Pochodzący z Raby Wyżnej, a mieszkający w Skomielnej Białej himalaista Janusz Plewa wspiął się na Manaslu (8156 m n.p.m. ). To ósmy pod względem wysokości szczyt Ziemi.
Wcześniej były Tatry, Alpy, himalajskie siedmiotysięczniki, ale tym razem przyszedł czas na szczyt z korony Ziemi. W najwyższe góry świata Janusz Plewa udał się, jako uczestnik wyprawy Bergans Team Ryszarda Pawłowskiego, zdobywcy 11 spośród 14 ośmiotysięczników.Poprzedziły ją wielomiesięczne przygotowania. Janusz ćwiczył kondycję wbiegając po kilkadziesiąt razy na okoliczne szczyty Lubonia Wielkiego i Babiej Góry.W Himalaje polecieli 25 sierpnia. Na atak szczytowy czekali miesiąc. 27 września wdrapali się na wierzchołek. Razem z Januszem na szczycie stanęli też Joanna Całka i Adam Somerlik. - Wszystko ułożyło się dla nas fantastycznie. Po miesiącu aklimatyzacji czułem się dobrze. Atak szczytowy też trafił się nam tydzień przed planowanym terminem, bo pozwoliła pogoda - opowiada. - Wejście na ośmiotysięcznik to dla mnie niesamowite przeżycie.
- Co pomyślałem na szczycie? Najpierw była euforia, ale zaraz potem pierwsza myśl, że teraz trzeba bezpiecznie zejść, żeby ten sukces był. Bo zejście jest trudniejsze - mówi. - Zrobiłem kilka zdjęć, jakiś film, ale długo się da tam przebywać. Na tej wysokości nie ma już życia. Z trudem się oddycha, każdy krok powoduje zmęczenie, ciężko się regeneruje. To ogromny wysiłek. Będąc tam, gdy było bardzo ciężko, myślałem, że już nikt nigdy nie namówi mnie na ośmiotysięcznik. Teraz, gdy wróciłem do rzeczywistości, patrzy się na to już inaczej. Jest ich jeszcze tyle do zdobycia. Kto wie, może nie za rok, nie za dwa, ale wrócę w Himalaje - mówi.
r/ zdjęcia: archiwum Janusz Plewy