11.04.2024, 17:25 | czytano: 1239

Jan Gil: Daj mi rząd dusz

zdj. ilustracyjne/ Łukasz Sowiński
FELIETON. "Media głównego nurtu rozpisują się szeroko na temat sytuacji Kościoła w Polsce, szczególnie w kontekście skandali pedofilskich i odchodzenia od praktyk religijnych sporej części Polaków. Tematu tego unikają zaś media lokalne, czemu trudno się dziwić - łatwo bowiem w małym środowisku popaść w infamię" - pisze prof. Jan Gil. Nauczyciel, polonista tym razem odsunął na bok temat filmowy.
Myślę, że nawet sam Maciej Jachymiak nie miałby w sobie tyle odwagi, by podjąć się tego tematu - zresztą poetyka jego felietonów nie uniosłaby ciężaru gatunkowego problemu.
Proponuje inny kontekst tej problematyki, który wyrażą najlepiej słowa Jana z Czarnolasu:
Wysokie góry i odziane lasy!
Jako rad na was patrzę, a swe czasy
Młodsze wspominam, które tu zostały (...)

Czas Soborowy - rok 1964, dzień powszedni. Dwunastoletni ministrant klepie po łacinie bez zrozumienia część wspólną liturgii mszalnej w Kościele Parafialnym w Szaflarach. Msza jest cicha - bez czytań i śpiewów. Przy ołtarzu ks. Proboszcz, zaś w słuchanicy młody Wikary - spowiada miejscowe tercjorki z niebyłych grzechów typu: omaściłak kluski w piątek. Ale bez skwarków! Bywają natarczywe - chcą się spowiadać co tydzień. To irytuje Wikarego, więc czasem wychyla głowę i grozi pięścią tym najbardziej gorliwym spowiedniczkom, które po zbyt krótkim czasie od poprzedniej spowiedzi znów zbliżają się do słuchanicy.

Niedziela. Młode chłopy stoją przed kościołem i czekają na mszę - przyszli wcześniej , by poradzić. Sygnaturka wzywa ich do wejścia, a oni dalej czekają. Na pytanie: dlaczego nie wchodzicie, odpowiadają: E, jak sie skońcy kronika, to wleziemy. Odczekują 10 minut i wchodzą do kościoła, zajmując swoje stałe miejsca. Ogłoszeń parafialnych wraz z komentarzami Proboszcza wysłuchuje cała reszta zdyscyplinowanych parafian. Ale co się odwlecze, to nie uciecze - ogłoszenia wracają znowu, tym razem na końcu mszy i...wtedy już chłopy nie mają możliwości ucieczki - błogosławieństwa jeszcze nie było!

Proboszcz, w przeciwieństwie do Mickiewiczowskiego Konrada z " Dziadów", nie musiał wołać: Boże! Daj mi rząd dusz!- on ten rząd dusz miał z urzędu. Pragnął jednak, by mieć jeszcze rząd ciał! Ale z tym było już gorzej! Porządek w kościele wyznaczały nieprzekraczalne granice naw - z lewej kobiety i dziewczęta, zaś z prawej mężczyźni i chłopcy. Pleban doskonale identyfikował swoich parafian i... , co gorsza dla nich - zapamiętywał ich współrzędne w kościele (zajmowane obowiązkowo przypisane, stałe miejsce - zwłaszcza przez tych młodych). Każda zmiana ich lokacji budziła jego irytację.

Wtedy zdarzało się, że schodził z kazalnicy, brał za ramię delikwenta i przestawiał go na jego stałe miejsce. Ale niewiele to pomagało, zwłaszcza w przypadku starszych mężczyzn. Co ciekawe - rygorów tych nie egzekwował wobec kobiet - pewnie z natury były bardziej podporządkowane oczekiwaniom duchownego. I o dziwo! Te ekscesy porządkowe Proboszcza nie wpływały negatywnie na uczestnictwo w nabożeństwach, czy gorliwość religijną większości parafian.

My ministranci przechodziliśmy z nim prawdziwą szkołę życia. Proboszcz z psychologią rozwoju dziecka był całkiem na bakier. Odnosił się do nas z "życzliwą obojętnością". Do służby sposobił nas niczym rekrutów w wojsku, nie zważając na nasza dziecięcą wrażliwość. Latem, po porannej służbie liturgicznej, gonił nas do robienia porządków w kościele i wokół plebani. Zimą zaś kolęda. Zapamiętałem szczególnie tę jedną, w Zaskalu. Wyruszamy tuż po porannej mszy. Ksiądz z organistą i kościelny w paradnych saniach, my z grabarzem na saniach zwanych włóczkami - służyły do transportu danin z kolędy (a były to przeważnie miarki owsa). Bez śniadania, wymarznięci. I od jednej zimnej biołej izby do drugiej, jak również czasem i do skromnej izby połączonej ze stajnią. Wszędzie chłód. Organista z kościelnym czymś się tam rozgrzewają - nam nikt nie proponuje nawet garczka mleka, czy kromki chleba. Wreszcie zbliża się wieczór - idziemy na wiecerzom do jakiejś zamożniejszej rodziny. Wreszcie się najemy! Gospodyni rozkłada wiktuały przed księdzem, organistą i kościelnym, a my czekamy i czekamy w kącie kuchni. Wreszcie gospodyni przynosi nam trochę chudego rosołu, pochlipaliśmy i nasza radość na tym się skończyła - nie dostaliśmy nic więcej do zjedzenia.

Więcej empatii zimą doznawaliśmy od gospodyni Proboszcza. Otóż, jedną z nielicznych nagród za naszą służbę było oglądanie w niedzielne popołudnia - telewizji (na plebani) - bodaj pierwszej wówczas we wsi. Wtedy owa gospodyni przynosiła nam jabłka z plebańskiego sadu, przechowane w piwnicy, których ulężały smak pamiętam do dziś.

Katecheza. Odbywała się raz w tygodniu w salce parafialnej. Ubrania na wieszaku w przedsionku. Te, które nie miały wszytej zawleczki do powieszenia, ksiądz zrzucał na podłogę. Lekcja. Tutaj dominowały metody wychowawcze i dydaktyczne rodem ze średniowiecznej scholastyki. Ręce założone z tyłu, wzrok skierowany na katechetę. Próbowałeś się wiercić, mogłeś dostać kuksańca w czoło lub klęczeć za karę (ale nie dotyczyło to dziewcząt). Najważniejszą wówczas cnotą wczesnego wieku naszego dorastania było posłuszeństwo - w domu, szkole czy w kościele. Nikt nie śmiał też podważać autorytetów wychowawczych i nakazów religijnych.

Ale to wszystko miało jednak swoje granice - rygory, przymus i rosnąca ambiwalencja naszych uczuć wobec duchownego, osiągały swój moment przesilenia. Nawet nakaz rodzicielski niewiele już pomagał. Wchodziliśmy już bowiem jako piętnastolatkowie w okres młodzieńczego buntu i wtedy my, wszyscy ministranci, stopniowo opuszczaliśmy naszego księdza Proboszcza.

Jan Gil
Może Cię zainteresować
zobacz także
komentarze
Niedzisiejszy13.04.2024, 21:54
" W Europie intelektualiści tolerują wiarę, lecz nią pogardzają. Religia uchodzi za przeżytek. Wierzyć to być niedzisziejszym. Wyprzeć się wiary, to stać się nowoczesnym. (...)
Kiedyś ludzie wierzyli, bo ich do tego nakłaniano. Dziś z tego samego powodu wątpią. W obydwu przypadkach wyobrażają sobie, że myślą, choć tylko powtarzają, przeżuwają opinie, doktryny dla mas, których być może by nie podzielali, gdyby się zastanowili" E. E. Schmitt

Takie luźne skojarzenie z felietonem pana prof...
radykalna młodzież12.04.2024, 13:55
Świetny tekst. Wstęp do historii upadku kościoła w Polsce (w tym na Podhalu).
Bartek12.04.2024, 09:04
Z uśmiechem przeczytałem te przeciekawe wspomnienia, których dodatkowym atutem jest piękna polszczyzna, tak rzadko spotykana dzisiaj, szczególnie pośród zamieszczanych tutaj komentarzy. Takie osobiste wspomnienia pięknie ukazują kontrast z dzisiejszymi czasami, także w obszarze wiary i stosunku ludzi do wiary i kościoła.
baba12.04.2024, 09:00
Nie podoba się?, przecież to też kawałek historii,prawdziwej niefikcyjnej.
mw12.04.2024, 06:43
Bardzo ciekawa opowieść. Dobroć księży już wtedy była nieoceniona.
mądry i skromny11.04.2024, 22:59
On jest za, czy przeciw?
Ela11.04.2024, 19:24
Wolimy jednak o kinie.
Może Cię zainteresować
Zobacz pełną wersję podhale24.pl