Z urodzenia nowotarżanin, od 30 lat zakopiańczyk. Na Podhale24.pl zakończyliśmy publikację powieści Andrzeja Finkelstina pt. "Melina Lenina, czyli o tym jak Wacek odrabiał wojsko w Poroninie". Wraz z autorem, zachęceni reakcją czytelników, publikujemy kolejne utwory Andrzeja Finkelstina - wybrane opowiadania z tomów pt. „Nokaut” i „Moje podróże autobusikiem”. Są to swobodne opowieści i spostrzeżenia na różne tematy społeczne i psychologiczne w formie opowiadań, często czarno-humorystycznych, zazwyczaj mające drugie dno i morał. Kolejne opowiadania publikujemy co wtorek na Podhale24.pl. Dziś "Jesienny sen neurotyka".
"Jesienny sen neurotyka"Autor Bestselerów zadumał się. Odprawił rytuał rozluźnienia pięści, opłukując ręce wodą. Lnianą ściereczką osuszył dłonie i sięgnął po chleb z duszoną jagnięciną. Przełknął zaledwie jeden kęs, odłożył wiktuał i popił sporą dawką mineralnej. Wbrew ogólnej zasadzie wolał tę gazowaną, lubił to łaskotanie w gardle. - Bierzemy udział w gigantycznym rejsie przez życie i w każdej chwili może nas zmyć z pokładu lub zwyczajnie skuć lodem niemocy i zapomnienia. Zahibernować na wieczność z niezaczętymi lub niedokończonymi sprawami. – Szepnął do swojego lustrzanego klonu patrząc mu w oczy, jakby liczył na to, że otrzyma odpowiedź.
Wypowiedziane słowa wprawiły go w filozoficzny nastrój i nieco rozbawiły. Zabrzmiał pompatycznie jakby Lemem, tyle, że trochę młodszym. Szept rozchodził się w taki sposób, jakby powiedział coś wstydliwego.
Rytmiczny puls ulicznych dźwięków układał się w melodyjną sonatę opadającego zmierzchu. Zastygł w bezruchu przed taflą lustra i nadal przyglądał się sobie; podbite oko, złamany nos, cięcie na czole i szyi, liczne otarcia, rana postrzałowa i krwią poplamiona koszula, kupiona specjalnie dla niego z kolekcji haute couture u jakiegoś stylisty, którego nazwiska nie sposób zapamiętać. Teraz brakowało mu tylko odpowiednio obolałej mimiki i słabowitej postawy. Nie wiedzieć czemu, pomyślał o domu, o choince, ledwie uchwytnej woni śnieżnych płatków, grudniowej ciemności rozświetlanej przez kolorowe lampiony, o czymś aromatycznym i smacznym. Przecież do świąt było jeszcze kawał czasu. Zapachy jedzenia tym razem wyławiał z pamięci jedynie w kontekście aromatów domu. Nie był głodny. Chociaż, w tej chwili nie odmówiłby dużej szklanicy węgrzyna, przyrządzonego przez mamę z kawałkiem mięciutkiego ciasta drożdżowego. Aromatyczne wino i domowe ciasto to dwa z wielu spécialité de la maison niezastąpionej mamy.
Dureń! Dał się wciągnąć w kolejną błazenadę bez przyszłości. Wilgotna od brunatno-czerwonej cieczy koszula lepiła się do wszystkiego, do czego się zbliżył, jednak przede wszystkim do ciała. W tym momencie ujrzał siebie jako obitego dzikusa, który liznął nieco manier a w przemykających w głowie obrazach, niczym na prezentacji multimedialnej, widział siebie raz jako bywalca salonów, a innym razem jako zagubionego i nieokrzesanego prowincjusza. Docierały do niego sprzeczne emocje ściskając, raz po raz żołądkiem z taką mocą, że był w stanie identyfikować poszczególne wnętrzności.
Na krakowskim Kazimierzu dopadło go trzech młodzieńców w kapturach. Jeden w amoku posłał mu kulkę. Na szczęście było to draśnięcie… I to z małego kalibru. Inny, z miernym efektem wymachiwał maczetą. Nie chcieli go zabić, przynajmniej nie w tym momencie. Ostatecznie pobili go i wcisnęli do bagażnika leciwej beemki. Przebiegło to tak sprawnie, że ulica Meiselsa nie odnotowała żadnej akcji. Tłumik rewolweru też zrobił swoje. Stłoczony w powietrzu akt narodzin kolejnego wieczoru i subtelny gwar przepełnionych kawiarni zagłuszył to bezszelestne zdarzenie.
Mieszanina perfum, potu, spalin i oparów tytoniowego dymu snuła się po niezbyt zadbanym asfalcie i bruku, poprzetykanym gdzieniegdzie czerwonymi wyrwami, gładząc przy tym chropowate mury żydowskich domostw, synagog i miejsc wiecznego spoczynku. Zaledwie jednak muskała zmysły żywych, niczym bezzębny gad pozbawiony jadu, który z lękiem łasi się pomiędzy stopami myśliwego. Przemykała wolno niczym wąż mojżeszowy pomiędzy niemymi murami semickich zabudowań, a przytłumiony blask zmysłowych lampionów i setki emocji od flirtów po nienawiść tworzyły niemożliwy do zbrukania mur i klimat nie do ogarnięcia. Autor Bestselerów zetknąwszy się z nim odleciał.
Autor Bestselerów znowu przyjrzał się sobie w lustrze... Wilgotną papierową chusteczką starł podbite oko, złamany nos, szramy, otarcia i ranę postrzałową. Zniszczoną koszulę wyrzucił do kosza na śmieci i posłał szelmowski uśmiech sympatycznej charakteryzatorce, szybko znikającej w wąskich drzwiach przyczepy.
Sztuczna krew zostawiła słodziutki wiśniowy posmak, zapach też nie był zły. Autor Bestselerów był wreszcie po robocie i ledwie żywy mógł opuścić plan. Jego bohater po raz kolejny przeżył, chociaż on wolałby, żeby było inaczej. Bardzo chciał zerwać z tą rolą. Nie jest to jednak rzeczą łatwą. Choć wystarczyłby jeden celny strzał scenarzysty lub producenta… Cóż, kto jak kto, ale odtwórcy ról wiedzą najlepiej, że umrzeć to czasem niełatwa sprawa. Bywa, że w dziełach banalnych umiera się wiele razy i zarazem nigdy naprawdę. Takie tam, drewniane role… A jeśli przy tej okazji ktoś usiłuje sobie wmówić, że nie sposób go zapomnieć, to myli się i gwiazdorzy. Zawsze znajdzie się ktoś, kto o nim zapomni po wyemitowaniu ostatniego odcinka serialu lub po opuszczeniu kina, albo dla odmiany do końca życia będzie się aktorzyną przypiętym do jednej roli. Jeśli nie jesteś wybitnym lub nie masz szczęścia, nikt o tobie nawet nie pomyśli.
- Plany, plany, plany... Jakżeż lubimy planować przyszłość… Jak gdyby była pewna niczym amen w pacierzu. – Westchnął do lustra monologiem z zapomnianej już roli i odruchowo pogładził palcami balejaż z siwizny.
Na odchodne rzucił wzrokiem na fotografię wetkniętą w ramę zwierciadła. Spoglądała z niej kobieta. Miała w rysach coś, co nie pozwalało oderwać od niej wzroku. W myślach gorąco ją pozdrowił i obiecał, że kiedyś się do niej odezwie. Nadał też do niej myśl, którą można by ująć w obietnicę zerkania od czasu do czasu w jej smutne brązowe oczy, w oczekiwaniu na te pełne życia i radosne, które tak dobrze znał z przeszłości.
Dobitnie dotarło do niego, że tak liczne rozdrabianie się w różnych zawodowych dziedzinach stoi na przeszkodzie w byciu dobrym tylko w jednej. W swoim braku skupienia wyobraził siebie jako wieloosobowy komitet ludzi o różnych interesach idących w różne strony, a nie pojedynczego człowieka o skrystalizowanym celu. I chociaż bywało mu z tym czasami po drodze, w ogólnym rozrachunku nie przynosiło efektów. Długotrwały i lekceważący do tej kwestii stosunek, brak weny i nie wykluczone, że talentu również, sprawiły że artystyczny opus magnum, bestseller, hit życia nie powstaną nigdy. I z tym trzeba się pogodzić pozostając miernotą z osikowym kołkiem w sercu. Och, gdyby tak wyrwać ten metaforyczny kołek i zdecydować się na obranie jedynie słusznej drogi.
Nie wykluczone, że opowieść o Autorze Bestselerów będzie kiedyś kontynuowana.