W naszym regionie wciąż spotkać można kilkudziesięcioletnie Ursusy, których nie zdołały wyprzeć nowoczesne traktory. - Takich ciągników, jak Ursusy już nie ma. To są traktory z duszą - mówi Stanisław z Bukowiny Tatrzańskiej. Wielu mieszkańców Podhala odbierało je w fabryce Ursusa w Warszawie i przez pół Polski wymarzonym, pachnącym nowością pojazdem wracali z prędkością 25 km/h w góry.
Kiedyś taki ciągnik był marzeniem wielu gospodarzy. Zastępował kilka koni i nadawał się do niemal każdej pracy. Do lat 70. ub. roku wszystkie prace na gospodarstwie - koszenie, wożenie siana, drewna – wykonywało się z pomocą konia. Jak opowiada Stanisław, mieszkaniec Bukowiny Tatrzańskiej, pierwsze traktory we wsi gospodarze zaczęli kupować w latach 70. - Pamiętam jako mały chłopiec, jak mówili, że w Bukowinie są już cztery traktory. A z końcem lat 70. było ich dziesięć - wspomina. - Najgorsze było to, że ludzie mieli pieniądze, ale nie dało się kupić ciągnika. Trzeba było zapisywać się na listę w gminie i składać specjalne podanie z uzasadnieniem, że traktor jest potrzebny – dodaje. Traktorowa rewolucja
Potrzeba mechanizacji była ogromna. Wówczas zaczęła się też era tak zwanych „robionych” traktorów. Mieszkańcy budowali je z części samochodowych, z Uazów. W latach 80. coraz więcej gospodarzy zaczęło kupować fabrycznie produkowane ciągniki Ursusy. W gospodarstwie oznaczało to rewolucję. Górale przystosowywali dotychczasowe „końskie” wozy do traktorów. Zaczęli zwozić siano z pól. Było to wielkim usprawnieniem pracy. Można było ususzyć siano szybciej i zwieźć w większych ilościach.
- Traktorem zawoziło się ostrewki w pole. Jeszcze do końca lat 80. kosiło się łąki koniem. Dopiero potem zaczęła się era kosiarek rotacyjnych – mówi mieszkaniec Bukowiny. Opowiada, że w jego miejscowości zwłaszcza dla starszych mieszkańców trudne były początki jazdy traktorem. - Zdarzało się, że ciągniki „uciekały” na stromych polach, przewracały się, wpadały w poślizg. Starsi nie mieli doświadczenia i umiejętności w jeździe – mówi. Z początkiem lat 90. górale zaczęli kupować maszyny, które usprawniały pracę w rolnictwie – jak przyczepy samozbierające, grabiarki, rozrzutniki.
Długa droga ciągnikiem – na Podhale z Warszawy
Traktory kupowało się nowe, prosto z fabryki. Wielu mieszkańców Podhala odbierało je w fabryce Ursusa w Warszawie i przez pół Polski pachnącym nowością pojazdem jechali drogami do domu. Wśród nich jest Stanisław, kolejny mieszkaniec Bukowiny Tatrzańskiej i właściciel Ursusa 3514 z napędem 4x4 z 1994 roku. - Warburgiem z kuzynem pojechaliśmy do Warszawy, gdzie odebrałem traktor i jechaliśmy do Bukowiny na zmianę non stop, przez 24 godziny, z prędkością 20-24 km na godzinę. Kierowca samochodu jechał szybciej, zatrzymywał się i czekał aż traktor dojedzie. Za transport ciągnika oferowali wtedy kilka tysięcy złotych, więc się nie opłacało, dlatego pojechaliśmy po niego sami. W trakcie drogi przy okazji silnik się dotarł. Ruchu na drodze nie było takiego jak dziś, więc jechało się spokojnie – wspomina.
- Do Bukowiny kilka traktorów tak przyjechało. Najgorzej było jesienią i w traktorach bez kabiny. Kierowcy ubierali kufajki i jechali. Nie było wyjścia – dodaje kolejny mieszkaniec.
W latach 80. i 90. ciągniki sprawdzały się w pracach rolniczych i jako środek transportu materiałów budowalanych, żwiru, kamieni. - Ze żwirowni w Dębnie, Maniowach ciągnęło się do Bukowiny po 5-6 ton. Jeździliśmy grupami. Wyciągało się drewno z lasu. Zanim pojawiły się nowoczesne traktory, górale dorabiali też napędy w przyczepach na przednią karę – opowiada mieszkaniec Bukowiny.
Niezastąpione Ursusy, Władimirce, Fergusony
Stare traktory – Ursusy, Władimirce, Fergusony – nadal służą dziś do wszystkiego. Przewozi się nimi węgiel, drewno z lasu, zimą zapina się pług albo paczkę i odśnieża podwórka. Wciąż są niezastąpione w pracy w gospodarstwie. Na podhalańskich drogach nikogo nie dziwi traktor jadący w pole z przewracarką do siana.
Nowoczesne dwunapędowe traktory wciąż nie zdołały na dobre wyprzeć starych. Dlaczego tak jest? Właściciele starych ciągników zgodnie podkreślają, że są one tanie w utrzymaniu, praktycznie się nie psują, a jeśli coś szwankuje, to łatwo dokupić części. I doskonale sprawdzają się w górskich warunkach. Są to traktory proste w obsłudze, łatwo do nich przypiąć niedużą maszynę rolniczą.
Nadal w formie
Kolejny traktor w sąsiedztwie to Ursus C-330 z... 1974 roku. W pełni sprawny do dziś i z oryginalnym wyposażeniem. - Najlepiej sprawuje się w górach, jest prosty w obsłudze i niezawodny – opowiada o niemal 50-letnim Ursusie jego właściciel, Józef z Bukowiny Tatrzańskiej. Jego traktor był czwartym we wsi. Kupił go poprzez kółko rolnicze. Za to musiał wówczas pomóc innym gospodarzom w pracach w polu, między innymi w koszeniu łąk. Najpierw pojawiły się pierwsze kosiarki traktorowe, tak zwane „osy”, a później już rotacyjne, dwutalerzowe, stosowane w gospodarstwach do dziś.
- Jak przychodziły sianokosy, to kosiłem ludziom pola non stop. Nie tylko w Bukowinie, ale i w Czarnej Górze – wspomina Józef. Nie sposób zliczyć, ile jego traktor w przeszłości przewiózł żwiru i kamieni. Materiały woziło się wówczas z rzeki Białki, albo ze żwirowni w Maniowach i Dębna. Wystarczy dodać, że Józef musiał wymieniać opony co rok... Dziś leciwy ciągnik nie „pracuje” już tak ciężko, ale właściciel nie wyobraża sobie, aby się z nim rozstać. Wciąż jest przydatny, na przykład zimą do odśnieżania podwórka. Wciąż wszystko w nim działa.
W naszym regionie popularne były też traktory produkcji radzieckiej, jak Władimirec T25A z 1986 roku. - Rodzice przyjechali tym traktorem z Gorlic, wtedy nie miał jeszcze kabiny – opowiada Piotr z Bukowiny Tatrzańskiej, właściciel „ruskiej trzydziestki”. Są to traktory podobne do Ursusów, z wytrzymałymi podnośnikami, tapicerką, a nawet ogrzewaniem. Co ciekawe, układ biegów w skrzyni jest odwrotny niż w Ursusach – we Władimircu działają one w poprzek.
Traktory z duszą
- Takich ciągników, jak Ursusy już nie ma. To są traktory z duszą. Wyposażone we wszystko, co potrzebne. Przystosowane do starych jak i nowoczesnych maszyn. Owszem, miały swoje słabe strony. Silniki przegrzewały się podczas koszenia rotacyjną. Kosiarki były za ciężkie, trzeba było wyjeżdżać tyłem w stromych miejscach, bo dźwigało przód traktora – podsumowuje Stanisław. Kierowcy musieli mieć sporo umiejętności i doświadczenia, aby jeździć w wymagającym górskim terenie.
W latach 2000 zaczęły wkraczać do gospodarstw dwunapędowe Zetory, a z biegiem lat nastała era ogromnych traktorów – New Hollandów, John Dear'ów, Case'ów - z klimatyzacją, elektroniką i wszelkimi udogodnieniami. Nie zdołają one jednak we wszystkim zastąpić niezawodnych Ursusów.
- Stare traktory są idealne do maszyn nawet trochę dla nich za dużych. Dawniej kupowało się to, co było dostępne. Dziś obawiałbym się przypiąć maszyny do współczesnych odpowiedników Ursusów. Wszystko jest delikatniejsze. A tamte traktory miały wytrzymać wiele. Radziły sobie z przeładowaniem i przeciążeniem. A jak już jeden traktor nie dawał rady wyciągnąć przyczepy ze żwirem, to zapinało się drugi – wspomina kierowca Ursusa. - Dawne Ursusy doskonale „przystosowały” się do współczesnych czasów, ponieważ sprawdzają się też w robieniu beli.
mp/