Było skrzypków wielu, ale nikt nie śmiał zagrać przy Bartłomieju Obrochcie. Tak można powiedzieć, trawestując słowa zaczerpnięte z epopei „Pan Tadeusz”.
Kilka dni temu minęła 90. rocznica śmierci jednego z najlepszych skrzypków góralskich, jakich wydała podhalańska kraina. W niedzielne popołudnie, pierwszego maja 2016 roku, jak w każdą rocznicę, zeszli się pod kapliczką przy Ścieżce pod Reglami przedstawiciele rodzin góralskich – Obrochci, Karpiele, Bachledowie. Dawnym zwyczajem zaśpiewali Bartusiową nutę, zapalili świeczkę i odmówili modlitwę. Postać „góralskiego rapsoda”, jak o nim mówili jemu współcześni, przypomniał publicysta i animator kultury – Adam Kitkowski, który od wielu lat propaguje tradycję podhalańską w Polsce. W miejscu, gdzie dziś stoi kapliczka z Chrystusem Frasobliwym, tuż przy Dolinie za Bramką, w ostatnią noc kwietnia 1926 roku wydał ostatnie tchnienie podhalański muzyk, przewodnik tatrzański, strażnik leśny, gazda – Bartuś Obrochta. Jeśli wspomnieć jego życiową drogę, to zbierze się regionalna „skrzynia dokonań”, a wydarzeń na skalę ogólnopolską czy europejską jest też niemały „kuferek”. Zatem przypomnijmy te najważniejsze.
Obrochta pamiętał dawne czasy, gdyż urodził się 15 sierpnia 1850 roku w Zakopanem, gdzie przy Krupówkach jego rodzice mieli młyn. Pochodził w wielodzietnej rodziny góralskiej, miał trzech braci i dwie siostry. Znał się dobrze z Janem Krzeptowskim-Sabałą, z którym chodził w góry i polował. Podobnie jak większość młodych górali poznawał Tatry głównie przy okazji kłusowania i wypasu owiec na halach. Warto wiedzieć, że jego ojcem chrzestnym był zbójnik tatrzański, Wojtek Mateja. Jednocześnie Bartuś od dziecięcych lat pilnie ćwiczył grę na skrzypcach, które kupili mu rodzice. Początkowo ćwiczył pod okiem Jędrzeja Kowala z Kotelnicy, a potem Szymona Krzysia z Walowej Góry, ulubionego skrzypka i fiakra Kazimierza Przerwy-Tetmajera.
Muzykantami góralskimi byli też jego starsi bracia – Józef i Jędrzej. Często grywali na wieczorach towarzyskich twórcom kultury polskiej, którzy bywali pod koniec XIX wieku w Zakopanem. Natomiast jego młodszy brat, Jan był uzdolnionym cieślą, z którym chętnie współpracował Stanisław Witkiewicz.
Baruś Obrochta został od 1878 roku przewodnikiem II klasy (po kilku latach I klasy) prowadzącym „panów” po tatrzańskich wierchach. Przewodnikiem tatrzańskim był również jego brat Jędrzej. Po ustąpieniu w 1886 roku Jędrzeja Bachledy-Wali stał się strażnikiem Straży Tatrzańskiej Towarzystwa Tatrzańskiego. Służbę tę pełnił aż do wybuchu I wojny światowej. W tym czasie, dwukrotnie, sezonowo gazdował w schronisku na Starej Roztoce przy drodze do Morskiego Oka (drugi raz w czasie I wojny światowej). Bartuś ze swoją kapelą grał na weselach, chrzcinach, grał w górach, grał na oficjalnych uroczystościach w Zakopanem. Wszyscy zgodnie we wspomnieniach piszą, że grał świetnie. Znał wielu „panów”, którzy przyjeżdżali w Tatry na przełomie XIX i XX wieku, m.in. Tytusa Chałubińskiego, Henryka Sienkiewicza, Władysława hr. Zamoyskiego, Karola Szymanowskiego, Ignacego Paderewskiego, Bolesława Prusa, Helenę Modrzejewską, Józefa Piłsudskiego, bo albo prowadził ich w góry, albo umilał wieczory muzyką.
Wielokrotnie towarzyszył w wyprawach Tytusowi Chałubińskiemu, którego był ulubionym przewodnikiem. Obok innego słynnego górala, Jana Krzeptowskiego Sabały, tworzyli niezwykłą atmosferę górskich wycieczek, na jednej z takich wypraw Bartuś „uzdajał” słynnego do dziś Marsza Chałubińskiego. Właśnie z Tytusem Chałubińskim i Wojciechem Gąsienicą Rojem próbowali w roku 1878 zdobyć Ganek, wędrując od Rumanowej Przełęczy przez Galerię Gankową. Pozostałością tych wyczynów są dwie nazwy w zachodniej grani Małego Ganku – Bartkowa Turnia i Bartkowa Przełęcz. Wspólnie z Janem Gąsienicą Gronikowskim poprowadził w 1881 roku Bolesława Prusa na Halę Gąsienicową. Obrochta jest też zdobywcą wschodniej ściany Lodowego Szczytu, a także Rysów przez Grzędę od Czarnego Stawu.
Wiele by wymieniać nowych przejść Bartusia Obrochty, ale nie sposób nie wspomnieć pierwszego zimowego przejścia w 1894 roku przez Zawrat, w którym brał udział dziennikarz i orientalista Jan Grzegorzewski. W tym czasie Grzegorzewski wydawał w Zakopanem pismo „Goniec Tatrzański” wydawane w dwóch wersjach, dla górali i dla inteligencji. Bartuś pełnił tytularne stanowisku wydawcy.
Chyba nie przypadkowo przysłuchiwali się jego muzykowaniu sławni kompozytorzy polscy. Góralskie nutki Bartusia wykorzystał Ignacy Paderewski w tworzeniu zbioru Albumu tatrzańskie. Niemało nutek Obrochty wysłuchał Karol Szymanowski i z tej inspiracji powstał balet Harnasie. Po raz pierwszy w historii Juliusz Zborowski, ówczesny dyrektor Muzeum Tatrzańskiego zanotował grę Bartusia na woskowych wałkach fonograficznych. Obrochta jako pierwszy na Podhalu założył znaną kapelę góralską, zwaną „muzyką”.
Ale najważniejszym wydarzeniem artystycznym w życiu Bartusia był wyjazd z kapelą i tancerzami w 1925 roku do Paryża na Światową Wystawę Sztuki Dekoracyjnej. Inicjatorami pierwszego występu górali tatrzańskich poza Polską byli; Karol Szymanowski i Jarosław Iwaszkiewicz.
Dzieło muzyczne podhalańskiego skrzypka kontynuowali synowie - Jan i Józef, a także zięć Szczepaniak – Bajscorz oraz wnukowie – Władysław, Stanisław z Zakopanego, Józef z Kościeliska. I do dnia dzisiejszego kolejne pokolenia Obrochtów grają muzykę góralską, budują domy i tworzą sztukę
ludową – poezję, malarstwo, haft, tkaninę.
Po śmierci Bartusia Obrochty, z inicjatywy Karola Szymanowskiego powołano społeczny komitet budowy pomnika góralskiego artysty. Z ambitnych planów pozostał tylko skromny nagrobek Bartusia na Nowym Cmentarzu w Zakopanem. A może nadszedł czas, by go pochować bliżej - Chałubińskiego, Sabały, Tetmajera - na Pęksowym Brzyzku ?
Adam Kitkowski
---
Poniżej fragment opowieści o śmierci Bartusia Obrochty zamieszczony przez Henryka Josta w czasopiśmie „Wierchy”.
(...) I wnet rozgorączkowana wyobraźnia, podniecona złuda muzyki, poczęła realizować zwidy legendarnej przeszłości. Zobaczył jak z mgieł wychodzi jakiś pochód, który wkrótce stał się całkiem wyraźny... Kroczyli w czerwonych koszulach i szamerowanych czapach zbójnicy, tacy sami, jak gdyby zeszli ze szklanych obrazów. Błyszczały im szerokie pasy mosiężnymi klamrami, zza których wyglądały głowice pistolców. Włosy splecione w warkoczyki, dzieliły się na ramionach, i otaczały spalone wichrami twarze. A z boku szedł grający Sabala i uśmiechał się do Bartusia... Byli hłopcy, byli, ale sie mineni I my sie miniemy po malućkij kwili.
A potem szli znajomi i towarzysze młodości, przewodnicy, strzelcy: Klimek, Suleja, Sieczka, Tyrala..., a miedzy nimi pan Chałubiński, Witkiewicz.... a wszyscy się uśmiechali do niego i zapraszali do pochodu. Bartuś siedział oparty o głaz, szeroko otwartymi, błędnymi oczyma wpatrzony w wizje pochodu i szeptał: - Idom. .. grajom ... uciecha. .. radość. .. hale ... Regle sie zieleniom, owiecki w dolinie, Co mi Bóg obiecoł to sie mi nie minie.
A pochód szedł bez końca. Wychodzili wciąż nowi ludzie z mgły i znikali za ścianą lasu. Wreszcie zobaczył i Daniela Gąsienicę, serdecznego przyjaciela, który wysunął się z pochodu, podszedł blisko ku niemu i rzekł uśmiechnięty: - "Pódź towarzisu s nami." - Idem ... szepnął Bartuś nieprzytomnie. Chciał się podnieść, ale tylko roztworzył kurczowo dłoń z której wypadły skrzypce z głośnym jękiem strun. Bartuś Obrochta zakończył swój koncert dla świata. Świat się rozbudzał spod czaru przebrzmiałej muzyki. Poczęły coś tajemniczo szeptać regle, zbudziły się z zasłuchania stare jodły i smreki w jarze. Ocknął się i dzwonek na wieżyczce starego kościółka, rozchybotał swe stalowe serce, i zadzwonił na Anioł Pański, za dusze tych, co sie pominęli.