27.03.2017, 12:29 | czytano: 5646

Zmarł gazda i fiakier Stanisław Obrochta-Bartuś z Cyrhli

Podhalańska społeczność pożegnała nestora fiakrów zakopiańskich – Stanisława Obrochtę-Bartusia.
W kościele parafialnym p.w. Miłosierdzia Bożego na Cyrhli z żalem żegnali Go: żona z dziećmi i wnukami, rodzina Obrochtów i Toporów, sąsiedzi, koledzy fiakrzy, przedstawiciele Związku Podhalan, zakopiańscy radni, mieszkańcy Zakopanego i podhalańskich wiosek. Mszę żałobną koncelebrował ks. proboszcz Mirosław Goliński, MIC w asyście księży z parafii i księży z Poznania. Następnie kondukt żałobny, któremu towarzyszyła liczna kapela góralska podążył przez Toporową Cyrhlę na olczański cmentarz. Tu w imieniu społeczności góralskiej ś. p. Stanisława pożegnał Andrzej Gąsienica-Makowski. Natomiast mi przypadło wspomnieć życie oraz zasługi dla kultury góralskiej i zakopiańskiej Tego zacnego gazdy, rzetelnego fiakra.
Śp Stanisław Obrochta-Bartuś pochodził ze znanego góralskiego rodu gazdów, muzykantów i fiakrów. Urodził się w czasie II wojny światowej, wychował z bratem Janem na Krzeptówkach i przeżył 75 lat. Był w prostej linii prawnukiem góralskiego skrzypka - Bartusia Obrochty. Jego ojciec, też Stanisław wiele lat fiakrował w Zakopanem. Młody Stanisław ożenił się na Cyhrli z Marią Topór –Rojcyk. Tam gazdował całe życie, tam urodziły się i wychowały dzieci – córka i dwóch synów. Z tej gazdówki w marcowy dzień odprowadziliśmy Go na miejsce wiecznego spoczynku.

Pamiętam, że „stowarzyszyliśmy się” ze Stanisławem na początku lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia. Ujęła mnie jego otwartość i serdeczność w rozmowie. A wyrażała się za każdym razem szczerym, często jowialnym uśmiechem. I tak to już zostało na wiele lat. Stanisław chętnie fiakrował, to było nie tylko jego codzienny fach, który pozwalał utrzymać rodzinę i gazdówkę. To było jego powołanie. Gdy powierzałem mu „panów” z Polski i ze świata, by obwiózł ich po Zakopanem czynił to z niekłamaną przyjemnością. A przecież musiał przyjechać z Cyrhli do centrum miasta, objechać pół miasta, by pokazać gościom najciekawsze miejsca i wrócić pod górę do swojej gazdówki. Jeździł sankami z kuligami zimą, a dorożką od wiosny do jesieni. Zawsze powóz zadbany, a fiakier uśmiechnięty. Zawsze na czas. Wielokrotnie wspominał wspólną fiakierską przygodę ze swoim ujkiem z Żywczańskiego – Władysławem Obrochtą. Łączyła ich nie tylko więź rodzinna, ich wspólnym przodkiem był słynny skrzypek góralski Bartuś Obrochta, łączyła ich nie tylko tradycja wożenia gości po Zakopanem i w góry, ale łączyło ich zamiłowanie do koni i muzycznej tradycji Podhala. Dzięki ujkowi znał tradycję cepersko-góralskich spotkań na Żywczańskim, na których pojawiali się artyści różnych profesji, a kapela Obrochtów organizowała wspaniałą oprawę muzyczną i taneczną. Czasem to Stanisław był „nojwazniejsym fiakrem”, a Władysław „nojwazniejsym skrziypkiem” takiego wieczoru.

W tym miejscu wspomnieć trzeba, że obaj Obrochci nawiązywali do dawnej tradycji Skalnego Podhala. Ot choćby do czasów, kiedy Szymon Gąsienica-Krzyś z Gubałowki woził swoim „wózkiem” Kazimierza Przerwę-Tetmajera, grał na gęślach i opowiadał o starodawnych czasach, po nim schedę przejął jego młodszy towarzysz – Bartuś Obrochta. Trzeba wspomnieć czasy kiedy spod dworca - ledwo co wybudowanej kolei żelaznej pod Tatry - Józef Roj-Bukowian zabierał do swojego domu „Limba” młodego kompozytora Karola Szymanowskiego. Trzeba też wspomnieć paradne wesela z kilkudziesięcioma dorożkami, które przez pasterski szlak, a później ceperski deptak – Krupówki wiedli śpiewajęcy pytace na piyknych koniach. Trzeba wspomnieć pogrzeby, w których liczna, lokalna społeczność, szła za trumną wiezioną góralską furką z domu do kościoła, a z kościoła na cmentarz. Ot takim wydarzeniem było choćby wesele Heleny Roj z Mieczysławem Rytardem, pogrzeb przewodnika tatrzańskiego – Klimka Bachledy czy bliżej naszych czasów - pogrzeb generała Boruty-Spiechowicza.

Stanisław chętnie uczestniczył w posiadach góralskich, bywał też na rocznicowych uroczystościach poświęconych Jego znanemu przodkowi – Bartusiowi Obrochcie, w Białej Izbie, w Atmie, przy kapliczce pod reglami czy w kościele św. Krzyża. Fiakrował chętnie i paradnie przez całe Zakopane w rocznicę śmierci Kazimierza Przerwy-Tetmajera.

Stanisławie, wspominam z wielką tęsknotą - bo już to się nie wróci – nasze nieplanowane, krótkie spotkania na Krupówkach. Uścisk Twojej silnej, spracowanej dłoni, który zawsze przypominał mi, że gazdówka wymaga codziennego wysiłku, a fiakierka jest tylko wytchnieniem od codziennej roboty przy chałupie. Wspominam ten naturalny uśmiech człowieka życzliwego i cierpliwego, a jednocześnie człowieka ciekawego świata i ludzi. Na tychże Krupówkach zawsze był czas na krótką rozmowę o turystach, o Bartusiowych rocznicach, a ostatnio też o zdrowiu i konieczne przywitanie się z jednym z dwóch koni, które Stanisław zachęcał do jazdy sowitym obrokiem lub fiakierskim słowem. Zaś innym razem, gdy jechał z turystami ulicą Kasprusie, a ja pielęgnowałem ogród – to już z daleka słychać było pozdrowienie – Szczęść Boże, połączone z serdecznym - Dzień dobry. I dorożka podążała dalej w stronę Doliny Strążyskiej lub do karczmy u wylotu Doliny ku Dziurze. I tak bywało ćwierć wieku. Żegnaj Stanisławie, niech siwe i kare koniusie powiozą Cię za Niebieską Grań, gdzie Największy Gazda Świata przyjmie Cię z otwartymi ramionami.
Starszy kolega po fachu, Andrzej Samek-Bukot z Zakopanego wspomina ś.p. Stanisława Obrochtę: jo juz fijakrujem 50 roków. A bocem jak fijakrował jego ociec, tyz Stonisław, a pote on. Beł cas, ze Stasek mioł śtyry kunie i wozieł kamień Rośtoką na budowe schroniska w Pienci Stawak. Tutok na Krupówki on prziyjezdzoł moze ze trziydzieści roków, ale nie kozdy dziń. I tak my sie krapke stowarziyszili. Beł cas na jazde z gościami i beł cas na piwko w „Redykołce”. Skoda, ze juz go ni ma, a i na mnie pomalućku cas na drugom strone, bo mom już skuńcone 81 roków.
Z kolei inny fiakier, Stanisław Stopka-Kolesar powiedział: Ja fiakrujem prawie 50 roków. Ostatnio to jo śnim nie fiakrowoł, by troske chorujem. Znołem sie ze Stanisławem długo. Jeździli my downiej na parady, na kuligi. Jak trza beło to Stanisław pojechoł społecnie. Kunie mioł zawse cziyste, zadbane, a on wyzdajany paradnie. I byli my radzi ze zaś sie uwidzimy.

Ceniona hafciarka, Zofia Obrochta z Krzeptówek, seniorka tego rodu wspomina ś. p. Stanisława: Stasia pamientom od małego chłopca, jak z ciekawościom spoziroł na dorożkarskie sprzenta ojca i innych fiakrów. I tak sie zalubieł w tych sprzentach, ze warciutko tyz został fiakrem. Od młodości pomogoł mamie wychowywać młodse siostry. Gazdówke mieli tu na Krzeptówkak. Beł to cłek zaradny i dobry, nie pił, a kunie mioł piykne i powóz mioł porzondny. Jak prziyjezdzoł na stare śmieci, bo tu siedzi jego córko, to prziseł i ku nom, coby na chwilecke prziycupnonć i pogodać. Skoda, ze juz Stasia ni mo śnami.

Maria Gruszka tak wspomina: ze Stoskiem my byli kuzynami i utrzymywali dobre kontakty. Mój tata, Władysław Gąsienica-Sobcok jeździł razem ze Stanisławem Obrochtą i Władysławem Obrochtą. Wozili tyz kamień na budowe schronisk, np. w Dolinie Pięci Stawów i na Hole Gąsienicowom. A z moim chłopem Stosek jeździł na kuligi zwykłymi wozami do siana, tylko były porobione ławecki dlo gości. Jeździli ze Zokopanego nowet do Morskiego. Były to seśdziesionte, kie my byli jesce młodzi.

Adam Kitkowski – Towarzystwo Wiedzy Powszechnej – CDN, biuro w Zakopanem
Może Cię zainteresować
zobacz także
komentarze
skuter28.03.2017, 10:41
Kondolencje dla rodziny.
A tak w ogóle to co więcej? Fiakier, muzykant, gazda, ot, zwykłe Podhale. Można powiedzieć, taksówkarz zakopiański.
Może Cię zainteresować
Zobacz pełną wersję podhale24.pl