- Stanęłam, szczęka mi opadła i chłonęłam ten widok jako absolutnie niezwykły. Rzeka płynąca nowotarskimi alejami. Ksiądz Tischner mówił mi kiedyś, że blok komunistyczny jest jak ulica z wielkimi, ciężkimi kamienicami, ale tak naprawdę, to tylko fasada. Wewnątrz są spróchniałe, wystarczy pchnąć. I miał rację. Po raz pierwszy pchnęliśmy tak naprawdę w czerwcu 79 - opowiadała mi kilka lat temu Ludmiła Figiel, emerytowana profesorka historii w „Goszczu”. Dziś mijają dokładnie 43 lata od „tamtego” 8 czerwca…
Komunistyczna władza robiła wówczas wszystko, by pielgrzymkę utrudnić. Bo ten dzień nie miał się różnić od wszystkich innych w socjalistycznej rzeczywistości, przeciwnie, miał udowodnić, że żadna pielgrzymka przeszkodzić jej nie może. Udowodnił jednak coś całkiem innego, okazując się zarazem pierwszym i największym krokiem do zmian, które dokładnie dziesięć lat później ową rzeczywistość obróciły w perzynę. Stąd wzięły się na przykład plotki - umiejętnie podsycane przez esbeckich agentów - o tym, że sklepy 8 czerwca będą zamknięte, czy że do Nowego Targu nie będzie się dało przyjechać, bo wyłączą z ruchu „zakopiankę”. I choć plotki się nie potwierdziły, to psychoza zrobiła swoje - pielgrzymi do Nowego Targu wędrowali pieszo z całego Spisza, Orawy, z Mszany czy spod Myślenic. Wychodzili często w nocy, z pochodniami, przez lasy, ze śpiewem. W Łysej Polanie natomiast padły strzały. Na szczęście na pokaz. Wopiści musieli przecież pokazać zwierzchnikom, że pilnują „zielonej granicy”, przez którą na spotkanie z Janem Pawłem II przechodzili Słowacy i Węgrzy. Potem bezpiecznie łączyli się z polskimi pielgrzymami i zmierzali do stolicy Podhala falami, które w mieście zlały się w wielką rzekę, płynącą w stronę lotniska.Urlopów nikomu w tym dniu nie dawano, lekarze dostali zakaz wydawania L4, lecz każdy i tak wiedział, że na lotnisku być musi, choćby się waliło i paliło. W „Goszczyńskim” na przykład nauczyciele przyszli jak zwykle do pracy na godzinę 8, choć tylko na dwie godziny, uczniów jednak dało się policzyć na palcach. Groźby o obniżeniu stopnia z zachowania nie przestraszyły ani ich, ani rodziców. Na telefony z kuratorium szkoła odpowiadała, że oczywiście zajęcia się odbywają, ale przed 10 - msza na lotnisku rozpoczynała się o 10.30 - w szkole już nikogo nie było. W dziennikach szkolnych każdy z nauczycieli podał potem jako temat lekcji - powtórzenie materiału.Inni też z obchodzeniem zakazów sobie radzili, albo zwyczajnie nic sobie z nich nie robili. Ot, jak choćby dwie góralki, pracujące w Nowotarskich Zakładach Przemysłu Skórzanego, których podsłuchana rozmowa stała się anegdotą: - Kierownik powiedział, że jak nie przyjdziemy, to da nam bumelkę, utracimy premię i stracimy dniówkę. A ja sobie obliczyłam, że jakbym miała kupić bilet do Rzymu, na samolot, to on by mnie tyle kosztował, ile dziesięć takich premii i dniówek.
Z Domu Partii obok dworca PKS zmierzające alejami na lotnisko tłumy były bacznie obserwowane i… liczone. Takie było polecenie władz, które już wcześniej - z tajnego raportu miejskiego komendanta Milicji Obywatelskiej – wiedziały, że można spodziewać się w Nowym Targu pół miliona pielgrzymów. Potem okazało się, że było ich milion.
Nie brakowało w Nowym Targu konfidentów Służby Bezpieczeństwa, więc i donosów. Na przykład o tym, który sklep czy kiosk ustrojony jest w papieskie barwy, w którym oknie umieszczono zdjęcie papieża. Ale w tym dniu nikt się tym nie przejmował, strach sam zamarł, a później, po pielgrzymce z 1979 roku, która była na ustach wszystkich, rozpoczął się dziesięcioletni marsz ku wolności, los totalitarnego systemu został przesądzony.
Kilka lat temu rozmawiałem też z dziś już świętej pamięci Kazimierzem Pajerskim - ówczesnym kierownikiem działu zaopatrzenia i gospodarki materiałowej w Przedsiębiorstwie Budownictwa Komunalnego w Nowym Targu. To właśnie jego zadaniem było od maja 1979 roku zdobywanie materiałów na budowę papieskiego ołtarza, zaprojektowanego przez śp. Tadeusza Jedryskę. Pajerski odpowiadał za znalezienie - choćby pod ziemią - desek, krawędziaków, gwoździ, pokostu, czy lakieru bezbarwnego do stawianej konstrukcji. Wspominał mi, że graniczyło to wówczas z cudem, bowiem komunistyczne władze robiły wszystko, by mszy w Nowym Targu przeszkodzić. Jan Paweł II zagroził jednak przełożeniem pielgrzymki, jeśli na jej trasie nie znajdzie się Nowy Targ, a to byłoby międzynarodowym skandalem, na który komuniści nie mogli sobie pozwolić. Mimo to jednak władze utrudniały jak mogły, robiły wszystko - włącznie z przeciąganiem zgody na budowę - by ołtarz nie był na czas gotowy. Ale materiały, zdobywane wręcz cudem od prywatnych osób, przedsiębiorstw, tartaków dowożono na lotnisko sukcesywnie i ołtarz rósł w oczach, ku rozpaczy władzy, która nic już poradzić nie mogła. W ciągu zaledwie kilkunastu dni powstała budowla, będącą efektem wielkiego góralskiego zrywu, pomocy prawdziwych rzesz stolarzy, cieśli, prywatnych firm, pracy po nocach - z dwiema zakrystiami, podium dla chórów, trybuną dla prasy.
Rok po papieskiej pielgrzymce do Polski przyszła „Solidarność” i porozumienia sierpniowe, potem stan wojenny, ale wszystko to działo się już w innej rzeczywistości. Rzeczywistości, w której władza nie decydowała już o narodowej świadomości, tylko sama myśleć musiała o utrzymaniu się przy władzy. Tę 10 lat później straciła.
Piotr Dobosz
Homilia Jana Pawła II wygłoszona na nowotarskim lotnisku - kliknij TUTAJ