"Z osobą Romualda Wojciecha Junga wiąże się wiele lat podhalańskiej motoryzacji. Jednak tę historię należy zacząć od jego ojca, Henryka, który przez starsze pokolenie nowotarżan pamiętany jest ze swego kunsztu lekarza-dentysty" - rozpoczyna swoją kolejną opowieść Jacek Sowa.
Doktor Henryk Jung wywodził się z rodziny kresowej, a w Nowym Targu rozpoczął praktykę stomatologiczną jeszcze przed wojną, w gabinecie w Rynku. Dziś w skomercjalizowanym świecie medycznym jego metody mogłyby budzić zdziwienie, ale pan Henryk nie spieszył się z wyrywaniem zębów; on je po prostu leczył, powoli ale systematycznie. Jego koledzy-prawnicy żartowali, że „u Henia jak w sądzie, na jednej wizycie się nie kończy!”.Henryk Jung był człowiekiem zamożnym, stąd też nic dziwnego, że w siermiężnych powojennych latach był właścicielem mało komu dostępnych własnych czterech kółek. W drugą połowę XX wieku wszedł jako posiadacz poczciwej co prawda, ale jeżdżącej „dekawki.” Prosty, dwucylindrowy silnik skonstruowany w Niemczech przez Duńczyka Rasmussena jeszcze w 1919 roku, napędzający przez parę dekad samochody DKW sprawował się bez zarzutu, jednak doktor kupił jeszcze dwa podobne egzemplarze, na części, dla pewności. W chwilach wolnych od wiercenia w zębach chętnie zabierał pięcioosobową rodzinę na plenerowe wycieczki. Najmłodszy jej członek, Wojtek (bo tak wołano na małego Romualda), wcześnie więc złapał motoryzacyjnego bakcyla. Chętnie też trenował zjazdy z okolicznych pagórków na ulubionym wehikule, czterokołowym, drewnianym wózku.
Z biegiem lat doktor Jung zmieniał swoje cztery kółka, było więc P70, garbata Warszawa, Wartburg 311S (z przeciwsłoneczną szybką i dodatkowymi reflektorami), a potem już unikalne jak na tamte czasy zachodnie auta: Taunus 17M i Opel Rekord 1700.
Trudno więc się dziwić, że syn, pucujący na co dzień te motoryzacyjne cuda, zdobył prawo jazdy najwcześniej, jak się tylko dało. Nie bez przeszkód zresztą, bowiem gdy przystępował do egzaminu nie miał ukończonych 16 lat. Psim swędem udało się to w dwa tygodnie po osiągnięciu przepisowego wieku podczas kursu w tutejszej Szkole Rolniczej, gdzie do północy musiał czekać, aż ponad setka kursantów objedzie plac na egzaminacyjnym traktorze. Jego kolega, przyszły mistrz kierownicy Wiktor Polak miał więcej szczęścia; był o pół roku młodszy… Niebawem rówieśnicy z zazdrością popatrywali, jak ich szkolny kolega podjeżdżał pod bramę liceum i pakował do białego Taunusa co urodziwsze koleżanki. W tej rywalizacji Witek ze swym niewielkim Triumph Heraldem nie mógł z nim konkurować..
Absolwent nowotarskiego liceum rozpoczął studia na krakowskiej Politechnice, trochę to trwało, niemniej jednak do końcowych egzaminów przystępował w nie byle jakim towarzystwie bo „premierowicza” Andrzeja Jaroszewicza, opromienionego sukcesami na rajdowych trasach. Wojtek oczywiście musiał także spróbować rajdowej adrenaliny, mimo że duży ojcowski Opel Rekord za bardzo się do tego nie nadawał. Jednak smykałka i pasja wzięły górę, toteż kilka rajdów junior Jung zaliczył z niezłym, jak na amatora, wynikiem.
W 1974 roku odebrał swojego pierwszego Fiata 125p, wylosowanego w ramach przedpłat w banku PKO; w sumie miał ich siedemnaście! Studia na politechnice podpierał pracą zawodową, a pierwszą stażową posadą był etat transportowy w Wytwórni Nart w Szaflarach. Po reformie administracyjnej w 1976 roku objął stanowisko kierownika transportu w PT „Podhale” (o czym wspominałem w poprzednim felietonie pt. Baza na stadionie); zeszło mu tam trzy lata.
Jednak najdłuższy epizod z państwową posadą zaliczył z zakopiańskim Polmozbytem, bo z nowotarskim było mu nie po drodze; nie chciał uczestniczyć w zajęciach politycznych aktywu kierowniczego… Były to kolorowe lata, jak to w tamtych w Polmozbycie. Okres ten przeplatał się stanowiskami na Nowotarskiej, na Rondzie i urlopowymi podróżami. Z jednej z nich, z Belgii, wrócił bogatszy o unikalną eksportową Skodę Favorit, która wypełniła lukę między Fiatami; składakiem 125p a 132p. Jednym z trzech dużych fiatów objechał niemal całą Europę, ciągnąc niewiadowską przyczepę N126e.
Czas był jednak by pomyśleć o swoim biznesie; transformacja ustrojowa była ku temu najlepszą okazją. Mekka podhalańskich automobilistów, Motoserwis przy stacji CPN na Szaflarskiej, miała poważną konkurencję na nowotarskiej Targowicy, gdzie prowadził swój słynny warsztat Andrzej Kostrzewa. Po jego nagłej śmierci zakład przejął Stanisław Mozdyniewicz, aby w 1989 roku odstąpić firmę swojemu koledze, Wojtkowi właśnie.
Niepozorny budynek zupełnie inaczej prezentował się w środku. Warsztat posiadał pełne oprzyrządowanie diagnostyczne, nowoczesny jak na owe czasy, toteż posiadacze nowszych samochodów, głównie z rodziny Fiata, chętnie zaglądali do firmy inżyniera Junga, działającej pod egidą Wielobranżowej Spółdzielni „Turbacz”. To były dobre lata, jednak przemiany gospodarcze spowodowały perturbacje, na które zasadniczo nie było rady.
Warsztat na Berekach znajdował się w samym centrum targowicy, która oprócz tradycyjnego jarmarku czwartkowego funkcjonowała także w inne dni tygodnia, w środy (giełda spożywcza), w soboty jarmark dla Słowaków. W te dni autoserwis praktycznie nie miał szans na funkcjonowanie ze względu na prawie niemożliwy dojazd do zakładu. Zmieniające się przepisy lokalowe dla badań technicznych i upadłe wokół firmy transportowe przyczyniły się do rozkwitu szarej strefy, wobec nadwyżki domorosłych mechaników.
Po piętnastu latach pan Wojtek miał już dość szarpania i powierzył zakład jednemu ze swoich mechaników; po latach miejsce to nadal funkcjonuje jako warsztat samochodowy, a wiele z dawnych urządzeń działa do dziś. Podobnie jak i niezmieniony do tej pory numer telefonu stacjonarnego, w którym przez te lata zgłaszał się jego właściciel: - Słucham, mówi Jung!
Inżynier Jung zmienił branżę i doczekał zasłużonej, ale bardzo skromnej emerytury. Ma jednak co wspominać…
Romuald Wojciech Jung jest bez wątpienia postacią godną wymienienia w almanachu podhalańskiej motoryzacji, w której przepracował ponad trzydzieści lat. Miał w sumie blisko pół setki samochodów, o których może dziś długo rozprawiać. Myślę więc, że należy mu się poczesne miejsce w naszej samochodowej historii. To jest właśnie podhalańskich kółek czar…
Jacek Sowa