FELIETON. "Kilkanaście dni temu we wszystkich telewizorach pokazywali jak to na drodze do Morskiego Oka zwalył się koń na ziem, poleżał na chwilkę, a potem z drygiem wstał, gotowy do dalszej drogi" - pisze Jan Gil, wieloletni nauczyciel, polonista.
Jak uwidziała to jedna paniusia z miasta, to tak strasznie zaczęła sie dryć, że górale znęcają się nad zwierzętami, każąc im wozić tak wielkie ludzkie ciężary aż do samego Morskiego Oka. Potem występowały w tej sprawie same posły, na koniec wypowiedziało się właściwe ministerstwo, wskazując władze Starostwa Zakopiańskiego jako kompetentne do wspólnego rozstrzygania tego problemu.Były to czasy, kiedy jeszcze nie wszystkich gazdów było stać na posiadanie konia , więc jedni drugim musieli ich sobie użyczać. Bez jego pracy gazdówki na podhalańskich brzyzkach nie miały racji bytu. Zimą koń wymagał szczególnej troski, więc ojciec okrywał go grubą derką na każdym postoju i dokarmiał. Najciężej koń pracował właśnie zimą, kiedy to trzeba było na przykład ściągać drewno z dość odległych miejsc aż spod Tatr. Zatem utrata konia w gospodarstwie to był często prawdziwy dramat.
Wmawianie szerokiej publiczności rzekomego braku troski o konia w kulturze Podhala to przykład kompletnej nieznajomości realiów polskiej wsi tzw. obrońców zwierząt, którzy najczęściej znają je z domowej kanapy czy codziennego spaceru. Codzienne przemierzanie dziesiątków kilometrów dziennie przez konia to nawet jego fizjologiczna konieczność. Obrońcy zwierząt najchętniej zdjęliby z niego wszelkie uprzęże i pozbawili go wszelkich więzów z człowiekiem, a przecież on też chce być odpowiedzialny za nas.
Powożenie jest jednym z ważnych aspektów wyróżniających kulturę Podhala. Kolorowe fasiągi, powozy, fantazyjne uprzęże a przede szczęśliwe konie, to wyznacznik dzisiejszego stosunku górali do zwierząt.
Jan Gil