Jakub Wojtyczek, którego zdjęcia często możecie oglądać na Podhale24 - zgodził się podzielić z Czytelnikami opisem swojej kilkudniowej wyprawy motocyklem do Rumunii. Dziś cześć pierwsza jego bloga.
Od kiedy tylko wsiadłem na swój pierwszy motocykl wiedziałem że chcę pojechać do Rumunii. Pierwszy duży motocykl kupiłem we wrześniu, szkolenie, wyczucie motocykla i prywatne sprawy niestety uniemożliwiły mi wyjazd jeszcze w 2023 roku. Zima upłynęła na przygotowaniach, sprawdzeniu motocykla, zbieranie potrzebnych gadżetów. W końcu upragniona wiosna, pozostało tylko czekać na otwarcie rumuńskich tras wysokogórskich.W międzyczasie zgadałem się ze znajomym że to będzie wspólny wyjazd na dwa motocykle, będzie przynajmniej z kim komentować napotkane widoki i atrakcje na trasie.W połowie czerwca przychodzi informacja że trasy już odśnieżone i gotowe na podboje. Szybkie ogarnięcie spraw domowych i służbowych. Data wyjazdu ustalona na 29 czerwca.
Docelowo trasa miała zająć 5 dni z awaryjnym 6 dniem w razie braku sił na duże ilości kilometrów na motocyklu, gdyż oboje z kolegą na drugim motocyklu byliśmy dopiero początkującymi w długich trasach. Głównym założeniem wyprawy jest unikać autostrad i dróg szybkiego ruchu. Chcieliśmy poznać trochę życia ludzi na wsi, pozwiedzać często piękne miasteczka z dala od turystyki i dużego ruchu a co za tym idzie i korków. Wyszło zupełnie inaczej ale o tym później ;)
Dzień 1
Wczesnym rankiem spakowałem niezbędne rzeczy do sakw mojej Hondy i wyruszyłem z Zubrzycy Górnej. Szybkie pożegnanie jeszcze z Babią Góra.
Plan był prosty, ale ekscytujący: przez Słowację i Węgry, a potem w głąb Rumunii, gdzie czekały na mnie nie tylko piękne krajobrazy, ale też dwie legendarne drogi – Transalpina i Transfogaraska. Pogoda dopisuje, wczesna godzina startu to był dobry pomysł, jest rześko niezbyt ciepło. W Jabłonce spotkanie z kumplem, przejazd do Nowego Targu z małą przerwą w sklepie motocyklowym, potem prosto na Jurgów. Drogi puste, wjeżdżamy na Słowację.
Mijamy Poprad i wjeżdżamy w pierwszy motocyklowo ekscytujący rejon - Słowacki Raj.
Wybieramy mniej uczęszczaną drogę 533 od Nowej Spiskiej Wsi do Gemerskiej Polomy. Na całej trasie mija nas dosłownie kilka samochodów i paru motocyklistów. Alternatywna dobrze znana trasa 535 przez Dobszyne jest w remoncie i przejazd tam zajmuje dużo więcej czasu.
Wyjazd ze Słowackiego Raju przywitał nas 32 stopniami w cieniu. Szybka przerwa na zredukowanie ubioru motocyklowego i dalej w stronę Węgier. Mijamy parę małych wsi słowackich, gdzie życie toczy się wolniej, ludzie w polu pracują ręcznie, gdzie nie gdzie widać jakiś starszy sprzęt rolniczy.
Na Węgry wjeżdżamy lekko po godzinie, temperatura dobija do 35 stopni…już nic nie dają wloty powietrza w ubiorze. Dopóki się przemieszczamy to idzie przeżyć w omiatającym nas pędzie powietrza. Każdy korek to sauna gratis pod kurtką.
Droga zazwyczaj leci prosto, lekki zakręt co parę kilometrów i znowu kilka prosto. Nuda daje się we znaki, tak samo jak temperatura. Termometr przy drodze informuje, że asfalt ma 54 stopnie C.
Do granicy dojeżdżamy po trzech i pół godziny, musieliśmy zrobić dwie przerwy na uzupełnienie płynów. Widzimy już kraj docelowy - Rumunię, ale czeka nas jeszcze 20- minutowa kolejka na granicy. Rumunia mimo że należy do Unii Europejskiej nie jest w strefie Schengen. Minęła już 17:30 jak celnik pozwala nam przejechać.
Szybkie zdjęcie ze znakiem kraju RO i kierujemy się do hotelu obok miasta Oradea. Nawigacja od Googla wprowadziła nas pod zły adres ale po chwili udało się trafić do hotelu.
Znajduję chwilę na drzemkę po wpakowaniu się do pokoju hotelowego. Ceny przyjemnie niskie, jest klimatyzacja i prywatna łazienka. Po 15 minutach drzemki siły wróciły, więc czas przemyśleć trasę na kolejny dzień i plan na wieczór.
Mój kompan zdecydował się odpoczywać w hotelu, a ja udaję się do centrum Oradei poszukać czegoś na kolację i może zaznać kawałka życia nocnego, bo przecież dziś sobota.
O tym już w następnym wydaniu bloga po Rumunii.
W galerii poniżej kilka dodatkowych zdjęć z całego przejazdu.
Jakub Wojtyczek