Gmina rozstrzygnęła największy przetarg na budowę kanalizacji. Są pieniądze, jest wykonawca, jest i… opór ze strony niektórych mieszkańców.
Umowa opiewa aż na 7,5 mln zł, co dla tak niewielkiej gminy jest największą umową w historii gminy jeśli chodzi o inwestycje wodno - kanalizacyjne. Wykonawca zaczął już przystępować do rozpoznania tematu jeśli chodzi o modernizację oczyszczalni. Firma zaczyna zbierać oferty i przedstawiać do akceptacji proponowane nowe urządzenia.Wydawało się, że kanalizacja jest po prostu mieszkańcom potrzebna i nikt nie będzie protestował. Okazuje się, że problem w niektórych domach, głównie tych, zlokalizowanych nad potokami.- Ludzie tłumaczą, że mają przydomowe oczyszczalnie ścieków, nie potrzebują kanalizacji, więc nie przepuszczą sieci przez swoje działki. Ale przejścia nie można robić w dowolnym miejscu. Albo tu albo wcale! I może się okazać, że sprawa oddolnie się skomplikuje - tłumaczy Bartosz Leksander, wójt Spytkowic. - Na razie projektant chodzi od domu do domu. Może zrobimy spotkanie dla mieszkańców w połowie października, będziemy z tymi ludźmi rozmawiać i może te osoby przekonamy. Nie ma innego wyjścia. Lecz oni ścieki bardzo rzadko albo wcale nie wywozili, nie czuli tego kosztu. A przecież to dla ich wygody, a nie kłopotu - dodaje.
Jak podkreśla jeśli gmina uzyska zgody, finansowanie na niego już jest. Realizacja projektu ma trwać do 2026.
- Mamy pieniądze i nie wyobrażam sobie byśmy je musieli oddać, bo się ktoś nie zgodził na przejście. Nie ma możliwości przekroczenia cieku byle gdzie. Wody Polskie nie pozwolą na dowolność.
Rozwiązaniem mogą być regularne kontrole, właścicieli czy oddają ścieki ze zbiorników bezodpływowych. Te na Podhalu często "bezodpływowe" są jedynie z nazwy. Większość nieczystości w tego typu dziurawym jak sito szambie wsiąka więc w ziemię lub trafia do potoku. Tym samym wystarczy dla formalności zamówić wywóz szamba raz w roku, albo wcale… Oszczędności są jednak pozorne bo proceder skutkuje zatruwaniem siebie i sąsiadów.
- Ale będziemy chcieli to załatwić po prośbie, bo po groźbie nie jest najlepiej - przekonuje wójt.
Jak się okazuje, problem jest nie tylko po stronie tych, którzy mieszkają, ale także nowych właścicieli działek spoza gminy czy Podhala. Są to często długie działki, które sięgają od drogi krajowej do rzeki. Właściciele nie chcą się zgodzić na kanalizację, bo ich to nie dotyczy. To również bardzo mocno komplikuje planowaną inwestycję.
fi/