Z wielkim żalem przyjęliśmy śmierć Józefy Ziętary, żony naszego najlepszego nowotarskiego hokeisty, słynnego Walka. Odeszła osoba, która bez wątpienia miała ogromny udział w sportowej karierze swego męża oraz synów, Marka i Piotra Ziętarów.
Piękna pogoda przed świętami wielkanocnymi 1968 roku skłaniała do spacerów po nowotarskim rynku. Właśnie wtedy coś skłoniło nieśmiałego z natury wobec dziewcząt Walka, aby podejść do siedzących na ławce obok fontanny dwóch dziewcząt, Ziutki i Marysi, zagadać i umówić się na kawę i ciastko ze starszą z nich. Ziutka, bo tak nazywali ją wszyscy, była nieodłączną partnerką Walka na dobre i złe podczas jego wspaniałej kariery hokejowej. Murem stała za nim podczas klubowej zawieruchy w 1977 roku, dzielnie opiekowała się małymi dziećmi podczas jego długich wyjazdów na turnieje czy zgrupowania.
W 1979 roku pozwolono wreszcie Ziętarze wyjechać do Austrii na kontrakt do Grazu.
Warunki, jakie tam dostałem, były bardzo dobre. Dostałem fajne mieszkanie, w którym zainstalowaliśmy się z żoną i córką Agnieszką; mały 9-letni Marek został na Podhalu z babcią. Przed domem stał do mojej dyspozycji Ford Escort. Czego było chcieć więcej? – wspomina Walek.
Ale tuż przed 31. urodzinami szczęście odwróciło się od naszego hokeisty. Już w trzecim meczu ligowym z nową drużyną, którą prowadził słynny czeski internacjonał August Bubnik, Ziętara doznał złamania ręki. Opieka żony podczas intensywnej rehabilitacji była bezcenna.
Gdy o dalszej karierze zawodniczej nie było już raczej mowy, Ziętarowie udali się do Duebendorfu w Szwajcarii, gdzie Walek objął drugoligowy zespół jako trener. Tam w grudniu 1981 roku zastał ich stan wojenny; decyzja była jednoznaczna: powrót do Polski.
„Mam w Polsce jedenastoletniego syna, którego opiekuje mama, nie wiadomo, co się jeszcze może wydarzyć, więc co, mam rozbić rodzinę i mogę go już nie zobaczyć?” – tak Ziętara wytłumaczył swoja decyzję kierownictwu szwajcarskiego klubu, które było skłonne załatwić wszystkie papiery azylanckie.
Ale dla Ziętary rodzina była najważniejsza, choć jak Ziutka czasem mówiła: „zaraz po hokeju!” W 1988 roku przyszedł na świat najmłodszy syn, Piotrek. „Taki spóźniony o miesiąc prezent od żony na moją czterdziestkę” – kwitował Walek.
Jednak ostatnie lata Ziętarów nie były usłane różami, lecz heroicznym zmaganiem z chorobą Józefy, która odeszła po dniu, który miał być świętem trzech jej mężczyzn, których tak ukochała i dbała przez całe życie, ciesząc się z ich sukcesów na lodowej tafli. Teraz będą musieli sobie radzić bez Niej.
Żegnaj najbardziej hokejowa Żono i Matko…
Jacek Sowa