Pięć osób potrzebowało pomocy ratowników TOPR. Poszkodowani byli znoszeni pod schronisko nad Morskim Okiem, skąd zabierała ich karetka pogotowia.
Tuż przed północą w sobotę 10 czerwca zakończyły się akcje ratunkowe na szlaku na Rysy. Ze względu na niski pułap chmur w akcji nie mógł być wykorzystany śmigłowiec, przez co ratownicy Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego musieli pieszo udać się po poszkodowanych.Pierwszy przypadek poślizgnięcia się na śniegu miał miejsce już przed południem. - Kobieta spadła poniżej tzw. Kamienia w Wielkim Wołowym Żlebie. Uległa ogólnym potłuczeniom - informuje Mieczysław Ziach, ratownik TOPR i kierownik wypraw ratunkowych. - Tuż po godz. 16 przyszło kolejne zgłoszenie o dwóch upadkach z dużej wysokości, właściwie w tym samym miejscu. Jak przyjechaliśmy do Morskiego Oka, to przyszło kolejne zgłoszenie, że jeszcze dwie osoby spadły też w tym samym miejscu, ale zatrzymały się nieco wyżej. Poza ogólnym stłuczeniom jeden z poszkodowanych turystów doznał złamania nogi, a także najprawdopodobniej urazu kręgosłupa. Ze względu na niekorzystną pogodę śmigłowiec nie wystartował, a tradycyjne wyprawy trwają w takich warunkach godzinami
- Jest to trudne przede wszystkim dla poszkodowanych. Wybierając się w Tatry w taką pogodę trzeba się liczyć z tym, że na pomoc trzeba będzie zaczekać - mówi ratownik.
Część turystów nie była przygotowana sprzętowo do takiej wędrówki. Mieli raki, ale nie mieli już czekanów. - Powyżej Czarnego Stawu warunki są zimowe. Trzeba bardzo dobrze chodzić w rakach, mieć czekan i mieć kask na głowie. Trzeba stabilnie stawać, bez potykania się, ale to trzeba mieć wytrenowane - zaznacza Mieczysław Ziach.
ms/ zdj. Marcin Szkodziński