Z urodzenia nowotarżanin, od 30 lat zakopiańczyk. Na Podhale24.pl zakończyliśmy publikację powieści Andrzeja Finkelstina pt. "Melina Lenina, czyli o tym jak Wacek odrabiał wojsko w Poroninie". Wraz z autorem, zachęceni reakcją czytelników, publikujemy kolejne utwory Andrzeja Finkelstina - wybrane opowiadania z tomów pt. ?Nokaut" i ?Moje podróże autobusikiem". Są to swobodne opowieści i spostrzeżenia na różne tematy społeczne i psychologiczne w formie opowiadań, często czarno-humorystycznych, zazwyczaj mające drugie dno i morał. Kolejne opowiadania publikujemy co wtorek na Podhale24.pl. Dziś "Góralska gościnność, spécialité de la maison, Yeti i głupek".
Góralska gościnność, spécialité de la maison, Yeti i głupekGórale są znani. Z wielu rzeczy. Na przykład z nieustannie modnego i na różne sposoby aranżowanego folku zawierającego coraz to więcej nowych elementów, z pielęgnowanej od wielu pokoleń wyraźnej odrębności kulturowej, czasami też z wątle ale jednak trzymającego się antropologicznych wzorców stroju, z rzemiosła natchnionego etnografią, z kultu siły czy przywiązania do ziemi, z piknych bab o wartkich sercach i czarnych podniebieniach, ze skonanych koni przytroczonych na dożywocie do fasiągów oraz wszech rozumnych chłopów wypielęgnowanych w klimacie patriarchalnym. Wszystkie te symbole kotłując się i warząc w spluralizowanym garcku, tworzą wizerunek z którego wyłaniają się dzisiejsi mieszkańcy Podhala, ludzie dowodzący swych umiejętności, talentów i niezłomności. Zewsząd jak woda przenika cepeliada, którą ludziom nie stąd trudno odróżnić od autentyku. A wszystko to omotane bigoterią, ambiwalentną pobożnością i mamoną. Oto jedni z wielu właśnie stanęli dzielnie wobec niskiej temperatury i dujawicy, i wbrew atmosferycznym przeciwnościom zorganizowali gościom iście podbiegunowy kulig, na szczęście bez konieczności użycia butli tlenowej i angażowania ratowników pogotowia górskiego. I chociaż kulig na Podhalu to gratka i specjalność domu, tym razem w temperaturze bliskiej -20°C, wymagał szczególnej precyzji, zaangażowania i profesjonalizmu. Jak zawsze udało się. Górale to potrafią zadowolić ceprów!
W pamiętną lutową sobotę sprawdzili się idealnie serwując ludziom z nizin zimowe i prawdziwie gazdowskie spécialité de la maison. Było pysznie i przaśnie, zimno i gorąco. Niepowtarzalna okazja, gdyż mrozy w obecnych czasach to rzadkość i być może nieprędko uda się w tak cudownej scenerii i powalającym mrozie ponownie narazić wszystkich na odmrożenia i hipotermię. Ale na tym kuligu, nikt sobie nic nie odmroził i nic istotnego nie stracił, no może poza rękawiczką, szalem, cnotą lub jakimś innym ulubionym drobiazgiem. Ale w końcu jakieś straty muszą być. Kogo więc obchodzą zagubione elementy garderoby i drobne uszczerbki na duszy? Za to po tym, jak pachniały ubrania? Kulig przeżyli wszyscy. Nikt nie zgubił głowy i nie było mowy o odmrożeniach. Chociaż nie dużo brakowało, bo znany już wszystkim baśniowy element Maklakiewicza i Himilsbacha działał, oj działał. Baśniowy element działał momentami zbyt mocno. Byli nawet i tacy, którzy daliby głowę, że widzieli Yeti. Z pewnością coś widzieli i na pewno nie była to zjawa, choć sprawiała wrażenie zjawiskowej. Po krótkiej, lecz nieco baczniejszej obserwacji dostrzec można było, że nie był to osobnik z dalekiej przeszłości czy z innej planety. Mowa o oczywiście o pewnym, na pierwszy rzut oka, podobieństwie do homo heidelbergensis albo Chewbacci z rasy Wookieech. I chociaż czasami zdarza się, że wiele osób w jednym czasie ulega zbiorowej halucynacji, tym razem nie mogło być mowy o omamach. To co widzieli było najbardziej realne na świecie. Delikatne rudawe futro okalało postać od stóp do głów. Wydawać by się mogło, że włochatym stopom nie zagraża nawet największy mróz. Po dokładnym przyjrzeniu się, z postaci branej za Yeti wyłoniła się dorodna blondyna w dojrzałym wieku ze szczotkami zamiast rzęs, przepełnionymi hialuronem ustami i dużym dystansem do siebie w zabójczym lisim futrze i butach z foki. Zapewne stąd podobieństwo do Yeti.
Na jedno z uszczypliwych ale kultowych pytań podchmielonej koleżanki (wygrzebanych z pewnej amerykańskiej komedii): wiesz ile zwierzaków trzeba było zabić, żeby uszyć takie futro, bez większego skrępowania sparafrazowała dalszy ciąg filmowego dialogu: a wiesz z iloma zwierzakami musiałam spać, żeby to furto kupić.
Tymczasem jeden z zataczających się imprezowiczów patrząc bałamutnym wzrokiem na naszego futrzaka, wyraził opinię, że Bóg dał ludziom alkohol po to, żeby faceci stawali się pewniejsi a kobiety łatwiejsze. Na trzeźwo był chorobliwie nieśmiały i normalnie nigdy by się nie odważył czegoś takiego powiedzieć. Gdy wypowiadał te słowa, spod furta, niby to przypadkowo, błysnęła laserowa gładź kształtnych ud. Koleś nie był na tyle nietrzeźwy, aby nie wiedzieć co mówi, jednak był na tyle nietrzeźwy by znaleźć w sobie odwagę, żeby podejść do Yeti i zgadać, pozornie całkowicie od rzeczy.
- Wydajesz się być taka ezoteryczna jak literatura Haidegera i Fuco. Czy mogłabyś odsłonić więcej ciała, aby nacieszyć moje zmysły? Pragnę bowiem zanurzyć się w jego tajemnej filozofii.- Porosił niespodziewanie.
- Niestety nie mogę, mam ... (i w tym miejscu padł tekst średnio nadający się do publikacji przed godziną 22, choć w zasadzie nie był wulgarny, jednakże przesadnie przaśny). - Odpowiedziała rezolutnie i bez wstydu.
- Nie szkodzi lubię to i owo. - Odparł koleś niestrudzony, (w realu również odpowiedział inaczej ale też nieco niesalonowo).
Na tym przerwali swój błyskotliwy dialog, ponieważ w tym momencie opatulony futrzak poszturchiwany przez swoje rozchichrane koleżanki wsiadł na sanie, konie ruszyły a ktoś z towarzystwa podał jej pełny kieliszek. Wypiła duszkiem. Potem drugi i trzeci, i w końcu przepadła.
Jedna z koleżanek szepnęła jej do ucha.
- Nie krępuj się go, on może być niezły w te klocki. Zaryzykuj. Ale pamiętaj, masz być jak papież, nie musisz być cnotliwa, ale musisz za taką uchodzić. Więc rób wszystko na co masz ochotę tylko, tak żeby się o tym nikt nie dowiedział.
Tymczasem nasz odurzony etanolem samiec, jak to na takich imprezach bywa, ewidentnie poszukiwał niecodziennej przygody. Wiadomo jakiej. Czyli nie takiej znowu niecodziennej. Znowu od jakiegoś czasu wielokrotnie jego wzrok krzyżował się ze spojrzeniem futrzanej damy. Pierwszy krok już uczynił, przyszła pora na drugi. Drobny skurcz w piersiach uświadomił mu, że wszystko to dzieje się naprawdę. Tak naprawdę, to strzała złośliwego Kupidyna znienacka przeszyła go na wylot i raniła serce tworząc w tkance pożądania żar. Na szczęście przeżył, chociaż na chwilę stracił grunt pod nogami. W swoich natręctwach dziesiątki razy otaksowywał kształty damy, oddając hołd jej królewskim rozmiarom. Niebiańskim rozmiarom dojrzałej kobiety, niestety podbetonowanym wielokrotną ingerencją chirurga plastycznego i Bóg wie czego jeszcze. Zaniepokojony rozwijającym się tempem akcji Anioł Stróż naszego nietrzeźwego bohatera stanowczo szeptał mu do ucha słowa rozsądku i zachęcał do odwrotu. Jednak rozżarzone zmysły, krok po kroku, zwalczały piętrzące się bariery, uchylając raz po raz wszelkie zakazy. I jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, zaczął tracić zdrowy rozsądek. Jego spojrzenie na rzeczywistość przestało opierać się na logicznych przesłankach. W owej chwili w jego oczach, groźny Lucyfer jawił się jak zramolały staruszek, który w swej poczciwości, bardziej przypominał niezaradne niemowlę niż strasznego władcę piekieł. Skoro, więc przestał bać się diabła, czego miał się obawiać? To nic, to nie grzech, pobrzękiwały mu w głowie diabelskie pokusy. Spojrzenia samca i futrzaka zbiegały się już bez wymuszonej konwenansami udawanej skromności. Samiec uznał, że ta kobieta ma w sobie jakiś niewytłumaczalny urok i jakąś trudną do zdefiniowania zdolność oddziaływania na innych. Podszedł do niej i uśmiechnął się jak głupek. Odwzajemniła uśmiech i podała mu dłoń. Zapach jej perfum roznamiętnił i odurzył go, a wchłonąwszy się w zmysły, spotęgował emocje do monstrualnej skali. Jakieś opium, czy inne laudanum, cholera. Szum wirującej żądzy omal go nie wywrócił, ale podparł się o sanie. Przyciągnął futrzaka do siebie. Zrozumiała, o co chodzi i nie stawiała oporów. Pod ciepłym lisim futrem skrywała niekompletnie odziane ciało, jakby czyhała na okazję. I to był decydujący moment.
Rozbarwni uczestnicy kuligu oddalili się do szałasu na wódkę i kiełbaski. Samiec z futrzakiem pozostali sami na śnieżnej pierzynie, myśląc raczej o innym grilu i innej wędlinie. On patrzył na nią tak wszetecznie, jak tylko opętany facet potrafi patrzeć na kobietę a pożądanie rozsadzało mu łeb. Dopadł go zwierzęcy niepohamowany instynkt. W tej chwili nic się nie liczyło, tylko ona, przypadkowa nieznajoma i on egocentryczny nieposkromiony Tarzan.
Padli oboje na śnieg. Miał wrażenie, że przeżył już kiedyś coś podobnego; dziwne de ja ve, ale zignorował to. Jego mózg wrzał. Zapomniał gdzie się znajdował. W gorączce pożądania wyglądali jakby tarzali się w śniegu tocząc nierówny pojedynek. Przylgnął do jej wypełnionych polisacharydem ust. Były nawet ciepłe. Trochę go to zaskoczyło, bo spodziewał się chłodu silikonu. Futro delikatnie odsłoniło ciało partnerki. Jej posągowe kształty i bezpruderyjna odwaga otumaniły go. Smakował ją wszystkimi zmysłami niczym wielką włochatą kremówkę.
Futrzanka okazała się całkiem, całkiem, chociaż nie była tą osobą, za którą pierwotnie brał ją samiec. Jak to czasami bywa, zmysły płatają figle. Dlatego pożegnalny pocałunek był równie chłodny jak gorący był powitalny. Ujął dłoń kobiety i w sposób nadzwyczaj ostentacyjny przylgnął doń ustami. Okrył jej ciało futrem, łudząc się, że wybrnie z twarzą z tej nędznej sytuacji. Natychmiast przetrzeźwiał. Chciał się jakoś zręcznie wymiksować. Ale nic tych rzeczy. Otrzepał z siebie śnieg. Wiecha Brucha, bo tak nazywała się futrzanka, uśmiechnęła się ironicznie, ukazując bieluteńkie amerykańskie uzębienie. Schładzanie emocji przypłacił więc niemałym szokiem. Kobieta, wcześniej niezmiernie atrakcyjna, wraz z studzeniem żaru, przestawała być tak piękna i pociągająca, jak ją sobie ją pierwotnie wyobrażał. Stała się jak pozbawiona prądu, wielkiej mocy elektryczna żarówka. Cóż za zdumiewająca metamorfoza? Z wielkiej kremówki w wygaszoną żarówkę. Czy to możliwe, że wcześniej tego nie zauważył? Dobrze, że chociaż okazała się kobietą. Mimo to poczuł się podle. Kto by go zresztą teraz pojął? Co najwyżej inny wykorzystany mężczyzna. Po wewnętrznych sklepieniach czachy, niczym metalowa kulka we flipperach rezonowało mu pytanie, jak można pomylić śliwkę z brzoskwinią? Tymczasem dłoń futrzaka nadal tkwiła w uścisku zaskoczenia i poczucia porażki samca. Rozdrażniona tym faktem futrzana dama wyrwała ją wreszcie z wściekłością, bełkocząc coś pod nosem. Dopiero wtedy w pełni pojął, że został wykorzystany. Game over. Tak to właśnie bywa ze spécialité de la maison. Ona zaś odeszła mając go w głębokiej pogardzie, otuliwszy się swoim obszernym futrem. Oto, jaki może mieć finał przypadkowe niepohamowane pożądanie, podlane alkoholem w mroźnej cepeliowskiej scenerii. Choć tak na serio, mogło wydarzyć się to wszędzie i w każdej innej scenografii.
Postaci występujące w powyższym tekście, poza końmi ciągnącymi sanie, mogą nie być w pełni fikcyjne. Przecież trafiają się podobne na wszystkich eventach. Czyli epizody przedstawione w niniejszej historyjce znajdują swe pierwowzory w jakieś tam rzeczywistości. W ferworze procesu twórczego wziąłem pod uwagę skutki pozaartystyczne tejże opowieści, to też niechętnie acz z konieczności ominąłem to, co niektórzy przychylnie by przyjęli. Wreszcie, pisząc te słowa nie miałem na myśli żadnej konkretnej osoby i chociaż osobiście widziałem Yeti, skupiłem się na wyłącznie walorach, które chciałbym zaliczyć do grupy spostrzeżeń oraz na próbie uruchomienia procesów myślowych. Podsumowując, nabazgrałem jedynie to, co czasami wydarza się na zwykłych imprezach.
Tymczasem ?(...) drogie dzieci chowamy marionetki i zamykamy skrzynkę, przedstawienie skończone."