17.03.2024, 10:10 | czytano: 1873

Pienińska Odyseja (część druga)

Regina Wolska, marzec 2024
Regina Wolska skończyła niedawno 99 lat. Pochodzi z licznej rodziny, której początki dał ojciec Stanisław, wywodzący się z małej wioski Brzozówka koło Nowogródka. Od lat zamieszkała w Pieninach, najpierw w Krościenku n/Dunajcem, obecnie w Szczawnicy.
Skompletowanie rodziny nie przyszło łatwo. Wracającym z Niemiec 17-letnim bratem Reginy „zaopiekowało” się w Nowogródku NKWD uznając pod zarzutem dezercji, że jest on poborowym obywatelem radzieckim, co mogło się dlań źle skończyć. Ojciec wziął sprawy w swoje ręce i mając solidne papiery repatrianckie, pod osłoną nocy opuścili rodzinne strony, docierając niebawem do Milicza. Tam rodzina Szewczaków okrzepła i zorganizowała się jako tako, pracując gdzie się dało; brat w masarni, Regina w stołówce. Zapłaty żadnej za pracę nie było, tylko ekwiwalent żywnościowy czy odzieżowy, no i oczywiście to, co kapnęło z UNRRA. Ale w miasteczku nie było pracy dla głowy rodziny, który nie znał się na gospodarstwie, toteż pan Stanisław postanowił jechać dalej i szukać pracy, do której miał kwalifikacje. Regina postanowiła jechać wraz z nim.
I tak przez Wrocław, gdzie była możliwość zatrudnienia w fabryce wagonów (późniejszy Pafawag) dotarli do Jeleniej Góry, gdzie dostali skierowanie do pracy w fabryce szkła w Szklarskiej Porębie. Dziwna to była wówczas fabryka, w której pracowali głównie Niemcy; polskiej załogi było raptem 5 osób: dyrektor, zastępca, sekretarka i ich dwoje. Znalazło się i dla nich ładne mieszkanie na piętrze domu, gdzie mieszkała niezwykle potulna Niemka, co Szewczakowi od razu wydało się podejrzane. Obawy nie były bezpodstawne, gdyż w okolicznych lasach grasowały jeszcze bandy Werwolfu, których niedobitki znajdowały oparcie u pozostałej jeszcze licznie ludności niemieckiej.

Ku zdziwieniu dyrektora pan Stanisław nie przyjął wygodnego lokum, wybierając skromną stróżówkę na terenie zakładu; tam czuł się bezpiecznie i mógł spokojnie odpocząć po pracy, która była zasadniczo jedynym zajęciem. Regina też dostała pracę w fabryce, więc chleba im nie brakowało, cóż z tego, skoro w sklepach nic nie było. Głównym składnikiem codziennego menu był groch i kasza jęczmienna, czyli popularny pęczak.

- Ja ten pęczak tak znienawidziłam, że do dziś go nie jem. Pewnego dnia się zbuntowałam i powiedziałam ojcu, że jak nie dostanę ziemniaków, to do pracy nie pójdę. Wystraszony kierownik zmiany, Niemiec nazwiskiem Kohl, zdobył gdzieś torbę ziemniaków i jajek, które zjadłam od razu; aż się pochorowałam…

Na pierwsze powojenne święta Bożego Narodzenia Regina pojechała z ojcem do rodziny do Milicza, zamieniając się pracą z siostrą; chciała trochę pobyć z matką. Tam skrzyżowały się powojenne losy z chłopakiem z Pienin, z Krościenka nad Dunajcem, który podobnie jak wielu młodych ludzi wracał z przymusowych robót z Niemiec.

Antoni Wolski wraz z kilkoma kolegami na chwilę zaczepił o Ziemie Zachodnie, gdzie sezonowo angażowali się do pracy na gospodarstwie przy zbiorach czy w jesiennej kampanii cukrowniczej. Między młodymi zaiskrzyło i w 1947 roku pobrali się. Cała rodzina przeniosła się do Szklarskiej Poręby.

Z czasem zmieniły się warunki aprowizacyjne, wraz z wysiedleniem ludności niemieckiej zaczęły ożywać okoliczne domy wczasowe, w których funkcjonowały stołówki. Pracując w punkcie zbiorowego żywienia, bo tak się to nazywało, można było korzystać z nadwyżki wydawanego jedzenia, więc głodu nie było, mimo trójki małych dzieci, których młodzi zdążyli się szybko dorobić.

Dzieci wówczas często przebywały same w domu, gdy starsi pracowali. Razu pewnego Regina wracając z pracy ujrzała snop czarnego dymu, unoszącego się nad dachem, na którym siedział mieszkający obok Niemiec. Okazało się, że zmarzluchy chciały rozpalić w piecu, w efekcie czego zapaliły się sadze w kominie.

- Chciałam sąsiadowi podziękować za interwencję i pomoc, na co się obruszył, gdyż on ratował „swoje gospodarstwo”, na którym my tu jesteśmy tylko na chwilę.

Inny Niemiec zatrudniany był jako woźnica, z którym jeździły wraz z kierowniczką stołówki po zaopatrzenie. Kiedyś wracając zimą z Jeleniej Góry zabrali po drodze żołnierza na przepustce i to było ich szczęście. Na krętej drodze furman chciał sanie zrzucić w przepaść, ale żołnierz wyrwał mu lejce i dowiózł bezpiecznie do domu. Co się stało z tym Niemcem potem, nie wiadomo…

Antoniego Wolskiego ciągnęło w Pieniny, gdzie co prawda nie było za wiele pracy, ale był rodzinny dom, który przygotował dla swej młodej rodziny. To był rok 1956. W Nowym Targu i okolicy, gdy powstał kombinat obuwniczy, pojawiły się nowe perspektywy. Antek „poszedł do fabryki”, znalazł też dodatkową pracę w nowotarskim PKS-ie, gdzie dorabiał jako lakiernik samochodowy. Gdy w Szczawnicy otwarto sanatorium przyrodolecznicze „Hutnik”, Wolski znalazł tam zatrudnienie. Robota była nieźle płatna, ale też i trafiały się tzw. „okazje zakrapiane”. Po jednej z nich małżonek wracał do domu nieco podchmielony na piechotę; ścieżki przyjaźni szczawnicko-krościeńskiej jeszcze nie było. Na wyboistej drodze znalazł się kamień, który odmienił życie 50-latka. Antoni z otwartym złamaniem nogi wylądował na nowotarskiej chirurgii, a Regina następnego dnia w Boże Ciało podjęła pracę w znanej GS-owskim barze „Przełom” w Krościenku. Ruch był duży, bo akurat była to pora Międzynarodowego Spływu Kajakowego na Dunajcu.
Jednak dużo wody w Dunajcu musiało upłynąć, aby Regina Wolska zasymilowała się w miejscowej społeczności. Nie bacząc na przejścia, których doświadczyła kobieta z kresów, za plecami nazywano ją „Ruska”. Już wówczas czterdziestoletnia żona i matka trojga dzieci musiała wziąć na swoje barki ciężar utrzymania całej rodziny. Mąż niezbyt dobrze dochodził do zdrowia po wypadku i tylko dzięki pomocy znanej w Pieninach doktor Ruskowej udało mu się uzyskać bodaj jako taką rentę. Do stałej pracy jednak Antoni już nie wrócił, dorabiając prywatnie po sąsiedzku.

Pracowita kobieta została zauważona przez arystokratyczną rodzinę Dziewolskich, która w Krościenku prowadziła pensjonat „Luna”. Po latach pracy w zdegradowanym do poziomu mordowni „Przełomie”, miała możliwość utrzymywania w ruchu pensjonat leciwych już hrabianek aż do ich śmierci, po czym pensjonat stał się przystanią dla Oazy.

Będąc już na emeryturze, w 1989 roku Regina Wolska dostała zaproszenie do Nowogródka od bratowej, która z musu pozostała po wojnie na Białorusi. Pojechała tam z najstarszym synem, który nie ukrywał swojego zdziwienia tym wszystkim, co zobaczył na miejscu. Po kilku dniach bratowa prosiła Reginę, aby nie okazywał tak ostentacyjnie swego stosunku do panującej tam siermiężnej rzeczywistości, gdyż może się to dla nich źle skończyć.

- Ja już potem pilnowałam, żeby syn trzymał język za zębami. No bo cóż, bieda u nich była ogromna. Na nasz przyjazd siostra dostała specjalny przydział jedzenia, a jajka to chowała pod szafą przed całą tą swoja białoruska rodziną. Ziemniaków to na wiosnę już nie było, tylko bimber pędzony nocami w lesie był zabezpieczeniem życia w tamtych czasach. To ja postanowiłam, że tam już więcej nie pojadę…

Regina Wolska w styczniu skończyła 99 lat. Od ponad dwudziestu jest wdową; mąż zmarł w 2000 roku mając 84 lata. Jak funkcjonuje dziś ta wiekowa, pełna humoru i wigoru osoba, która ze swadą i piękną polszczyzną opowiada o swoich przeżyciach?

- Na zdrowie nie narzekam, kiedyś miałam problem z kręgosłupem, jako pokłosie pracy w barze, ale to przeszło. Jem wszystko (byle nie pęczak!), lubię napić się niezbyt mocnej kawy z mlekiem. Może być też kieliszek naleweczki od mojej córki Elżuni, ale teraz w Wielkim Poście to nie! Na oczy nie narzekam, w telewizji oglądam ulubione seriale bez okularów. Zakładam je tylko do czytania książek, których mam pod dostatkiem z biblioteki; lubię powieści przygodowe, byle nie wojenne. Wojny już mam dosyć i nie chcę do niej wracać. No i jakoś żyję!

Pani Regina to przykład ciekawego, godnego powieści życia, w którym trzeba życzyć nadal zdrowia i dobrego samopoczucia. Bo życzyć jej sto lat byłoby wielkim nietaktem!

Jacek Sowa
Może Cię zainteresować
zobacz także
komentarze
Przyjaciele z Nowego Targu ( L. I T.)17.03.2024, 10:58
Pani Regino, życzymy z całego serca zdrówka i dalszego dobrego samopoczucia.
Może Cię zainteresować
Zobacz pełną wersję podhale24.pl