Rozmowa na temat tożsamości wywiązała się podczas promocji książki „Ślebodni Duchym. Pnioki, krzoki, ptoki” w Domu Ludowym w Bukowinie Tatrzańskiej.
Już sam tytuł albumu zastanawia i składnia do szukania odpowiedzi na pytanie, kim jesteśmy. Jak mocno czujemy się zakorzenieni w danym miejscu? Czy w ogóle utożsamiamy się ze środowiskiem, w którym żyjemy, czy też nie czujemy bliższej więzi? Jaki mamy stosunek do tradycji i czy ją kultywujemy?- Często górale o kimś mówią, że to ptok, krzok albo pniok. Ci ludzie, którzy są wrośnięci w naszą podhalańską ziemię, określani są pniokami. Ludzie, którzy przewędrowali świat i tu znaleźli swoje miejsce i zapuszczają korzenie, to krzoki. A ci, którzy cały czas szukają, na chwilę przysiądą, lecą dalej, żeby za jakiś czas wrócić, to ptoki – wyjaśniał znaczenie tytułu Bartłomiej Koszarek, dyrektor Bukowiańskiego Centrum Kultury „Dom Ludowy”. I pytał obecnych na promocji książki, jak określiliby siebie – jaki pnioka, krzoka czy ptoka.Trochę pnioka, trochę krzoka
- Przyjechałem pierwszy raz w Tatry jako turysta, a trzy lata później do „Betlejemki”, żeby nauczyć się wspinać, by trochę zostać krzokiem, mieć swoje miejsce w Tatrach – mówił Grzegorz Kapla, pisarz, autor tekstów w „Ślebodnych Duchym”.
Prof. Stanisław Hodorowicz, hetman zbójnicki, wnuk prymistki Dziadońki – na pytanie czy jest pniokiem, krzokiem czy ptokiem, odpowiedział, że „wszystko po trochę w nim siedzi”. - Bardzo często pod te określenia jest podkładana taka myśl trochę negatywna. Myślę, że to nie jest do końca słuszne. I że o tym, czy ktoś jest pniokiem, nie to decyduje, czy tu wyrósł, tu ma korzenie, tylko decyduje serce człowieka. Jedna z naszych poetek powiedziała, że bycie góralem to nie parzenice, ale serce. Postacie, które są pokazane w książce, niezależnie od tego czy w góralskim uniformie, to ludzie, których można nazwać pniokami tej naszej ojczyzny. To jest najważniejsze – uzasadniał profesor Hodorowicz.
- Myślę, że w każdym z nas jest po trochę pnioka, krzoka i ptoka – dodała Dorota Majerczyk, etnolog, jedna z jurorek Góralskiego Karnawału.
Obywatele świata
Z kolei Wojciech Wróblewski z Niepołomic, przyjaciel Domu Ludowego, harcerz, przekonywał, że istotą wszystkiego jest kwestia ducha, identyfikacji, tożsamości, przywiązania do miejsca, systemu wartości, kultury, ludzi. - Wtedy następuje identyfikacja, że ja jestem stąd. Jesteśmy w świecie krzoków, ale to, co się dzieje wokół nas, sprawia, że dominują ptaki i będą dominować – stwierdził.
Mówił, że współczesny świat przyspieszył i nie jest to już kwestią wyboru, ale warunków, w jakich żyjemy. - Nasze dzieci są obywatelami świata. Przemieszczają się i mam świadomość, że to może być dla wielu ludzi problem ze znalezieniem tożsamości lokalnej - kim jestem, skąd, przez co się identyfikuję i to na różnych poziomach - ogólnoludzkim, narodowym czy regionalnym. I to jest problem, wyzwanie, przed którym stoją młode pokolenia i muszą sobie z tym poradzić. Myślę, że jeśli ktoś w tym pomaga, to takie instytucje i ludzie, jak w Bukowinie Tatrzańskiej. To co robicie, to podpowiedź do uzasadnienia, kim ja jestem. Tym, którzy są stąd, ale i przyjeżdżają z daleka, to daje do myślenia. I pozwala się w czymś zakorzeniać – mówił Wojciech Wróblewski.
Andrzej Skupień, wicedyrektor Muzeum Tatrzańskiego, działacz Związku Podhalan, były szef tej organizacji, podkreślał, że cieszy się z faktu, że może żyć w miejscu swojego urodzenia, na swojej ziemi, czyli być pniokiem.
- Wydawałoby się, że pniok, krzok czy ptok to kwestia wyboru. Nasze dzieci się kształcą, granice są otwarte. Jak ktoś ma głowę na karku, to może być i krzokiem, i pniokiem, i ptokiem. Ale nie zawsze tak jest. Cieszę się, że mogę być pniokiem, że przyszło mi żyć na swojej ziemi i nie muszę, jak cała masa ludzi na świecie, być pozbawionym tej możliwości wyboru – czy chcesz się zakorzenić w swoim miejscu urodzenia, czy możesz wzrastać gdzie indziej – mówił.
Góral nieregulaminowy
- Hrabia Stadnicki zafundował przeprowadzkę mojemu pradziadkowi Janowi z Zakopanego do Jaworek. Hrabia miał tu lasy. I tym sposobem ród Gąsieniców Makowskich rozplenił się w Pieninach – przypomniał historię Piotr Gąsienica. - Ze mnie jest trochę pniok, ptok i krzok. Ale to ze względu na to, że moja babka w Jaworkach była Łemką z Rusi Szlachtowskiej, mama była góralką czarną znad Piwnicznej. Ja musiałem szukać swoich korzeni w dzieciństwie – wspominał.
Pierwszą gwarą, z którą miał styczność, była łemkowska. Mówić po łemkowsku nauczyła go babcia, kiedy miał 5-6 lat. W domu Piotra Gąsienicy nie mówiło się gwarą podhalańską. - Kiedy po wojnie komuniści zafundowali przerzut owiec i wypasów z Tatr do Pienin, pamiętam jako małe dziecko, jak pierwszy raz usłyszałem gwarę podhalańską pod sklepem. Rozpłakałem się. To są geny – wspominał, nie kryjąc wzruszenia.
Jego zdaniem, podstawą silnej tożsamości jest korzeń. Bo z korzenia wyrasta krzak, a na krzaku „wysoko siedzi ptak”. - Korzeń spowodował, że moja góralszczyzna zrodziła się w Pieninach. Kiedyś, jak byłem młody, wystąpiłem na Sabałowych Bajaniach. Jurorzy mi powiedzieli, że mnie nie będą oceniać. Bo przyjechałem z Pienin, a jestem ubrany w strój podhalański i mówię gwarą podhalańską. I mówili, że „jestem nieregulaminowy”. Wtedy musiałem o korzeniach opowiedzieć i zapytałem, a czy nie można się przeprowadzić? Czy niedopuszczalne jest, że ktoś się ożeni i zapuści korzeń gdzie indziej? To są ważne pytania – podkreślał.
Monika Para-Miśkowiec