Przeprawowy Puchar Polski ATV PZM zyskuje coraz to większą rangę. W miniony weekend quadowcy wyznaczyli sobie spotkanie w Stężnicy. Na starcie stanęło 140 załóg w dwóch klasach Adventure Open i Extreme, a wśród nich nowotarżanin Oskar Pieprzak, który w drugiej klasie okazał się najlepszy.
Nie był to jego debiut w tej ekstremalnej imprezie. W 2009 roku zaraził się tą dyscypliną podczas „Dziczy Bieszczadzkiej”. Wtedy po raz pierwszy wystartował i złapał bakcyla. Startował z byłym hokeistą Podhala, Mateuszem Malinowskim. Od 2010 roku ma już innego partnera, bo rajd rozgrywany jest w parach. Rajdy przeprawowe mają swój smaczek, rozgrywane są albo w bieszczadzkich lasach, albo w wodzie lub na skalnych półkach. Składa się z trzech rund, każda w innych warunkach, by wyłonić najlepszego, który potrafi sobie poradzić w różnych ekstremalnych terenach.- „Dzicz Bieszczadzka” jest trudniejszym rajdem, niż ten, w którym brałem udział w miniony weekend – mówi Oskar Pieprzak. – Jest bardziej wyczerpująca, wymagająca od zawodników siły i składająca się z oesów. Półtora kilometrowy odcinek „Dziczy” przejeżdżałem w 5 godzin. To tak jakbym na Turbacz cały czas jechał najtrudniejszym fragmentem potoku. Rajd w Stężnicy był łatwiejszy, wymagający umiejętności technicznych. Czasami droga była prosta. Najbardziej w kość dawała aura. Cały czas padał deszcz, zrobiła się błotnista maź, do tego temperatura była bardzo niska, zaledwie 5 stopni. Gdzieniegdzie płaty śniegu, w których quad się zakopywał, wieszał na podwoziu. Trzy dni przed startem trasa była nieprzejezdna, tak dużo było śniegu. Wysokie temperatury spowodowały, że śnieg spłynął, ale powstało jedno wielkie bagno, które jadące quady jeszcze spotęgowały.W ekstremalnych warunkach sprawdza się charakter. Bez niego ani rusz w tym najbardziej ekstremalnym rajdzie. Trzeba zmagać się ze swoimi słabościami, czasem (limit 19 godzin) i z kapryśnym sprzętem. Oskar jechał w parze z Piotrkiem Kurkiem z Sanoka. W listopadzie ubr. zostali mistrzami Polski. Krajowy czempionat to już całkiem inna bajka. Tam dominują oesy. Od tego roku impreza będzie miała charakter międzynarodowy i nosić będzie nazwę Polish Challange Cup.
W miniony weekend Oskar na trasę wyruszył o godzinie 21:15. Zawodnicy startowali od 21 co minutę. Na dotarcie i zdobycie wszystkich waypointów wyznaczono zawodnikom 19 godzin.
- Najważniejsze jest dotarcie do 98 punktów zaznaczonych na mapie nawigacyjnej. Tam trzeba przybić pieczątkę zawieszoną na drzewie, by potwierdzić, że było się w tym miejscu. Trasa wymagała dobrego nawigowania, bardzo zdradliwa z uwagi na połączenie deszczu i bieszczadzkiego błota – komentuje Oskar Pieprzak. - Brak przyczepności pod nogami i pod quadem. Brak trakcji. Warunki najgorsze z możliwych. Ubranie przemoczone do ostatniej nitki. W butach bulgotała woda. I tak trzeba było cierpieć przez 16 godzin i 2 minuty, bo tyle czasu zajęło mi dotarcie do mety. Nie mogłem zjechać i przebrać się, bo konkurencja naciskała. Mógłbym stracić prowadzenie i spaść nawet na trzecią pozycję. Uzyskałem najlepszy czas, kolejny zawodnik dojechał do mety 18 minut po mnie. Zwycięstwo dało mi prowadzenie w klasyfikacji generalnej Pucharu Polski. Nagrodę i puchar odebrałem z rąk Rafała Sonika, uczestnika rajdu Dakar i Abu Dhabi Desert Challenge.
Jak w każdej takiej imprezie nie obeszło się bez przygód. Tym razem nie natknął się na dziką zwierzynę, ale skasował quada. – Zjeżdżałem z góry, by podbić stempel i wpadłem w poślizg. Po błotnistej mazie jechał jak po lodowisku. Nie miał żadanej przyczepności, nie miałem szansy na żaden manewr. Uderzyłem w drzewo. Skrzynka ochronna, w której przechowuję dokumenty czy inne drobiazgi, rozleciała się w drobny mak. Na szczęście quad nie był na tyle uszkodzony, bym nie mógł kontynuować jazdy – opowiada.
Apetyt rośnie w miarę jedzenia. Pieprzaka krajowe sukcesy cieszą, ale chciałby się sprawdzić w międzynarodowej konkurencji, na trasach poza granicami kraju.
– W długi majowy weekend planuję start w Rumunii – zwierza się . – Organizatorzy reklamują go jako najtrudniejszy w świecie. Ma wdzięczną nazwę „Poszukiwanie wilka” ( Hunt the Wolf). Trawa trzy i pół dnia. To stawia przed uczestnikami i sprzętem ogromne wyzwania. Nie wiem jeszcze czy wystartuję. Jestem zgłoszony, ale wszystko będzie zależało do tego czy zdołam skompletować ekipę. Jeszcze w tym tygodniu podejmę decyzję. W czerwcu z kolei wybieram się na słynne Erzberg Rodeo. A w kraju? Czekają mnie jeszcze dwie rundy Pucharu Polski. Najbliższa 5-7 czerwca koło Poznania. To będzie typowy rajd wodny. We wrześniu spotkamy się po raz trzeci w okolicach Jeleniej Góry. Ten z kolei rajd ma charakter górski.
Tekst Stefan Leśniowski, zdj. Dorota Zbroszko