Maria Mielniczek wciąż śpiewa. Od siedemdziesięciu lat w tym samym miejscu, w tym samym zespole. Bo u ikony Chóru „Gorce” czas zatrzymał się w miejscu…
Marysia przyszła na świat w 1937 roku; 13-tysięczny Nowy Targ tętnił swoim życiem, nicowanym państwowymi i kościelnymi świętami, które uzupełniane były lokalnymi wydarzeniami społecznymi. Modne było wówczas wydobywanie walorów regionalnych, toteż góralskie śpiewanie było jak najbardziej na czasie. Mamę Rzeźniczakową natura obdarzyła pięknym głosem, który przykrywał codzienne smutki w rodzinie, w której się nie przelewało. „Śpiyw om ci, jo śpiyw om - chociaj jo nic ni mom, ptaskowie śpiywajom, one tyz ni majom..” – nuciła, kołysząc Marysię, a w piecu piekły się wyjątkowe chleby i bułki, które codziennie zdobiły stoły miejscowego establishmentu i bufet stacji kolejowej. Tata pracował u stolarza Leji, a u inżyniera Giełczyńskiego nadzorował budowę drogi w stronę Szaflar, handlował choć czym na placyku koło Rynku; tak przetrwali trudne wojenne czasy. Marysia odziedziczyła po mamie piękny głos o sopranowym zabarwieniu, który połączyła z wrażliwością na muzykę i śpiew. Nie miała możliwości kształcenia swego talentu; w tamtych czasach po maturze musiała pracować.
Nic też dziwnego, że już w wieku 17 lat przystała do chóru, który w tamtym czasie prowadził niezapomniany profesor Józef Grzybek. Pozostaje w nim do dziś, z małymi przerwami na urodzenie córek, Krysi i Teresy. Przez tamte lata jej mąż, Edward Mielniczek, ceniony w mieście instalator elektryczny, nie był zachwycony nieobecnością żony w domu z powodu prób, koncertów i wyjazdów w szczególności, lecz pasja śpiewacza pani Marii była ponad wszystko. Wielką radość sprawiała jej możliwość wyjazdów do wielu miast w Polsce i zagranicą, udział w konkursach i festiwalach.
Niezapomniane wyjazdy i koncerty pod Monte Cassino, gdzie spoczywają prochy kilku nowotarżan, wizyta w budynku Parlamentu Europejskiego w Brukseli, podczas której nie chciano wpuścić ubranego w strój góralski Wojciecha Szopińskiego z powodu …ciupagi! Koloseum w Atenach, Ambasada w Madrycie, strach przed wyjazdem na Wieżę Eiffla w Paryżu czy wiedeński Kahlenberg, węgierski Balaton i bułgarskie Złote Piaski, Lwów, Kijów, Odessa – o tym wszystkim dziewczyna z niezamożnego domu mogła kiedyś tylko pomarzyć. Zwiedziła z chórem niemal całą Polskę, do dziś w miarę sił i zdrowia chętnie koncertuje na Podhalu, zwłaszcza w Ludźmierzu.
Jednak najmocniej we wspomnieniach wieloletniej chórzystki pozostają kilkukrotne spotkania z „naszym” Papieżem, począwszy od wizyty na nowotarskim lotnisku w 1979 roku, poprzez msze na Placu Św. Piotra, aż po prywatne spotkanie Chóru „Gorce” w Castel Gandolfo, gdzie ze łzami w oczach śpiewała: „do Kraju tego, gdzie kruszynę chleba podnoszę z ziemi, przez uszanowanie dla darów nieba, tęskno mi Panie”. Maria Mielniczek nigdy nie zapomni widoku zasłuchanego na stojąco Jana Pawła II…
Maria Mielniczek obchodzi w sierpniu swoje kolejne urodziny, razem ze swoim chórem; warto o tym pomyśleć w Ratuszu…
Jacek Sowa, zdj. prywatne archiwum Marii Mielniczek