Zachęcony wysoką poczytnością mego listu sprzed tygodnia, pokusiłem się o kolejny, do poprzedniego odnoszący.
Mimo zasieków na Zaciszu odbył się tradycyjny podhalański odpust ku czci św. Anny, patronki najstarszego zbójnickiego kościółka na wzgórzu cmentarnym. Imię owej biblijnej babki jest także wpisane w moją rodzinną historię, jako że nosiła je także moja prababka, Anna Rapacka (z domu Jachymiak!) od 95 lat spoczywająca w grobie, bezczeszczonym przez rozwalające się schody, u stóp świątyni swej patronki.Mimo, że wychowano mnie w duchu katolickim i bierzmował sam kardynał Wojtyła, z całej ministrantury zapamiętałem niewiele, głównie spirytus. Na odpust nie liczę, choć okazja ku temu była przednia, jako że był to światowy Dzień Dziadków i Osób Starszych; uczestnicząc w tym dniu w mszy, można było uzyskać odpust zupełny pod „zwykłymi warunkami”. Nie liczę nań za bardzo, skłaniając się raczej do wzięcia udziału w zorganizowanym przez burmistrza konkursie, co by tu w mieście seniorom poprawić. A jak wynika nie tylko z poprzedniego listu, jest tu co poprawiać.Skoro zaczęliśmy od Zacisza to liczę, że do Wszystkich Świętych remont się skończy a słabowity wykonawca do tego czasu nie zbankrutuje, podobnie jak kilku innych, którzy dłubią przy naszych ulicach. Na obsuwie terminów miasto oszczędza, gdyż nie musi malować pasów na rozkopanych ulicach, a to przecież kosztuje. Ile kosztuje ryzyko słabo oznakowanych przejść dla pieszych wiedzą tutejsi kierowcy naszej zatłoczonej podhalańskiej metropolii; przyjezdni nie zawsze. Ten komunikacyjny aspekt ma szczególnie znaczenie dla osób starszych, których w naszym mieście nie brak, rzekłbym nawet, jest bardzo wiele.
To oni głównie poruszają się po nierównych chodnikach i nieprzyjaznych seniorom miejscach. Młodzi, często ich wnuczkowie, gnają po mieście w wypasionych brykach albo warczą do późna w nocy na motorach z okaleczonym tłumikiem. To głównie seniorzy stoją w kolejkach na poczcie, lub błąkają się po labiryntach nieprzyjaznych urzędów czy placówek tak zwanej służby zdrowia. W ich światowym dniu chcę pomyśleć, co wrzucić burmistrzowi do koszyka zamówień.
I nie żebym miał coś przeciw burmistrzowi, bo to nie on stworzył ten chory kraj i władzę, która mami ludzi politycznymi surrealiami i stworzył karykaturalnie niebezpieczny system zarządzania. Trzymam się z daleka od polityki, a w swym dość długim już życiu należałem do ministrantów i harcerstwa, do ZMS i PZPR, a potem do Solidarności i PZPN. I co?
I wystarczy…Jeszcze żyję, ale teraz chcę należeć tylko do swojej nowotarskiej społeczności, w której się wychowałem i z którą się identyfikuję bardziej, niż niejeden z krytykantów, którzy pod tekstem niewątpliwie się pojawią. Ci rzekomo bez winy niech lepiej nie próbują rzucać za siebie kamieniem, bo mogą trafić kogoś z rodziny – to powiedział mi jeden z zaprzyjaźnionych nowotarżan, co do zacności którego akurat wątpliwości nie mam.
Cóż zatem nam pozostało czynić w tych trudnych czasach, gdy dolar tanieje a paliwo drożeje, gdy po góralach wiesza się psy za paragony grozy a „zakopianka” stoi w korku od świtu do nocy. Gdy dorzuca się kolejne stówki w ramach „dzietności” a patologia czai się za każdym rogiem, gdy emerytom dorzuca się kilkanaście procent a zabiera dwadzieścia kilka.
Wspólnie, to znaczy z kim? Przyjrzyjmy się baczniej tym, którzy sprawiają nam codzienną niedolę, choć na plakatach dźwigali amfory pełne miodu i mleka. Przesłanie świętego nosiło ostrzeżenie przed fałszywymi nauczycielami, którzy wypaczali czyste doktryny Chrystusa. W tym miejscu nie wypowiem ani słowa więcej…
Choć żem nie Paweł i nie święty, winien jestem wyrażenie wdzięczności tym, którzy dobrze zareagowali na mój poprzedni list. Cztery i pół tysiąca osób go przeczytało, cztery i pół skrytykowało; dwunastu było sprawiedliwych.
Nad miastem zagrzmiało i przetoczyła się rzęsista ulewa. Może zmyje trochę nowotarskie ulice…
Jacek Sowa