09.06.2015, 21:03 | czytano: 1555

Oskar w szponach Stalowego Giganta

Wytrzymalszy niż żelazo, twardszy niż stal - Erzbergrodeo. Od 1995 roku maniacy enduro pielgrzymują na Stalowego Giganta, aby świętować najbardziej fascynującą imprezę offroadową na świecie. Hardkorową kopalnię w Austrii próbował pokonać Oskar Kaczmarczyk. Kilka lat temu w rajdzie brał udział jego tata.
Wicemistrz Polaki juniorów w superenduro chciałby pójść w ślady pięciokrotnego zwycięzcy, bez wątpienia jednego z najcięższych rajdów na świecie, Tadeusza Błażusiaka. Krajan tym razem szybko odpadł z walki po wypadku, o czym pisaliśmy wczoraj.
Ta impreza potrafi „zamordować” motocyklistę. Co roku jest w stanie pokonać trasę zaledwie kilku jeźdźców. W tym roku tylko czterech pokonało 22 checkpointy. Razem minęli metę po tym jak stracili blisko półtorej godziny przeprawiając się przez sekcję Downtown. Downtown nie tylko pokonało najlepszych specjalistów od extreme enduro, ale także wpłynęło na przedziwny finisz. Ten stromy, leśny podjazd okazał się trudniejszy niż przypuszczano. Jarvis szybko utknął i został dogoniony przez zespołowego kolegę Gomeza, który zaproponował, że wyciągnie Jarvisa na szczyt. Nie przypuszczał, że ciężko będzie to zrobić samemu. Na tą dość nietuzinkową sytuację wpadł Walker, który musiał przyłączyć się do wspólnego wyciągania. Zawodnicy z Lettenbichlerem i Youngiem spędzili tam blisko 1,5 godziny! Tylko pięciu śmiałków dotarło do mety, czterech zostało zwycięzcami, co nie zdarzyło się w historii wyścigu.
Nowotarski młodzian debiutował w imprezie i nie dotarł do tego miejsca. Ukończył rajd na 16 checkpoincie, co dało mu wysokie 29 miejsce. Jak na debiut, to wyśmienity rezultat. Oskar jechał na Husqvarnie 300.

- Pożyczony motocykl spisywał się znakomicie – mówi Oskar Kaczmarczyk. - Ja dysponuję czterosuwowym KTM-em, a on na takie zawody się nie nadaje. Jest ciężki i brakowałoby mu mocy. Husqvarna 300 lepiej się prowadziła, motocykl mocny, ale miękki, fajnie nim się operuje, do tego lżejszy.

Udział w wysięgu finałowym zapewnił sobie 103 czasem w prologu. –Prolog trwał dwa dni. Był łatwiejszy i szybszy niż niedzielna przeprawa. Można było wykręcić 140 km /h. Jechało się torowiskiem, po którym poruszają się koparki, przy zwężeniu był nawrót o 180 stopni. Do tego masa kurzu. Jak się jechało za kimś to kiepska była widoczność. Niedzielny wyścig w dużym stopniu zależał od linii startowej. Każda linia startowała co 2 minuty. Wystartowałem w trzeciej i już przy drugim stromym podjeździe zrobił się korek. Jechaliśmy gęsiego, bo nie dało się wyprzedzać. Szesnasty checkpoint był tragiczny. Jazda po kamieniach. Nigdy nie startował w takim wyścigu, nigdy czegoś podobnego nie widziałem. Tutaj skończyłem pierwszą swoją przygodę z Erzbergrodeo. Jestem zadowolony ze startu i w przyszłym roku ponownie wystartuję. Mam nadzieję, że poprawię swój rezultat. Końcówka rajdu była niesamowicie trudna, nawet dla najlepszych. Po prostu nie dało się jej przejechać. Najlepsi sami sobie pomagali i dlatego razem wjechali na metę. Nie było między nimi ścigania. Umówili się, że wspólnie dojadą do mety.

W zawodach udział wziął jeszcze jeden nowotarżanin, Michał Pyzowski. Dostał się do niedzielnego wyścigu w 319 czasem. Dlatego startował z dalszej linii i natrafił na większy korek. Udział zakończył na 13 checkpoincie. Dało mu to 97 miejsce. Też niezły rezultat. Jechał na KTM 250XC.

Stefan Leśniowski

Zobacz więcej na

Może Cię zainteresować
Może Cię zainteresować
Zobacz pełną wersję podhale24.pl