- Potrzebujemy lat, by przekonać się, że mamy swobodę kupna, sprzedaży, inwestowania - tłumaczy Mateusz Lichosyt, wójt gminy Lipnica Wielka, z którym o problemach poscaleniowych rozmawia Józef Figura.
Lipnica Wielka to najbiedniejsza gmina w Małopolsce i trzecia w Polsce jeśli chodzi o wskaźnik G, czyli miarę zamożności gminy. Oblicza się go dzieląc sumę dochodów podatkowych gminy przez liczbę jej mieszkańców. Coś się w końcu zmieni?
Mateusz Lichosyt: - Generalnie dwa lata temu otworzyły się przed nami nowe perspektywy. Skończyły się problemy spowodowane patem prawnym, który był związany z ze scaleniem gruntów. Dopiero w grudniu 2022 roku weszła w życie ustawa kończąca ten cały trwający 35 lat problem.-Proces scaleniowy trwał od 1987 roku, potem decyzja scaleniowa została uchylona. Więc niby można było budować na scalonych gruntach, ale nie do końca było wiadomo, co jeśli to wszystko zostanie?
- Dokładnie, tego się obawiali urzędnicy w starostwie jako organ wydający pozwolenie na budowę. Nie wiedział co z tym robić także organ odwoławczy, czyli służby wojewody. Początek zmian nastąpił w 2019 roku, kiedy udało się wypracować wspólne stanowisko właśnie tym dwóm służbom. Już wiadomo było, w którym kierunku iść, by nie dochodziło do sytuacji, że starostwo wyda pozwolenie na budowę, a za chwilę wojewoda je uchyli. Już wtedy zaczęło to całkiem nieźle funkcjonować. Pojawiało się coraz więcej pozwoleń na budowę, bo do 2019 roku starostwo podchodziło do tego bardzo ostrożnie.
- Jak wielkie było to rozdrobnienie gruntów?
- Podam mój przykład z 2016 roku, kiedy starałem się o pozwolenie na budowę. Na mojej działce 12-arowej przed scaleniem było 13 różnych właścicieli! A starostwo wymagało zgody wszystkich. To było rozwiązanie pośrednie i to działało, ale tylko w kilkunastu, pewnie kilkudziesięciu przypadkach. Dopiero później, od 2019 roku zostało to wspólnie wypracowane, że te pozwolenia przejdą, a od 2022 to już nawet nie ma o czym mówić.
- Widać już w gminie efekty?
- Tak, mamy już około 150 postępowań administracyjnych i pozwoleń na budowę.
- Dlaczego więc nie dało się tego wcześniej załatwić?
- Trzeba podkreślić, że wszyscy chcieli tego uniknąć. Generalnie, gdyby wejść od samego początku w ten pat prawny, który się pojawił, to tak naprawdę nie było możliwości powrotu do starej ewidencji.
- Dlaczego?
- W 2006 roku gmina Nowy Targ, która prowadziła scalenie wydała decyzję zatwierdzającą scalenie na terenie naszej Gminy. Grupa mieszkańców odwołała się od niej do Samorządowego Kolegium Odwoławczego, ale ono podtrzymało decyzję wójta. I obowiązywał rygor natychmiastowej wykonalności. Stąd starostwo, jako organ właściwy do wykonania decyzji, zaczęło wprowadzać zmiany. Zamknięto starą ewidencję gruntów, wprowadzono nowe oznakowanie. Sąd Rejonowy w Nowym Targu zaczął wydawać nowe księgi wieczyste. I to udało się zrealizować w 96 procentach.
W tym samym czasie grupa mieszkańców złożyła zaskarżenie do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego. Dobrze wiemy, że samo zgłoszenie do sądu nie powoduje wstrzymania działań wynikających z decyzji. I w 2011 roku, Wojewódzki Sąd Administracyjny uchylił decyzję scaleniową.
- I tu pojawił się problem?
- Patrząc obiektywnie o ile sąd mógłby to zrobić, bo mógłby mieć jakieś przesłanki, o tyle nie zwrócił uwagi na nieodwracalne już skutki prawne, które już nastąpiły w ciągu tych pięciu lat. Chodzi o nabycie wielu scalonych działek przez nowych właścicieli. Ci w tym czasie mogli je sprzedać, mogli to wymienić, mogli coś tam wybudować. Więc to były skutki już nieodwracalne.
- Ale pozostał problem prawny: kto jest właścicielem?
- Teoretycznie mam księgę wieczystą z jednej strony, ale wydano ją na podstawie decyzji, która została uchylona. Dlatego był tutaj cały czas konflikt. Różne rozwiązania były brane pod uwagę aby z nich korzystać, nawet zrobienie nowego scalenia w 2016 roku. Ale zakończyła się ona fiaskiem z przyczyn też oczywiście wynikających z procedury z ustawy o scaleniu gruntów.
- W końcu udało się znaleźć wyjście?
- Jedynym rozwiązaniem była ustawa specjalna, nad którą prace zainicjowaliśmy w 2019 roku. Finał był w 2022, a miało to trwać jedynie pół roku. Niestety problem był tak złożony, tak skomplikowany, a jeszcze do tego doszła pandemia, nie pomogły też wybory angażując czas parlamentarzystów w inne działania.
- Lipnica Wielka jest chyba jedyną gminą, którą się Sejm aż tak zainteresował
- Bo to jedyny taki problem w Polsce. Nikt podobnego kłopotu nie miał. I to faktycznie budziło od samego początku pewne wątpliwości. Bo mówimy o ustawie, można tak nazwać, incydentalnej.
Ale po wielu analizach, spotkaniach na komisjach, w ministerstwach powstała ustawa, która tak naprawdę dotyczy nie tylko przypadków, które miały miejsce do 2022 roku, ale także przypadków podobnych, jeżeli miałyby się pojawić w przyszłości. Jest to więc ustawa dotycząca wszystkich samorządów, jeżeli znalazłyby się w podobnej sytuacji jak my. I jesteśmy prowodyrem tego, że ustawa scaleniowa była i będzie nowelizowana.
- Procedura parlamentarna też była skomplikowana.
- Poszliśmy najdłuższą drogą, którą mogliśmy iść, czyli składając wniosek do komisji petycji. Zebraliśmy ponad 2 tysiące podpisów mieszkańców. I właśnie od tej komisji zaczęło się "wałkowane" problemu.
- Ale na tej komisji się nie zakończyło?
- Później sprawa trafiła do komisji ustawodawczej, znowu na nowo przedstawialiśmy problem. Doszło do tego, że ustawa została przygotowana w komisji, ale ostatecznie poszła pod głosowaniem z inicjatywy poselskiej. Czyli wniosku grupy co najmniej 15 parlamentarzystów.
- Czyli przeszliście najdłuższą możliwą drogę przez komisje, by na koniec ustawa trafiła najkrótszą droga czyli z inicjatywy poselskiej?
- To w sumie dobrze, bo tak naprawdę wszystkie środowiska "poczuły" ten temat. Gdyby procedura ruszyła najkrótszą drogą to niektórzy mogliby się po prostu bać pod tym podpisać, to przegłosować. Dlatego patrząc teraz na wszystko jeszcze raz - myślę, że dobrze się stało i tak naprawdę wszystkie opcje polityczne, które były w Sejmie, zagłosowały "za".
- Grupa mieszkańców, która zaskarżyła scalenie, miała się odwoływać do Brukseli, do Strasburga, czy odwoływali się?
- Na tę chwilę ostatnie odwołanie, które widziałem było do Sądu Najwyższego, ale ten nawet nie zaczął go rozpatrywać. Nie widział on podstaw, więc można powiedzieć, że tutaj na tym takim naszym, lokalnym, polskim gruncie zostały wyczerpane możliwości odwołania.
- O co chodzi protestującym? O to, że niesprawiedliwie to było podzielone? Czy nie każdy dostał tego co chciał?
- Trochę, że niesprawiedliwie było podzielone. Po drugie - jesteśmy góralami - więc mamy mocne przywiązanie do ojcowizny. Myślę, że to też jest kolejny powód. Trzeci powód - grunty, które niezadowoleni mieli wcześniej, były użytkowane, były przygotowane do kolejnych siewów, czy upraw, a bywało, że trafiały do kogoś, kto w ogóle nie był z nimi związany. W zamian rolnik mógł dostać jakieś odłogi.
- Nie dało się tego uniknąć?
- Pamiętajmy, że ze wszystkich 55 tysięcy działek, mamy teraz 20 tysięcy działek - takie było rozdrobnienie! Efekt scalenia jest widoczny gołym okiem. Ważne, że teraz każda działka budowlana ma dojazd drogą gminną i szeroką na średnio od 6 do nawet 10 metrów.
- To znaczy? Dopiero te drogi w większości mają powstać.
- Tak. Przyjęliśmy taką praktykę, że każdy, kto stara się o pozwolenie na budowę i chce inwestować, może liczyć , że drogę do niego będziemy budować priorytetowo. Nie mamy jeszcze na ten cel środków centralnych, ale budujemy to sami, by już nie odwlekać na kolejne lata chęci budowy domu.
- Tych dróg potrzeba wiele?
- Zamiast wcześniejszych 150 hektarów gminnych terenów, teraz mamy mamy 400 hektarów wytyczonych pod drogi. W tym momencie wykonanych może mamy jedną-trzecią z nich, więc potrzeby jeszcze mamy potężne. Oczywiście to się wiąże z przygotowaniem pełnej dokumentacji na co też potrzeba pieniędzy.
- A będą te środki?
- O to walczymy. W tym przypadku również nasza sytuacja jest bardzo skomplikowana. W ustawie tzw. "scaleniowej" jest zabezpieczenie, że całe zagospodarowanie wynikające z decyzji jest finansowane z centrali. Wszystko byłoby w porządku, gdyby ta ustawa przeszła w sposób naturalny. Jednak scalenie u nas trwało tak długo, że wszystkie te środki centralne przepadły. Środki unijne nie dotyczą nas, ponieważ scalenie było wszczęte jeszcze w 1987. Finalnie to scalenie zostało tak naprawdę zatwierdzone ustawą, w której nie ma zapisu skąd ma być finansowane zagospodarowanie poscaleniowe. Tak naprawdę dopiero w tym momencie zaczynamy rozmowy w różnych komisjach międzyresortowych.
- O jakich kwotach mówimy?
- Nasze szacunki, które przygotowaliśmy dla wojewody i ministra finansów opiewają na kwotę około 150 - 180 mln zł. To cztery razy więcej niż nasz cały lipnicki budżet!
- Czy można już powiedzieć, że po tym 2022 roku jest w Lipnicy Wielkiej jakiś boom budowlany?
- Tak, to już wynika nie tyle z obserwacji, co z samego rejestru pozwoleń na budowę.
- Ale to są tylko miejscowi, którzy nie mają tu ojcowiznę i chcą się budować?
- Jeżeli chodzi o inwestorów, którzy działają i inwestują na terenie naszej gminy, to większość zdecydowanie to nasi mieszkańcy. Kolejną grupą osób, które zaczynają inwestować - i to też widać dość mocno - to są osoby, które nabyły działki i zazwyczaj są to osoby spoza naszego regionu.
Trzecią grupą są inwestorzy, którzy już wykupują powoli grunty, chcą tutaj działać. Przykładem jest na przykład otwarta w zeszłym tygodniu Biedronka. Rolnicy też całkiem fajnie zaczęli funkcjonować, ponieważ mają możliwości wydzierżawienia jakiegoś konkretnego areału, więc coraz więcej mają pól do uprawy. Hodują bydło, sieją ziarno, więc coraz lepiej to wygląda.
- To już koniec scaleniowych problemów?
- Ja się urodziłem, gdy scalenie trwało od czterech lat! I czasem żartuję, że moje pokolenie urodziło się z tym we krwi. Jestem przekonany, że potrzebujemy paru lat, żeby zapomnieć o tym, że ten problem był, i że już jest faktycznie swoboda kupna, sprzedaży, że jest swoboda inwestowania, że już tych problemów nie ma.