19.03.2024, 11:15 | czytano: 1826

"Melina Lenina, czyli o tym jak Wacek odrabiał wojsko w Poroninie". Książka Andrzeja Finkelstina w odcinkach na Podhale24.pl (cz. I)

Portret autora autorstwa Sylwii Marszałek-Jeneralczyk
Z urodzenia nowotarżanin, od 30 lat zakopiańczyk. Andrzej Finkelstin (pseudonim artystyczny) napisał książkę, której akcja dzieje się pod koniec lat 80-tych. ub. w. w Nowym Targu, choć nie tylko. "Melina Lenina, czyli o tym jak Wacek odrabiał wojsko w Poroninie" to luźna opowieść o czasach, których wszystko było inne. Od dziś na Podhale24.pl co wtorek publikować będziemy fragmenty niewydanej jeszcze powieści.
Prezentowana historia „Melina Lenina, czyli o tym jak Wacek odrabiał wojsko w Poroninie” to luźna opowieść o czasach, w których wszystko było inne. Nie jest relacją historyczną, ale główny bohater jest częściowo wzorowany na prawdziwej postaci (na autorze historii), podobnie zresztą jak część pozostałych bohaterów. Sformułowanie „część pozostałych postaci” jest kluczowe, ponieważ spora część postaci jest fikcyjna. Książeczka składa się z 22 rozdziałów i obejmuje okres około 2 lat, począwszy od jesieni 1987 r. Została napisana w 2008 roku, jednak prace nad jej zredagowaniem trwały do 2017 roku. Historie przedstawione opowieści znajdują swoje pierwowzory w rzeczywistości. Głównym bohaterem czytadła jest młody człowiek o imieniu Wacek. Wkracza w arkana dorosłości mierząc się z własną interpretacją świata i nierzadko dziwnymi przygodami, nie zawsze sobie z tym radzi. Spotyka na swojej drodze system do którego nie chce ale musi się dopasować i ludzi. Różnych ludzi z którymi nawiązuje bądź nie nawiązuje relacji. Opowieść jest satyrą na system i na głupotę jakie panowały w latach osiemdziesiątych ubiegłego stulecia oraz iście subiektywną relacją jednego człowieka o tym co widział i czuł w tamtym czasie. Jest obrazem widzianym duszą i oczami młodzieńca, obrazem nieco wyimaginowanym przez poznającego po omacku świat nie w pełni ukształtowanego jeszcze dorosłego człowieka. Ten świat z tamtymi postaciami nie do końca wydaje się realny i prawdziwy ale opowiedziane historie nie mogły też wydarzać się gdzieś indziej. Ten świat jest trochę jakby ze snu. Jest obrazem dla ciekawych podróży w czasie i dla tych, którzy dopuszczają myśl o przypomnieniu sobie nieodległej przeszłości.
Andrzej Finkelstin (pseudonim artystyczny) urodził się w Nowym Targu w 1967 roku. Od trzydziestu lat mieszka w Zakopanem. Absolwent Technikum Przemysłu Skórzanego w Nowym Targu następnie Wszechnicy Świętokrzyskiej oraz Akademii Świętokrzyskiej w Kielcach. Zawodowo jest urzędnikiem państwowym. Entuzjasta dobrej muzyki i filmu. Hobby, oczywiście pływanie i literatura. Wcześniejsze publikacje: opowiadania, felietony oraz relacje z wydarzeń kulturalnych i sportowych w czasopismach i mediach branżowych.

Jest autorem serii opowiadań zatytułowanych „Nokaut”; opowiadania są spostrzeżeniami poczynionymi w ramach obserwacji otaczającej nas rzeczywistości, wyrażają emocje o nieco zwariowanym spojrzeniu na świat i są zaprezentowane przez pryzmat krzywego zwierciadła z domieszką czarnego humoru a także w podobnym klimacie seria opowiadań „Moje podróże z autobusikiem”, które stanowią esencję podróży autobusowych.

Załączony portret "z garderoby" jest autorstwa Sylwii Marszałek-Jeneralczyk.

oprac. r/ Materiały nadesłane

"Melina Lenina, czyli o tym jak Wacek odrabiał wojsko w Poroninie"

Rozdział I: Świat według Wacka


Wacek był zwyczajnym młodzieńcem. Nie posiadał ilorazu kwalifikującego go do mensy, ale ciemniakiem nie był. Pomysły na życie miewał całkiem niezłe. Szkoda tylko, że czasami zawodziły albo przychodziły zbyt późno. Na ogół jednak w sytuacjach trudnych wiedział co robić. Bywało też i tak, że dopiero podczas przemyśleń w domowym zaciszu spływały na niego inteligentne opinie, błyskotliwe riposty i celne uwagi. Pomimo tych spóźnionych reakcji, miał na swój temat dosyć spore mniemanie. W swojej własnej ocenie lokował się w grupie indywidualistów. Uważał się za człowieka obdarzonego talentem; za człowieka renesansu. Sądził, że w kwestii intelektualnej i twórczej stanowi mieszankę Allena, Hendrixa i Picassa z domieszką Robespierre. Owszem pisał, komponował, grał, występował, malował, projektował, reżyserował a nawet buntował się przeciw władzy, ale nic z tych rzeczy nie robił poprawnie. Niezły był ogólnie, za to w szczegółach nie był zbyt profesjonalny. Mimo to czasami wywoływał świetne wrażenie. Niczego nie robił w pełni na serio, głównie dlatego, że łapał wszystkie sroki za ogon. Mniemanie na temat własnego talentu miał więc mocno przesadzone i choć rzeczywistość często go przerastała, młodzieńczy zapał i skwapliwie demonstrowany bunt uskrzydlały go i maskowały niedociągnięcia. Mentalnie wcielał się w postać romantycznego bohatera targanego przeciwnościami losu i własnymi uczuciami; przeciwności te nie były aż tak wielkie. Uczucia za to były prawdziwe i gorące. Podobnie zresztą jak u wszystkich jemu podobnych. Wacek był zdolny, może nawet utalentowany, ale bez przesady. Nie miał go kto szlifować, a być może nie pozwolił sobie na to. Nie miał skrystalizowanej wizji przyszłości, jednak trzymał się zasady, że życie jest na serio a sztuka dla frajdy. W głębi duszy był przekonany, że jego pokolenie trafiło na złe stulecie i że z pewnością w przyszłości nie będzie miało łatwego życia. I chyba w tej kwestii się nie pomylił.
Był człowiekiem grzecznym o miłej powierzchowności i budził ogólne zaufanie. W kontaktach z ludźmi był otwarty i uczciwy; być może nawet, zbyt uczciwy i zbyt prawy, bywało więc czasami, że kiepsko na tym wychodził. Jednak dzięki swej prostej, niezłomnej i zarazem nieco ekscentrycznej postawie pozytywnie oddziaływał na rzeczywistość. Nie wzniecał konfliktów a u wrogów budził, co najwyżej chichot politowania. W realiach w jakich przyszło mu żyć taka postawa nie była właściwie odbierana, ale nie martwiło go to. Uważał, że tylko głupiec nie potrafi go zrozumieć. W końcu - jak szacował - co najmniej w jednej czwartej populacji żyje mnóstwo przyziemnych ciemniaków i społecznych arogantów, którzy nie potrafią odróżnić własnego popędu od uczuć, którym zależy wyłącznie na kasie, władzy i zaspokajaniu żądz, którzy są zdemoralizowani i zatruci panującym pseudo socjalizmem. Krótko mówiąc, niczego dla ducha, a dla ciała zwykle to, co szkodliwe. W późniejszych czasach, po zmianie systemu, nic się w tej kwestii nie zmieniło. Nastąpiła jedynie ewolucja i akceleracja zjawiska, a to oznacza, że rozpleniła się wyższa forma nietolerancji, głupoty i ignorancji. Tymczasem według Wacka, ludzi należało postrzegać przez pryzmat zrozumienia. Pytanie, tylko jak długo? Cóż za niepojęta i pełna liberalizmu postawa! I chociaż w opinii niektórych głupota jest niewybaczalna, Wacek nie skłaniał się ku temu twierdzeniu. Był pełen wiary, że umie odróżnić mądrość od głupoty, choć tak naprawdę nic na ten temat nie wiedział. Sądził, że do nieuleczalnych głupców można się jakoś przyzwyczaić i bezboleśnie z nimi mijać, a przy okazji objawiać im mądrość. Swoją naiwność w tej kwestii wyniósł do rangi sztuki, czy może nawet głupoty. Wierzył bowiem w swym braku doświadczenia, że wszytko było możliwe. Jako nieopierzony i pełen zapału młodzian zadawał gwałt swym marzeniom mordując je ostatecznie w utopijnych ideach. Oceniał ludzi według siebie i mierzył ich własną miarą, a to był niewybaczalny błąd. Był zdania, że nie można dopuścić do tego by społeczeństwo nurzało się w swojej ciasnocie umysłowej. Zdawało mu się, że ma do spełnienia misję, ale tkwił w błędnym przeświadczeniu. Ostatecznie trzeba uderzyć się w pierś i przyznać, że w sobie też wyczuwał szczyptę tego systemowego jadu i głupoty, jednak nie chcąc pozostać hipokrytą, starał się z tym walczyć. Uważał, że jedynym skutecznym antidotum jest prawda, wolność i powszechna zmiana myślenia. Wprawdzie to była robota dla wielu pokoleń chętnych do współpracy, ale nie można przecież z tym bez końca zwlekać, no i oczywiście trzeba zacząć od siebie. W przyszłości przegrupował priorytety, gdyż w pierwotnym układzie okazały się zbyt kosztowne i niemal tak utopijne jak komunizm.

W życiu codziennym gładko posługiwał się mową ojczystą, co było nie bez znaczenia w kontaktach z ludźmi. Był elokwentny a w opinii niektórych rozentuzjazmowanych znajomych wręcz erudytą. Niestety, jego mowa wyprzedzała rozum. Ale dzięki temu świetnie radził sobie z nawijaniem makaronu na uszy płci pięknej i często to wykorzystywał. Nie było sprawy, której nie potrafiłby załatwić. Mowa o załatwianiu spraw z kobietami, choć z facetami też nie szło mu najgorzej. W tym miejscu podkreślenia wymaga fakt, że był zagorzałym heterykiem. Jednak miał w sobie jakiś niewytłumaczalny urok, któremu wielu ulegało. Był fenomenem ściemy i bajeru. Nie ważne czy miał do czynienia z kobietą z miasta, ze wsi, z młodszą, starszą, u schyłku czy na początku życiowej drogi, niemal każdą potrafił jakoś zmanipulować. Wprawdzie nie do końca zaznał mechanizm swojego uroku; nie wiedział skąd mu to przychodziło, jednak prawie zawsze improwizując trafiał w sedno. I choć w dzisiejszych czasach uważa się, że „prawie” robi wielką różnicę, w jego czasach miało zdecydowanie mniej ostre znaczenie. Działał intuicyjnie i w tej kwestii rzadko się mylił. Była w nim jakaś nieuchwytna wirtuozeria, coś na kształt koncertowania bez znajomości nut.

Paniom o zwiększonym obszarze doznań sugerował, że mężczyźni uwielbiają te cudownie puszyste, pełne i miłe w dotyku kształty, pulchniutkie, mięciutkie i soczyste jak brzoskwinie, a nadwaga temu idealnie sprzyja i przenigdy przy tym nie kłamał. Tym zbyt wysokim mówił, że mężczyźni to tak naprawdę mali chłopcy zwracający uwagę na wzrost oraz solidną budowę, mający w podświadomości potrzebę spłodzenia silnych potomków i tylko one mogą temu sprostać. Te mniejsze zbierały laury za swoją finezyjną i fikuśną budowę, za wiotkość i za subtelny, wijący się niczym małe wężyki spryt, tak niezbędny w kontaktach z mężczyznami. A tym zbyt chudym tłumaczył, że są urodzonymi modelkami, co lokuje je pierwsze pośród równych sobie, czyli że są takimi primus inter pares żeńskiej populacji. Ideałom płci pięknej serwował komplementy opływające w złoto, drogocenne kamienie i prawdziwą słodycz nie musząc silić się na intelektualne gierki, gdyż szczerze się nimi zachwycał i był ich dozgonnym entuzjastą. Paniom nieco starszym udowadniał, że chłopcy lubią doświadczenie i wyrafinowany ekshibicjonizm, że każda nabyta zmarszczka jest posągowym dziełem stwórcy, niczym piętno Michała Anioła w krystalicznym marmurze, że skórka z pomarańczy na udach czy pośladkach jest o tyle zmysłowa i nieodgadniona, o ile da się z niej wycisnąć esencję rozkoszy, a rozstępy na ciele wiele mówią o cennym doświadczeniu kobiety i uszlachetniają ją. Wśród młodszych dam wcielał się w rolę mentora, włócząc je po nieobytych obszarach nieświadomości. Panie nie pochodzące z miast dowartościowywał, chwaląc za szeroko pojęty racjonalizm, upór w dążeniu do celu i niebanalną urodę tłumiąc ich nierzadkie kompleksy, a te z miast pochodzące czcił za styl, lekkość bycia i pewność siebie. Zawsze potrafił je jakoś ująć. Ponieważ kobiety, podobnie jak mężczyźni uwielbiają by próżność ich była regularnie łechtana, Wacek stosownie do potrzeb dowartościowywał ego każdego, choć znacznie częściej każdej. Kochał życie. Był naturalnym hedonistą i uważał się za romantyka. Mylił co prawda romantyzm z sentymentalizmem, ale nikomu to nie szkodziło. Usprawiedliwiało go to, że granica pomiędzy tymi pojęciami bywa płynna i to, że nie każdy musi wiedzieć wszystko na każdy temat. Usprawiedliwiał go też fakt, że wszechwiedzący i obiektywny homo sapiens jeszcze się nie narodził. Z zasady nie robił niczego co mogło mu zepsuć jego społeczny i artystyczny genotyp; mowa oczywiście o działaniach nad którymi miał względną kontrolę. Ogólnie był spokojny i ostrożny, no może poza tym, że czasem zbyt dużo gadał.

W tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym siódmym roku był w wieku poborowym. Ważył zaledwie siedemdziesiąt parę kilo, przy wzroście nieco ponad metr osiemdziesiąt. Od codziennych treningów był wybiegany jak hart i miał doskonałą kondycję. Mimo tego jego brzuch nigdy nie osiągnął idealnego kształtu; tarki nie było. Krótko mówiąc, był zbyt delikatnej urody. Przydługawe i lekko pokręcone blond włosy komponowały się z jasną karnacją i niebieskimi oczami. Niezbyt muskularna sylwetka i sympatyczna niepozorność wywołująca wrażenie pewnej niezdarności, przydawały jego wyglądowi cech intelektualisty oraz cech człowieka, którego działania raz po raz mijały się z intencjami, a jeśli wieńczył je jakiś sukces, to najczęściej za sprawą przypadku. Wszystko to lokowało go w grupie, nie traktowanych najpoważniej chłopaczków o cherubinkowatej urodzie. I chociaż potrafił użyć piąchy, gdy zaszła potrzeba, z różnych względów unikał tego; głównie dlatego, że zbyt go to frustrowało.
Zawodowo nie realizował się wcale. Miał nieciekawą i słabo płatną pracę w okolicznym wielotysięcznym kombinacie, a że w owym czasie studiować mu się za bardzo nie chciało, zagrożenie służbą wojskową lub jej zastępczą formą zbliżało się nieubłaganie. Nie był do tego zbytnio przygotowany, ale też szczególnie się tym nie przejmował.

Taki najogólniej był Wacek, Wacek Gawędziarz z miasta koło Poronina.
Może Cię zainteresować
komentarze
Wojtek20.03.2024, 07:52
Pracowałem z Andrzejem przez około 2 lata. W tamtym czasie miałem okazję nawet przeczytać fragment "Wacka" na końcowym etapie redagowania. Andrzej jest przesympatyczną i interesującą osobą, której nie można nie lubić.
Andrzeju pozdrawiam i czekam na kolejne części z serii :)
Może Cię zainteresować
Zobacz pełną wersję podhale24.pl