Odszedł Franek… Mogę tak napisać, gdyż z legendarnym trenerem schodziły się nasze piłkarskie ścieżki; jego trenerskie, moje medialne.
Gdy jesienią 2009 roku Grzegorz Lato przejął stery Polskiego Związku Piłki Nożnej, ja zaś trafiłem tam jako sekretarz Komisji Mediów, narodowa reprezentacja szorowała po dnie eliminacji do mistrzostw świata RPA 2010. Legendarny Beenhaaker po pasmie sukcesów z kadrą, musiał ulec w końcu przywarom tzw. polskiej myśli szkoleniowej, o której rozprawiano głównie przy kieliszku w zacisznych gabinetach piłkarskiej centrali. Po trzybramkowej klapie w Mariborze „Leo-zawodowiec” dowiedział się od dziennikarzy o swojej dymisji, a resztę utraconej twarzy próbował ratować doktor Stefan Majewski ze Słowacją w Chorzowie. Na próżno, gdyż już po trzech minutach wbiliśmy sobie samobója! W środowisku piłkarskim wrzało, a w obliczu EURO 2012, których byliśmy wspólnie z Ukrainą gospodarzami, nominacja selekcjonera była nakazem chwili. Oczywiście, po złym wspomnieniu o Holendrze, zatrudnienie zagranicznego selekcjonera nie wchodziło w rachubę. Wybór padł na opromienionego sławą sukcesów, choć niemłodego już 60-letniego trenera, którego domagały się zresztą tłumy na trybunach.
Z końcem października 2009 roku zapadła decyzja o powierzeniu reprezentacji Polski Franciszkowi Smudzie, który 14 listopada debiutował na stadionie Legii z kadrą przeciw Rumunii. Kilkunastotysięczny tłum skandował po jego pojawieniu się na ławce trenerskiej: „Franek Smuda czyni cuda!”, a trener przyjął to z nieśmiałym zakłopotaniem; Smuda był z gruntu człowiekiem nieśmiałym i prostolinijnym. Tradycyjnie debiut był przegrany, a selekcjoner wystawił do składu pechowego Kuszczaka w bramce i trzech „swoich” Wiślaków: Piotra Brożka, Kamila Kosowskiego i Patryka Małeckiego. Ale już kilka dni później w Bydgoszczy, Smuda poprowadził kadrę do wygranej z groźną Kanadą, a zwycięską bramkę strzelił inny debiutant, Maciej Rybus, dziś „piłkarz wyklęty”.
Nowy selekcjoner przejął reprezentację Polski, gdy ta była na 56 (sic!) miejscu w rankingu FIFA, aby przed EURO 2012 zjechać jeszcze o 20 miejsc niżej, co było tylko spekulacyjnym wynikiem statystycznym, gdyż towarzyskie mecze, które przyszło nam rozgrywać w cyklu przygotowań do tej wielkiej imprezy, były miernie punktowane. Z ośmiu reprezentacyjnych porażek niemiło wspominam feralny mecz w marcu 2011 roku na zamarzniętym klepisku i 0;2 z Litwą. „Newsweek” złośliwie napisał, że Smuda nie poprowadził Polaków na Kowno, ale ten wynik był efektem głównie katastrofalnej postawy wyciągniętego z kapelusza naszego bramkarza Małkowskiego. Nasi kibice też wtedy dołożyli tam do pieca!
W mojej pamięci, najbardziej z tamtego okresu Franciszka Smudy, pozostały dwa mecze. 6 września 2011 roku, w rocznicę Westerplatte rozegraliśmy w Gdańsku towarzyski mecz z Niemcami, zakończony remisem 2:2, a gdyby nie kiks Kuby Wawrzyniaka, mogłaby być historyczna wygrana! Dwa miesiące później, gdy wiozłem z Warszawy mokre jeszcze od farby programy na mecz z Włochami, gdzieś po drodze, w okolicach mojej dawnej szkoły oficerskiej we Wrocławiu, dostałem telefon, że zmarła moja Mama. Gorycz porażki 0:2 z Azurri kontemplowałem w barze hotelowym; oliwy do ognia dolała jeszcze „afera orzełkowa”, kolejne „dzieło” marketingowego dworu PZPN.
Z Franciszkiem Smudą „urzędowaliśmy” przy Bitwy Warszawskiej na tym samym trzecim piętrze, wraz z Włodkiem Smolarkiem i Hubertem Małowiejskim, asem reprezentacyjnego wywiadu. Będąc szefem Zespołu Wydawniczego PZPN (czasopisma Polska Piłka, Trener, Sędzia, programy meczowe i cała reszta niepotrzebnej często makulatury) prowadziłem także bloga dla RMF FM. Franek był stałym gościem na klawiaturze redakcyjnego komputera, choć prawdę mówiąc, często wyręczał się Hubertem. Od Smolarka też czasem udawało mi się coś na jego temat wydobyć, w zamian za długopisy, których Włodek był namiętnym kolekcjonerem. Smuda zazwyczaj mówił niewiele, a nieraz bywał sarkastyczny.
Pod koniec roku poprzedzającego EURO 2012 wymyśliłem projekt kalendarza PZPN, przeciwważny do pomysłu panienek, otaczających pezetpeenowski dwór nieopierzonej rzeczniczki związku z odgórnego nadania. W miejsce lansowanych wizerunków makiet będących jeszcze w budowie stadionów, przyszłych aren mistrzostw Europy, zaproponowałem zdjęcia naszych aktualnych kadrowiczów w biało-czerwonych strojach, począwszy od Szczęsnego z nr 1 w styczniu na …Franciszku Smudzie w grudniu, jako dwunastego członka reprezentacji. Pomysł chwycił u prezesa i sekretarza generalnego (Zdzisława Kręciny, górala żywieckiego), u których nieskromnie mówiąc miałem dobre chody, jednak dwór musiał jeszcze coś pododawać np. cytaty „piłkarskich klasyków”, wśród nich Ryszarda Kuleszy, Antoniego Piechniczka czy Jerzego Engela. Długo to trwało, po czym na wariata i z łapanki ów kalendarz puszczono do druku.
Nie zapomnę uśmieszku „Franza”, który przyniósł mi nieszczęsny kalendarz, na którym brakowało daty 31 grudnia 2012! „Przewidujesz, że nie dotrwam w PZPN-ie do Sylwestra przyszłego roku?” – zapytał i zostawił mi wybrakowane dzieło na biurku. Afera była niezła, ograniczono z marszu nakład, a ten unikalny egzemplarz zaginął gdzieś w mej warszawskiej ruinie…
Wiosna 2012 obfitowała w zgrupowania i mecze towarzyskie reprezentacji, w których z obowiązku brałem udział. Na wyjazdach reprezentacji w ramach cyklu przygotowań do EURO 2012 jednak różnie bywało. Najgorszy był chyba tydzień w Austrii, gdzie przez cały czas padało, a bezbramkowy mecz towarzyski z Serbią w na marnym boisku w Kufstein był parodią futbolu. Do Murcii już się na szczęście nie zabrałem, bo o 0:6 z Hiszpanią należało jak najszybciej zapomnieć, podobnie jak miesiąc później o 0:3 z Kamerunem w Szczecinie. Nikłe wygrane z Łotwą i Słowacją podczas zgrupowania w Klagenfurcie nie dawały powodów do optymizmu, a Smuda, prawdę mówiąc niewiele miał do powiedzenia, gdy wokół trwała PR-owska wrzawa z udziałem mediów, sponsorów, polityków i diabeł wie, kogo jeszcze. Błaszczykowski z Lewandowskim mieli załatwić wszystko w rytm gospodyń wiejskich z Biłgoraja…
6 czerwca szczęśliwy remis w Piekarniku Narodowym (pochodzący ze Słowenii urzędnik UEFA nie pozwolił otworzyć dachu, żeby broń Boże deszcz nie zepsuł ceremonii otwarcia, choć w Warszawie były wtedy 33 stopnie na plusie!) dawał nadzieję, zwłaszcza, że cztery dni później postawiliśmy się mocnym Rosjanom (także na Moście Poniatowskiego!) i o wszystkim miał zadecydować mecz z dobrymi, ale do ogrania, Czechami. Remis nic nie dawał, a zmarnowane okazje na stadionie we Wrocławiu zemściły się w drugiej połowie. Franek schodząc po meczu do szatni powiedział tylko: „No tośmy se pograli!”
Po nieudanych mistrzostwach Europy Franciszek Smuda rozstał się z reprezentacją Polski, co zresztą było uzgodnione z zarządem PZPN.
Bilans selekcjonera w tamtym gorącym czasie jest w sumie niezły: 37 meczów z reprezentacją to 15 zwycięstw, 11 remisów i 8 porażek. Niektórzy zagraniczni specjaliści z Biedronki mogliby o takim tylko pomarzyć…
Franek myślał o odpoczynku i z tym zamiarem powstał jego piękny drewniany dom w Kościelisku, gdzie miałem okazję spotkać się z nim przelotnie i wydębić kilka autografów dla Szkółki Sportowej UKS Regle. Ale prawdziwym benefisem z jego udziałem było otwarcie zrewitalizowanego Stadionu Miejskiego w Nowym Targu, na którym zjawił się m.in. Marek Sowa, ówczesny marszałek Małopolski, redaktor Ryszard Niemiec, prezes Małopolskiego Związku Piłki Nożnej oraz … mocna jeszcze wtedy ekstraklasowa drużyna krakowskiej Wisły, która rozegrała tu mecz otwarcia z NKP „Podhale”.
Prowadziłem to wydarzenie na płycie stadionu, przybliżając historię klubu, w której miał swoje miejsce okupacyjny mecz z Wisłą, z moim Ojcem, Wacławem w bramce Podhala. 13 października 2014 roku blisko tysiąc widzów na trybunie z zadowoleniem przyjął satysfakcjonujący remis 2:2, który Biała Gwiazda wyszarpała tuż przed końcem meczu.
Na na wspólnym obiedzie w „Skalnym Dworku” wręczyliśmy trenerowi góralski kapelusz i klubową koszulkę Podhala z nazwiskiem Smudy i numerem 12. Uściskaliśmy się serdecznie i oprócz kilku okolicznościowych telefonów nasz kontakt się urwał. Dziś z ciężkim sercem kasuję Jego numer w smartfonie. Żegnaj, Franku…
Jacek Sowa