Przed południem dostałem list polecony. Ponieważ przed południem zazwyczaj nie ma mnie w domu, pani Marysia, przemiła pracownica Poczty Polskiej zostawiła mi w skrzynce awizo, informujące, że ważna przesyłka czekać na mnie będzie w okienku przy ulicy Kościuszki.
Jeszcze przed wieczorem żywcem udałem się do centralnego dla królewskiego miasta urzędu pocztowego, jednakże od progu wiedziałem, że to nie będzie łatwa sprawa. Tłum interesantów wewnątrz i wydrukowany numerek potwierdził obawy, ponieważ przed mną były dwa tuziny osób oczekujących, co rokowało około dwie godziny stania w kolejce. No, można sobie usiąść, ale akurat chętnych do przycupnięcia w kącie było więcej niż krzeseł, a ponadto były to przeważnie panie. Odpuściłem…Noc była pełna koszmarów, bo może w pocztowym pojemniku czaił się jakiś mandat z policyjnego wideo rejestratora albo zawiadomienie o obniżeniu emerytury czy, nie daj Boże, unieważnieniu ostatniego rozwodu. Sprawdziwszy, że najstarszy nowotarski oddział pocztowy funkcjonuje już od 8:00, od brzasku pilnowałem zegara, aby godzinę wcześniej popędzić budzącymi się do życia ulicami miasta w stronę Rynku. Mimo wczesnej pory na słynnym nowotarskim parkingu piętrowym trudno było gdzieś postawić auto, bo jedyne wolne miejsca były zastawione porozrzucanymi narzędziami i deskami. Należały one do ekipy, które ów przybytek po kilkunastu miesiącach użytkowania zechciały naprawiać, akurat teraz, w szczycie sezonu (ale przed wyborami!). Dwaj panowie dziarsko dokręcali od dawna odpadające deski, pokrywając lakierem zmurszałe powierzchnie; pozdrowiłem ich tradycyjnym: - Szczęść Boże! - bo tak czynić należy w moim, bogatym w tradycje, grodzie.
O 7:40 zająłem strategiczną pozycję na rogu Kościuszki i Sobieskiego; na szczęście byłem pierwszy. Zlustrowałem wykrzywiony drogowskaz po przeciwnej stronie ulicy, gdzie za szybą pyszni się niepotrzebna mi już biżuteria, a dawniej mieściły się stoliki, na których podawano pyszną melbę i pachnącą kawę z węgierskiego ekspresu. Pozdrowiłem wracającego z piekarni Zbyszka Kurasia, rówieśnika, który na pocztę ma najbliżej, ale i tak, jak musi, chodzi tam w porze obiadowej. Wtedy jest najluźniej…
Od Waksmundzkiej przeciągnęła do Rynku mała policyjna procesja; najpierw cywil na motorynce w żółtej kamizelce z napisem KPP Nowy Targ (na szczęście nie na pocztę), potem terenówka z quadem na przyczepie (pewnie do Knapa do naprawy) a na końcu radiowóz, mam nadzieję nie z interwencją poporonną. Zapatrzony w ulicę nie zauważyłem ludzi, którzy zgromadzili się przed wejściem do poczty. Grzecznie wsunąłem się w orszak interesantów, a zapytany, czy jestem ostatni, odparłem, że dziś akurat pierwszy.
Była 7:48, ale już o 8:02 uzbrojony po zęby ochroniarz otworzył wrota pocztowego seraju. Biegnąc wyrwałem papierek z automatu, a po chwili nad jednym z dwóch okienek zapalił się upragniony, niedospany numerek, dzięki któremu przemiła pani mogła odszukać awizowany list polecony. Zapytana, czy zawsze jest taki tłum, westchnęła, że zawsze, rano i popołudniu, codziennie…
Jeszcze przed Strażą Pożarną rozerwałem kopertę listu poleconego; odszukał mnie tu ZUS, informując o przedawnieniu raportu rozliczenia zdrowotnego z kwietnia 2015 roku. Uff, odetchnąłem z ulgą, pewnie musiałem wtedy zabalować , bo Wielkanoc osiem lat temu wypadła na początek miesiąca…
Nowotarski poranek zapełnia ulice samochodami, prywatne busy jeden za drugim pędzą w stronę Szpitala, nie wiem tylko, po co się tak spieszą; pasażerom na pewno przyjemniej w klimatyzowanych kabinach, tam i tak poczekają parę godzin. Wyjechałem i ja, w poszukiwaniu chłodu i kofeiny, ostrożnie bacząc na niepomalowane przejścia dla pieszych, które odnowiono tylko w centrum. Z przekory objechałem miasto w godzinach tzw. szczytu, ale nadal powodów do optymizmu nie ma.
Automatyczne szlabany kolejowe tradycyjnie korkują Ludźmierską, gdzie w okolicach dawnego kombinatu (a obecnie wielu ważnych firm, w tym sądu i prokuratury) od wielu miesięcy ślimaczy się remont dróg dojazdowych. Aleja Tysiąclecia stoi niemal przez cały dzień, a mimo apeli w szczycie ruchu drogowego w rejonie skrzyżowania przy MCK naliczyłem aż 5 (sic!) aut z napisem „Nauka Jazdy”. No cóż, instruktor drzemie, a godziny lecą…
Szaflarska też stanie w weekend na wahadłach ronda przed Lidlem, ale ta inwestycja akurat już jest na ukończeniu. Wschodnie rogatki niezmiennie zapchane samochodami, a rozgrzebana Waksmundzka zablokowana dodatkowo dostawczakami firm, działających w tamtym terenie. Zamknięta od pół roku Nadwodnia; wątpliwe, czy zdążą do zapowiadanego września, ale kogo to obchodzi?
Remont stu metrów jakże ważnego dla cmentarza Zacisza ciągnie się już trzy miesiące, a realizuje go krakowska firma, od paru lat borykająca się z problemami finansowymi… Tu końca prac nie widać, tak jak nie widać ludzi ani sprzętu; widać wykonawca wziął sobie do serca zarządzenie administracji o wstrzymaniu wszelkich prac na cmentarzu do odpustu w dzień Św. Anny.
Nie wiem natomiast czym wytłumaczyć kilkuletnie zaniechanie dbałości o rozsypujące się schody do zabytkowego kościółka na cmentarzu. Schody te zabytkowe nie są, ale rujnowany pod nimi grób moich pradziadków Anny i Władysława Rapackich liczy sobie grubo ponad sto lat. Ale ten temat podobno leży w gestii proboszcza tamt. parafii. Leży, to widać…
Można by jeszcze sporo na temat porządków w naszym mieście ponarzekać, a wstępem do niniejszego artykułu stał się zwykły list. No, nie taki zwykły, bo polecony, może niezbyt ważny, lecz z ZUS-u wszakże. Ale jego odbiór stał się dla mnie przyczynkiem listu do nowotarskiej społeczności, do której należę ja i moja pomarła już w większości rodzina.
Społeczności podzielonej jak owa gmina, do jedności której nawoływał św. Paweł w pierwszym swym liście do koryntian, nawołując ich do czerpania wiedzy z bożej miłości.
Nie mam złudzeń, że pod tym tekstem pojawią się zjadliwe teksty nowotarskiej inkwizycji, toteż słowami apostolskimi chcę się zwrócić do współplemieńców: „…przeto upominam was, bracia, abyście byli zgodni i by nie było wśród was rozłamów; byście byli jednego ducha i jednej myśli.”
A ja zaś „…gdybym mówił językami ludzi i aniołów a miłości bym nie miał, stałbym się jak miedź brzęcząca albo cymbał brzmiący…”
Nie spodziewając się odpustu lipcowego, czekam do sierpniowego jarmarku z królewskiego nadania w dzień św. Jacka, bo ani święty, ani w miedź niezasobny. A kawę na Targowicy może postawi mi radny powiatowy Adam Jurek…
Jacek Sowa