12.11.2024, 20:00 | czytano: 3943

Marcin Sztokfisz z Bukowiny Tatrzańskiej jedzie motocyklem przez całą Afrykę. "Spotykam naprawdę tylko dobrych ludzi"

Archiwum prywatne
Już ponad miesiąc trwa podróż Marcina Sztokfisza z Bukowiny Tatrzańskiej przez kraje zachodniej i południowej Afryki. Przekroczył granice 11 państw, planuje odwiedzić jeszcze 8 lub 9 krajów. Swoją podróż dedykuje Marysi Wilkus z Maruszyny, na której leczenie chce uzbierać 300 tys. zł. Rozmawiamy z nim o wrażeniach z Czarnego Lądu.
Na co dzień pracuje jako ratownik medyczny. Działa też w TOPR. Jedną z jego pasji jest jazda motocyklem. Postanowił połączyć przyjemne z pożytecznym - jazdą motocyklem przez Afrykę chce pomóc Marysi Wilkus. Zmagania Marcina Sztokfisza można śledzić na jego profilu na Facebooku.
W Afryce, w Maroku znalazł się 10 października tego, jednak myśl o motocyklowej podróży po Czarnym Lądzie pojawiła się znacznie wcześniej, bo już w 2014 r. Dla wielu pasjonatów jednośladów, w tym dla Marcina, przeprawa przez Afrykę jest upragnionym wyzwaniem.


- W tym momencie nie ma większego wyzwania. Od zawsze lubiłem wyzwania i w momencie, kiedy moi znajomi po raz 10. jechali do Rumunii, ja pojechałem do Azerbejdżanu i to było 5 lat temu. I moim zdaniem właśnie u większości motocyklistów, którzy decydują się na Afrykę chodzi po prostu o podjęcie wyzwania. Chyba większego sobie wymyślić nie można. Jest dużo pięknych tras, które są wyzwaniem ze względu na stopień trudności i ze względu na długość. Tutaj jest wszystko, bo tutaj są choroby tropikalne, bardzo niesprzyjający Europejczykom klimat i trudność z dostępem do części, jeżeli coś się zepsuje i problemy z dyplomacją, często spore - tłumaczy motocyklista.

- Pomysł zrodził się w mojej głowie w 2014 r., ale wtedy został storpedowany przez epidemię Eboli w zachodniej Afryce. Z kimkolwiek bym tutaj nie rozmawiał, to wszyscy mówią, że to była dobra decyzja, że wtedy nie zdecydowałem się tutaj przyjechać, bo naprawdę było bardzo źle. Potem, po 2014 r. dużo się w moim życiu zmieniło. Zmieniłem pracę, w 2015 r. poznałem swoją obecną żonę. Przestałem zupełnie o tym myśleć - wspomina.



Po prawie 10 latach pomysł stał się rzeczywistością. Do samej podróży przygotowywał się przez rok. Śledził zmiany w dyplomacji, uczył się istotnych faktów o planowanych do odwiedzenia krajach. Ważnym aspektem były też szczepienia oraz zakup nowego motocykla.

- W zeszłym roku się jakoś tak to wszystko poskładało, że doszedłem do wniosku, że teraz dam radę. Przez rok się przygotowywałem, głównie pod kątem dyplomatycznym, żeby wiedzieć, co gdzie, jak i gdzie są największe problemy z granicami - wyjaśnia Marcin Sztokfisz.

- Kupiłem motocykl specjalnie na tę wyprawę, ze świadomością tego, że być może motocykl nie wróci ze mną do kraju. Chciałbym, żeby wrócił, ale może się zdarzyć inaczej. Druga kwestia to są koszty zdrowotne - szczepienia. Wiem, że wiele osób ryzykuje i robi to bez szczepień. [...] Wiedziałem, że to ma być zrobione na raz i dlatego też się zdecydowałem zabezpieczyć pod względem chorobowym. Zaszczepiłem się na tak naprawdę wszystko, na co tylko zaszczepić się tutaj mogłem. Wymaganą szczepionką jest tylko żółta febra, natomiast szczepiłem się na jeszcze mnóstwo innych chorób - zaznacza.
Przed wyjazdem postanowił poszukać dodatkowej motywacji do podróży. Stała się nią właśnie zbiórka na leczenie Marysi Wilkus. Dziewczynka urodziła się z zespołem wad genetycznych i z rozszczepem kręgosłupa. Choruje na szereg innych schorzeń. Ma za sobą już kilka operacji. Przed nią kolejna, tym razem operacja bioder w instytucie Paley-a, której koszt to 180 tys. zł.



- Zrzutka jest dla mnie takim dodatkowym celem w tej podróży i dodatkową motywacją. Miałem kilka momentów zwątpienia i kilka razy już żartobliwie mówiąc, miałem nadzieję, że coś złego się wydarzy, że motor się zepsuje i będę miał pretekst do tego, żeby wrócić do domu. Jednak za każdym razem się udawało, nawet jeżeli jakieś problemy napotykałem. Gdybym nie miał tej dodatkowej motywacji, to być może jechałbym dalej, a być może uznał bym, że to mnie przerosło i chcę zrezygnować. Ale z racji tego, że bardzo dużo osób się w to zaangażowało, nie tylko ja i może to jest złe określenie, ale miałem takie poczucie, że jak się wycofam, to kogoś zawiodę. Głównie zawiódłbym siebie, gdybym się wycofał. To był dla mnie główny cel, ta dodatkowa motywacja. Spotyka mnie tutaj wiele dobrych rzeczy i tak wiele osób na miejscu mi pomaga, że mam też satysfakcję z tego, że swoją podróżą mogę pomóc komuś. Myślę też, że dlatego warto pomagać, bo nigdy nie wiadomo kiedy my sami będziemy potrzebowali tej pomocy - przekonuje.



Jak wygląda Czarny Ląd?

Do mety w Kapsztadzie brakuje jeszcze około 9 tys. km. W ubiegły piątek był w Beninie. Przejechał już prawie połowę długości całej trasy.
- Z tego miejsca, w którym jestem jakby wpisać w mapy, to jest jeszcze 7,9 tys. km, natomiast zawsze trzeba z 15 proc. do tego dodać, więc no tak naprawdę myślę, że mam jeszcze lekko ponad 9 tys. km, no może 10 tys. km. Jednak liczę na to, że mniej niż 10 tys. Takie niecałe 50 proc. tych kilometrów myślę, że jest już za mną.

Do tej pory odwiedził 11 różnorodnych krajów. Każdy z nich zainteresował go czymś innym.

- Maroko zachwycało krajobrazami, pustynią i górami. W Mauretanii przez 800 km był prawie cały czas ten sam krajobraz i tak naprawdę tam się mi nie podobało. Po Mauretanii Senegal był bardzo miłą zmianą, bo zrobiło się zielono i temperatury zaczęły być znośne. Gambia zachwyciła mnie otwartością ludzi tam mieszkających. Gwinea krajobrazami, ale przeraziła mnie biedą. Liberia, Sierra Leone zaskoczyły mnie taką może jeszcze nie europejskością, ale rewelacyjnymi drogami - opowiada.



- Bardzo miło wspominam Ghanę i Wybrzeże Kości Słoniowej, tam zrobiło się już poniekąd europejsko, udało się płacić kartą. Mimo tego, że Wybrzeże jest francuskojęzycznym krajem, to nie miałem problemu, żeby się porozumieć po angielsku. Nie powiem nic o Togo, bo to było 77 km, które przejechałem w godzinę i tak naprawdę nawet się tam nie zatrzymałem, żeby zatankować. Benin również zaskoczył mnie tą otwartością ludzi na turystów. Widać, że jest to już taki turystyczny kierunek dla wielu osób. Zobaczymy co będzie dalej, jeśli chodzi o Nigerię, to za dużo się naczytałem złych rzeczy - sygnalizuje motocyklista.

Jego typowy dzień w Afryce to długie godziny w trasie. Dziennie średnio przemierza 300 km, niekiedy nawet 600 km. Ze swojego motocykla podziwia Afrykańskie krajobrazy. Nie zawsze jest czas na poznanie kultury krajów, chce po prostu jechać.
- Dla mnie celem samym w sobie jest przejechanie tej trasy. Wiele osób się właśnie dziwi, pytają po co tak naprawdę jedziesz no i odpowiedzią na to pytanie jest: po to, żeby jechać. Ale co z tego masz? To, co zobaczę po drodze. Gdybym chciał zrobić tę trasę, ale skupić się też na tym żeby poznać dogłębnie kulturę tych krajów to ta podróż musiałaby trwać pewnie z 2 lata i na każdy kraj musiałbym poświęcić co najmniej miesiąc, bądź półtora. Ja tę kulturę poznałem z książek będąc jeszcze w Polsce.

- Wstaję, jem śniadanie, pakuję motocykl i jadę. Średnio robię tak od 300 km dziennie, ale były dni, gdy robiłem prawie 600 km. Pod koniec, jeżeli faktycznie uda się mi dotrzeć do Angoli, to znowu będą takie dni, że już spokojnie 600 - 700 km zrobię, bo tam są drogi bardzo dobre. Nie ma już tylu check pointów policyjnych, wojskowych i wszelkich innych. Dotarcie do Angoli, tak naprawdę zdejmie ze mnie ciśnienie, bo już będę wiedział, że jestem prawie jak w Europie - mówi z nadzieją.

Na trasie spotyka sympatyczne osoby, które w razie potrzeby oferują swoją pomoc. Taką osobą jest Steve, który pomógł z naprawą motocykla w Beninie. Czasem pojawiają się też osoby chcące wyłudzić pieniądze.

- Tak to tutaj wygląda, tutaj każdy zna każdego i ludzie są bardzo chętni do pomocy. Nie mogę powiedzieć, że oni nie wyciągają rąk po pieniądze, bardzo często jestem zaczepiany i po prostu "daj mi pieniądze", ale ja wtedy odpowiadam im "a mi kto da". I zwykle rozmowa się na tym kończy. Jak ktoś mi pomagał, to bardzo często bezinteresownie. Wczoraj Steve, który pomógł mi z motocyklem, po tym wszystkim jeszcze zaprosił mnie na obiad, ja na siłę za ten obiad zapłaciłem za mnie i za niego. Gdyby nie on, to tak naprawdę byłoby po wycieczce - stwierdza Marcin Sztokfisz.



- Spotykam naprawdę tylko dobrych ludzi i to wszystko, czego się obawiałem, tutaj na razie się zupełnie nie sprawdza. Tak naprawdę Nigerii, chyba boję się najbardziej ze wszystkich krajów - dodaje.

Po drodze zdarzają się też komplikacje - jedną z nich jest zmieniająca się sytuacja dyplomatyczna w Demokratycznej Republice Konga, której ominięcie może być problematyczne i znacznie wydłuży trasę.

- Jeszcze we wrześniu tego roku konsulat w Pointe-Noire wydawał wizy do Demokratycznej Republiki Konga, to było we wrześniu. W październiku już tych wiz nie wydawali, co wiąże się z problemami dla mnie, bo Demokratycznej Republiki Konga nie można objechać, jest to niemożliwe. Wiąże się z przejazdem przez Sudan Południowy, do którego nie można wjechać. Drugi sposób ominięcia DRK, to prom z malutkiego skrawka Angoli, miasta Kabinda do tej właściwej, dużej Angoli, do miasta Sojo. Kabinda jest w taki sam sposób odcięta od Angoli, jak Dubrownik od Chorwacji - tłumaczy.

- Kabinda od Angoli jest odcięta kawałkiem Demokratycznej Republiki Konga. Lądem tego pokonać się w żaden sposób nie da, jedyny sposób to jest właśnie ta łódka z Kabindy do Sojo, ale też w ostatnim czasie słyszałem, że to działa tylko na zasadzie przewozów pasażerskich, nie przewozi motocykli.

Metę planuje w RPA, w Kapsztadzie, jednak chce jeszcze odwiedzić oddalony od Kapsztadu o 250 km, Przylądek Igielny.

- Meta będzie w Kapsztadzie, natomiast ja ten Kapsztad planuję minąć, pojechać na Przylądek Igielny, to jest jakieś 250 km od Kapsztadu, dojechać do miejsca, gdzie dalej na południe jechać się nie da i wrócić do Kapsztadu - zapowiada.

Marzy o powrocie do domu na święta Bożego Narodzenia. Może uda wrócić się trochę wcześniej. Mimo to musi mieć na względzie sytuacje, które mogłyby lekko opóźnić podróż.

- Jeżeli by wszystko poszło super i gładko, to być może nawet jeszcze wcześniej wrócę do domu, ale te święta to jest taki termin dla mnie no nie powiem, że nie przekraczalny, bo jeżeli tam braknie mi 2-3 dni no to wrócę po świętach te 2 dni później. Nie wycofam się 500 km od celu, tylko dlatego, żeby być na święta w domu. Wszystko wskazuje na to, że zdążę wrócić na święta do domu i spędzić je z rodziną.

Somewhere in Ghana... Fot. Marcin Sztokfisz / Facebook

Zbiórkę "Motocyklowa wyprawa po Afryce dla Marysi Wilkus" na platformie zrzutka.pl założyła Fundacja im. Adama Worwy. Stronę zrzutki można odwiedzić pod tym adresem: https://zrzutka.pl/f26eh4.

Izabela Pudzisz
Może Cię zainteresować
komentarze
Genton15.11.2024, 21:27
Motocykliści . To nie odwaga tylko głupota ...i nie potrzebny stres rodzinie
Zadbana trzydziestka13.11.2024, 10:31
Bardzo podobny do /..../ , myślałam że to on .
Motocykliści13.11.2024, 10:11
Brawo! Podziwiam za odwagę. To wielki wyczyn i na pewno wspomnienia będą niezapomniane. Coś pięknego.
Eda13.11.2024, 09:05
Brawo :). WIELKI SZACUN
Bambul13.11.2024, 08:52
Nigdy nie byłem zagranicą i nie będę
CzarnyKot13.11.2024, 08:12
Piękna sprawa! Warto pomagać! Panie Marcinie, nie znam pana lecz szczerze życzę powodzenia i wielki szacunek dla pana!
Gemski12.11.2024, 22:55
I znowu przyjdzie zazdroscic.
Brawo i do przodu !
Sąsiad12.11.2024, 22:33
No szacun, wyprawa życia, niewielu stać na taki wyczyn
Może Cię zainteresować
Zobacz pełną wersję podhale24.pl