużonych dla miasta i jego kultury celowo pominąłem osobę Mistrza Jana, zostawiając go sobie na deser. Creme de la crème tego pomysłu stanowiła bowiem uczta, jaką zafundowano nam w MCK w Wielkim Tygodniu Wyborczym z finałem w dniu jego rezurekcji i w ciszy medialnej, dzięki której jej echo przebije się na portalu przez gąszcz wyborczych banerów i nekrologów.Pawluśkiewicz to postać nietuzinkowa, jakie zdarzają się w małym mieście pewnie raz na sto lat. Nowy Targ ma to szczęście, że talenty wykluwają się tu częściej. Dziesięć lat przed nim urodził się pobierający w NT nauki ogólne i muzyczne Lucjan Kaszycki; słynny kompozytor i profesor sztuk muzycznych, znany przeze mnie i ludzi z minionej epoki z piosenki „Pamiętasz była jesień”; moje dzieci bardziej pamiętają „Cztery zielone słonie”…A Jan Kanty, kształtowany pod krakowskimi Baranami Skrzyneckiego, wciąż wraca do czterech kamiennych baranów, które nieodzownie kojarzą mu się z nowotarskim przybytkiem, na froncie którego zabłysły lasery z jego wizerunkiem. Bo Pawluśkiewicz lubi tu wracać, przemierzając ogrom swej twórczości i kariery, która zaczęła się od dziecięcych marzeń w Stolicy Podhala.
Marzeń, które niełatwo było spełnić w trudnych, powojennych czasach, w realiach niezbyt zamożnej, ale wielce zacnej i szanowanej rodziny. Rodziny, której nowotarskie korzenie rejestruje się od połowy XVII wieku, a której głową był niezwykle pracowity i obdarzony rękodzielniczym talentem pan Stanisław Pawluśkiewicz. Mając na utrzymaniu czterech dorodnych, acz niesfornych synów, potrafił zadbać o ich wykształcenie, pracując jako nauczyciel zawodu w nowotarskim Technikum Mechanicznym. Nie podołałby temu zapewne bez wsparcia żony, wspaniałej i powszechnie szanowanej pani Zosi, która macierzyńskie obowiązki musiała godzić ze sklepową ladą, aby wyżywić i ubrać chłopców.
Przez kilka lat (zanim nie wyemigrował do Stanów) przyjaźniłem się z Ziomkiem, przedostatnim z czwórki braci z Harcerskiej, poznałem zatem z bliska rodzinę, która stanowi piękny przyczynek do historii Jana Kantego, a i Miasta także.
Nieżyjący od pięciu już lat Michał lubił bujać w obłokach, na które patrzył znad brzegów Dunajców, gdzie spędzał całe dnie na łowieniu ryb. Jelce i brzany uzupełniały marzenia, które potęgował „Na przystankach Alaski”, ale artystyczna dusza pozwalała mu się realizować także u boku Anny Wójtowicz, prześlicznej wiolonczelistki z Anawy, opiewanej przez zakopiańskich Skaldów.
Najmłodszy Piotr to najbardziej zrównoważony osobnik w klanie Pawluśkiewiczów, który najbardziej swoje cechy osobowe odziedziczył po ojcu. Pracowity i pilny miał jednak czas, aby po nauce chwytać za gitarę i w czeluściach piwnicy pod nowotarską knajpą, którą nazwaliśmy „Geoda”, szarpać za struny w asyście Jacka Pawskiego i Wietka Kołodziejskiego (patrz Owczarnia – Jaworki). Uwielbiany przez licealne koleżanki wyjechał jednak do Krakowa, a po studiach wybył „Za Wodę”, w ślad za starszym bratem. W Seattle dzięki swej pracowitej kreatywności wnet znalazł poszanowanie w tamtejszym różnorodnym, amerykańskim środowisku. Urządził wraz ze swą żoną Wandą piękny dom, z odnowionymi starymi meblami i piwniczką, pełną zacnych win, które miałem okazję delektować. Złożony śmiertelną chorobą, odszedł zbyt wcześnie…
Za płotem Microsoftu, królestwa Billa Gatesa w Bellevue mieszka nadal spokojnie Ziomek, choć określenie „spokojnie” doń nijak nie pasuje. O mir tego pokrytego cedrowym gontem domostwa dba Mira, też nowotarżanka, za którą z natury niespokojny duch podążył po maturze w Technikum Lutniczym (tak, tak, była taka, unikalna na całą Europę szkoła w Mieście! Mira, wraz z siostrami-bliźniaczkami Zapiórkowszczankami (też z Nowego Targu) jest dobrym duchem, który tchnie życie kulturalne Domu Polskiego w Seattle. Udziela się tam również Ziomek, pod warunkiem, że ma czas. Bo jak nie ma czasu, to albo jeździ na nartach w po Górach Skalistych albo poluje na kaczki w Kanadzie, no chyba, że spędza dwumiesięczne wakacje ze startem i metą na Podhalu. Ojczyznę odwiedza tak intensywnie, że często nie ma czasu rozpakować walizek, a nawet spotkać się z bratem. Ale przez telefon pogadają…
Jana Kantego spotykam zaś okazjonalnie, oby jak najczęściej w Nowym Targu. Z Jaśkiem można gadać godzinami o wszystkim, nie tylko o jego twórczości. Przed EURO 2012 poświęciłem mu dwie strony na wywiad w „Polskiej Piłce”, ale nawet rozprawiając o kopaniu szmacianki na placu przy Domu Harcerza (obok celi Lenina!), zawsze wracają tamte klimaty, sennego oprócz jarmarcznych czwartków Nowego Targu. Wspominamy o hokeju na placu gimnazjalnym, o zabawie w Indian na Bałęzowym, o kolegach z tamtych czasów, których już coraz mniej. O Andrzeju Szelągu (dziennikarzu sportowym TVP Kraków), o Annie Rajskiej-Grzesiak (lekarce) czy Józku Trzcińskim, który jeszcze rok temu siedział z nim przy stole.
- Popatrz, a ja jeszcze żyję! – sarkastycznie rzuca Pawluśkiewicz.
Tak, Pawluśkiewicz wiecznie żywy, ba, niespożyty. Mało mu muzyki, w której ciągle szuka nowych form. Marzy mu się Oratorium Nowotarskie w kościele parafii NSJ na 150-osobową orkiestrę dętą z trąbami, puzonami i waltorniami jako kontrapunkt do orkiestry symfonicznej
- Tylko kto by to poprowadził – zastanawia się. – Penderecki nie żyje, Maksymiuk za stary, no może Jacek Kasprzyk z Filharmonii Narodowej. No bo ja się do tego nie nadaję… - dodaje pospiesznie.
W karierze Jana Kantego ugoda jest dość szorstkim pojęciem, a jego nowa pasja nie jest bynajmniej kompromisowa. Żel Art budzi różne odczucia, lecz czego by nie powiedzieć o cyklach jego obrazów; są one ciekawe, epatując kolorem i formą przesłania. Nie znam się na tym, więc nie zabieram głosu.
Mogę natomiast z pełną odpowiedzialnością wypowiedzieć się o książce, którą nam zaserwował podczas wernisażu w Miejskim Centrum Kultury. Księgi Nieczyste, popełnione przez Pawluśkiewicza wraz z innym kompozytorem Zygmuntem Koniecznym to cudowny zbiór opowieści, w których przewijają się nieznane, często zabawne i czasem kontrowersyjne wątki z życia artystycznej bohemy. Zanim sen mnie zmorzył, doszedłem do setnej strony rozdziału Homo alcoholicus…
Ale tu żeby była jasność sprawy: nasz Mistrz już nie „spożywa”, choć często indaguje, czy ktoś nie chciałby „po maluchu”, bo konsumpcyjnie jego organizm osiągnął już constans, a poza tym zdrowie nie pozwala…Ponieważ mnie nie pozwalała na to kierownica, stuknęliśmy się „po maluchu”, wypełnionym Kingą Pienińską, przy czym Jan napomknął, że mu to coś albo kogoś przypomina. Ale co, nie pamiętał…
Pomyślałem w tym momencie, że Honorowy Obywatel Miasta mógłby zostać na stałe w pamięci swych współplemieńców już za życia, w którym nie powiedział jeszcze ostatniego słowa.
Port Lotniczy w Gdańsku nosi imię Lecha Wałęsy, skoczni narciarskiej w Wiśle patronuje Adam Małysz, dlaczego zatem Miejskiego Centrum Kultury w Nowym Targu nie można by ostemplować nazwiskiem JKPawluśkiewicza?
Rozstaliśmy się późnym wieczorem przed rozświetloną wizerunkiem Jana Kantego fasadą, na której wstydliwie majaczył w rogu zabiedzony konik ze skrzydłami. I tylko tych baranów mi żal, niekoniecznie betonowych…
Jacek Sowa