Sześciokrotny Mistrz Świata w Superenduro, pięć razy mistrzostwo Ameryki, tyle samo tytułów na Red Bull Cross i diabelskiej górze Erzbergu, cztery razy niepokonany w ekstremalnych zawodach X-Games i kilkanaście tytułów krajowych we wszystkich motocyklowych kategoriach wiekowych i jednej …rowerowej. Słowem: Tadeusz Błażusiak – motocyklista wszechczasów – ma już 40 lat!
Mając dziesięć lat zaczął od rowerowego cyklotrialu i od razu zdobył tytuł mistrza Polski. Dwa lata później, dosiadając już motocykli, co roku dokładał mistrzowskie tytuły - od młodzika do seniora. W barwach Automobilklubu Krakowskiego zaczął wygrywać kolejne zawody, zarówno w hali jak i na „świeżym” powietrzu, w kraju i w Niemczech i w całej Europie. Gdy obiecującą karierę starszego brata Wojtka przerwała kontuzja ręki, honor sportowy rodziny spoczął na jego barkach.Pod okiem trenera Roberta Błachuta Tadzik parł do sukcesów z młodzieńczą zapalczywością, którą jednak należało wesprzeć solidnym zapleczem materialnym i mentalnym.
Tu pragmatyzm ojca, Jakuba Błażusiaka, okazał się nieoceniony; opieka wybitnych profesorów: psychologa Jana Blecharza oraz fizjologa Jerzego Żołądzia przyniosła efekty w kilkunastoletniej karierze Tadeusza, który stał się sportowcem mocnym pod każdym względem. To sprawiło, że na torze każdy czuł respekt przed „Taddym”, który parł do coraz bardziej ekstremalnych odmian tego sportu.
W 2007 roku na chałupniczo zmontowanym motocyklu wybrał się na do austriackiej Styrii, gdzie w kamieniołomach odbywały się słynne hardcrossowe zawody Erzberg Rodeo. Po eliminacyjnych fajerwerkach zafascynowani inżynierowie z czołowej firmy motocyklowej KTM zaproponowali mu start na ich maszynie. Taddy wykosił półtora tysiąca (!) konkurentów i za kilka dni podpisał w Mattighofen kontrakt kierowcy fabrycznego KTM. A na „ścianie płaczu” w Eisenerz wygrywał jeszcze czterokrotnie!
W Europie zbierał hurtowo mistrzowskie tytuły i puchary. Żądny sukcesów nowotarżanin pojechał szukać sławy i guza do USA, gdzie znalazł jedno i drugie. Uwielbiany przez amerykańską publikę „Taddy” wygrywał po kolei mistrzostwa Stanów, ale podczas zawodów w ostępach Cascade Mountains zawiodła maszyna, co skończyło się koszmarną kontuzją, a twarz zawodnika była przedmiotem wielogodzinnej operacji w szpitalu w Seattle. Ale jak mówią: „co cię nie zabije, to cię wzmocni”; nasz twardziel już niebawem wsiadł znów na motocykl, aby zdobyć mistrzostwo świata w superenduro w cyklu FIM Maxxis w 2014 roku.
Dwa lata później, w krakowskiej Arenie, dziesięć tysięcy widzów sprawiło mu owację na stojąco nie wierząc, że motocyklista wszechczasów chce kończyć karierę. I mieli rację: „Taddy” wrócił, stając się twarzą serii Red Bull Megawatt, a jego GasGasa z numerem startowym [111] znów oglądano na czele motocyklowej elity. Nie dalej jak kilka tygodni temu, w Gliwicach, znów stanął na podium seuperendurowych mistrzostw świata!
Naszego Mistrza telefonem łapiemy za kierownicą samochodu gdzieś na drodze w Katalonii:
Kończysz 40 lat. Co czuje w tym wieku sportowiec, który w swej karierze osiągnął niemal wszystko, co było do zdobycia?
- Dobre pytanie (śmiech). Ale jeśli dotąd było fajnie i udało się to osiągnąć, to jedziemy dalej! Ja już nic nie muszę, a chcę wszystko!
- Na razie jestem u siebie, w Andorze, pracując nad powrotem do pełnego zdrowia, które po trudnym sezonie wymaga resetu. Oznacza to trening podtrzymujący i usunięcie wszystkich bolączek i za kilka tygodni powrót do „normalnego” treningu. Potem będą jeszcze jakieś zawody po drodze do Ameryki, gdzie 23 września 2023 w Denver (Colorado) rozpoczyna się kolejny cykl AMA. Nie mogą tam o mnie zapomnieć…
Jedziesz do Stanów, żeby wygrać? Będzie tam cała światowa czołówka.
- Ja zawsze jadę, żeby wygrać, inaczej nie miałoby to sensu. A jeśli będzie tylko podium; cóż, stopnie na nim nie są odległe…
Taddy, masz już cztery dychy na karku, nie uważasz, że ktoś powinien cię zastąpić?
- Tak uważam, mam dwóch kandydatów: jeden skończył niedawno rok; Ben jednak na razie nie odstępuje mamy Joanny, natomiast pięcioletni Max już ostro sobie poczyna na motorku!
Znakiem firmowym Tadeusza Błażusiaka i jego teamu jest cyfra „111”, wypada zatem życzyć Mu w dniu urodzin tyleż lat życia! Bo na setną rocznicę zapewne będzie chciał wyjechać na Erzberg…
Jacek Sowa