Zapraszamy na kolejny, piąty odcinek wspomnień z historii KS Podhale.
Euforia po pierwszym mistrzowskim tytule nie trwała na Podhalu zbyt długo. Potentaci z Warszawy i Katowic ani myśleli oddawać pola góralom, którzy tym razem mieli już więcej do stracenia.Tytuł zobowiązywał do gry w Pucharze Europy, a pierwszy start napawał optymizmem po czterech wygranych ze słabym jednak CSKA Sofia; konfrontacja z mistrzem Finlandii Ilves Tampere sprowadziła „Szarotki” na ziemię. Mimo usilnych starań ten sezon nie przyniósł spodziewanego sukcesu, a na osłodę został remis 4:4 z wicemistrzem kraju, GKS Katowice. Czwórki były znamienne, bo taka lokata pozostała góralom na koniec ligowych rozgrywek.Przy kończącej się supremacji stołecznej Legii, w czołówce krajowej coraz mocniej naciskała koalicja śląska, a szczególnie bolesną była na początku 1968 roku porażka 0:7 z Baildonem przed własną publicznością.
Skład wymagał uzupełnień, gdyż stara gwardia powoli się wykruszała, a zespoły młodzieżowe nie grały tak, jak należy. Co prawda utrzymywano wysoki poziom, lecz przez kolejne sezony wciąż nie było to najwyższe podium. Wspiął się tam z drużyną dopiero weteran, Kazimierz Bryniarski. Ten utytułowany zawodnik rozegrał ponad dwieście meczów w lidze, zdobywając w nich blisko 237 bramek, a gdyby była wówczas punktacja kanadyjska, wynik byłby znacznie wyższy. To właśnie z podania „Ciasteczka” zdobył swojego pierwszego ligowego gola 18-letni Walek Ziętara. Technika i doświadczenie 44-krotnego reprezentanta Polski i olimpijczyka zaowocowało w 1969 roku drugim tytułem mistrzowskim,
Kolejny laur dorzucił inny weteran klubu, Tadeusz Kramarz w postaci złota juniorów. Od 1970 roku zaczęło się pasmo nieprzerwanych sukcesów nowotarskich juniorów, prowadzonych przez sympatycznego „Wujka”, którego zespół stanowili prawdziwą wylęgarnię hokeistów. Utrzymanie tego stadka na miejscu nie było łatwe; nasi chłopcy broniąc się przed wojskiem, uciekali na górnicze etaty, studenckie stypendia, niektórzy zaś ku lepszym pieniądzom. Nad klubem piętrzyły się problemy i po kolejnym „tylko” wicemistrzostwie Kazimierz Bryniarski przekazał boks trenerski swemu koledze z dawnej drużyny, Mieczysławowi Chmurze. Nastąpiła złota era lat siedemdziesiątych, czas kolejnych tytułów zarówno seniorów jak i juniorów „Podhala”.
W okresie największych sukcesów nowotarskiego hokeja objawiło się wiele talentów, wśród których szczególnie jeden utkwił mi w pamięci. Był to niezwykle sympatyczny i zrównoważony chłopiec, który jednak nie zamierzał iść w ślady Bryniarskiego czy Kilanowicza, wybierając w drużynie pozycję odpowiedzialna i niewdzięczną. Rosłego wzrostu Eugeniusz Polakiewicz upodobał sobie grę między słupkami, a bramkarzy w „Podhalu” wiecznie brakowało. „Nunek” bacznie obserwował na meczach grę najlepszych goalkiperów i wkrótce stał się podporą silnego zespołu juniorów, często brany jako rezerwowy Stanisława Bizuba. Zrządzenie losu i kontuzja „Kawki” sprawiły, że Polakiewicz wyszedł na lód w pierwszym składzie i … już tam na stałe się zadomowił. Jego benefisem był pucharowy rewanż z GKS-em Katowice, gdzie o zwycięstwie decydowały karne. Kilkutysięczna publiczność żywiołowo wspierała „Nunka”, a ten z pięciu strzałów obronił cztery, przyczyniając się do zwycięstwa. Andrzej Tkacz, najlepszy wówczas w kraju reprezentacyjny bramkarz GKS-u po meczu serdecznie pogratulował mu postawy.
Polakiewicz nie doczekał szczytu sławy, śmiertelna choroba przerwała jego młode, jakże obiecujące życie. Wieść o jego odejściu wstrząsnęła sportowym Podhalem, ostatnią drogę odbył na ramionach kolegów z drużyny, nad grobem płakaliśmy wszyscy…
Gdy miejsce Mieczysława Chmury zajął Witalij Stain, były gracz z Nowosybirska i reprezentant Sbornej, po jego radzieckich metodach szkoleniowych na lodowej tafli pojawiły się zgrzyty. Nad Dunajcem nastąpiło zmęczenie materiału i mimo nieprzerwanego pasma sukcesów musiało dojść do zmian. W trakcie sezonu 1975/76 Stain spakował walizki i wyjechał do Mińska, a miejsce w boksie drużyny zajął Tadeusz Kramarz. Jednak syberyjskie tortury dały „Szarotkom” mocną podbudowę fizyczną i w rywalizacji ze śląską koalicją górale ponownie wyszli zwycięsko.
Kiedy w 1982 roku (stan wojenny!) do Nowego Targu wrócił z zagranicy Walenty Ziętara, zagospodarowano go w klubie przy szkoleniu młodzieży, która natychmiast zaczęła zgarniać mistrzowskie laury. Jednak pierwsza drużyna obijała się tylko o podium, lecz wtedy drugie czy trzecie miejsca kibiców już nie zadawalały. Ale ludzie, którzy kręcili się wokół klubu, często zarozumiali eks zawodnicy lub zbyt ambitni działacze, robili więcej szkody, niż pożytku. Oczywiście sukces miał wielu ojców, czasem z nieprawego łoża, na zasadzie „co by tu spieprzyć, panowie?”. Uciekający spod nóg zarządu klubu grunt sprawił, że zwrócono się o pomoc do Walka. Nasz utytułowany internacjonał położył na szali wtedy cały swój autorytet, stawiając klubowi w zamian za tytuł pewne warunki, absolutnie do przyjęcia, jak na tamte czasy: dwa mieszkania i dwa talony na samochody dla najlepszych zawodników. O podziale miała zadecydować po zdobyciu mistrzostwa rada starszych zespołu „Szarotek”. Walek słowa dotrzymał, zarząd nie. To był rok 1987; dla nowotarskiego hokeja nastały chude czasy.
Nie jest moim celem w tych wspomnieniach mnożyć liczby i statystyki, gdyż niezrównanym autorytetem w tej materii jest kolega Stefan Leśniowski, bez wątpienia obecnie najlepszy w kraju znawca tematu.
Jako były członek zarządu klubu, dziennikarz i rówieśnik tamtego pokolenia zawodników miałbym jednak wiele do opowiedzenia na temat wszystkiego, co było otoczką tamtych lat. W trudnych czasach transformacji ustrojowej podejmowano wiele działań społecznych dla uratowania nowotarskiego hokeja. Jednym z nich było powołanie Fundacji im. Elka Kilanowicza…
Ciąg dalszy nastąpi…
Jacek Sowa
Do pik: jeśli ktoś nie ma ochoty na kotlet, może pójść na kebab do onetu