Taki pomysł nasunęło mi wspomnienie lektury niezrównanego Johna Grishama, który w tytule zamiast letniej kanikuły umieścił zimowe święta. Bohaterowie tej opowieści kombinują, jak uciec od zakorkowanych dróg, zgiełku i komercyjnego blichtru, rządzącego tym oczekiwanym przez wielu czasem.
Rześki letni poranek na Ibisorze, drzemie jeszcze w koszarze stado owiec, rozległą łąką przemykają poranni rowerzyści i spacerowicze ze swymi czworonogami, bociek sfrunął z komina dawnej garbarni i dostojnie stąpa wśród stada krów, celebrujących swój posiłek na wilgotnej trawie. Na horyzoncie, na tle gór majestatycznie unoszą się kolorowe balony; nad Podhalem wstaje piękny, ciepły dzień.Ten sielski krajobraz za chwilę zmącą dziesiątki, ba, setki samochodów, ciągnących ulicami, które zadrżą od hałasu ogromnych ciężarówek Kalaty czy Sikory, koparka Łukaszczyka już odpaliła na Grelu, bacząc by nie uszkodzić kolejnej rury. Śmieciarki jeszcze plączą się po peryferiach miasta, skrzętnie omijając zakorkowane główne arterie miasta, za kilka kwadransów będzie tam już spokojniej. Nie wszędzie, bo spokój Alei Tysiąclecia i Ludźmierskiej nie dotyczy, tam ustawicznie trwa wojna nerwów i wahadło nastrojów, potęgowane przez drogowe wahadło na Borze.Żeby była jasność sprawy: nie czepiam się tych zwykłych, codziennych uciążliwości komunikacyjnych, które są nieodłącznym elementem cywilizacyjnym miejskich aglomeracji na całym świecie. Koparki, śmieciarki czy wywrotki muszą wykonywać swoje zadania, bo zostały do nich stworzone; w końcu to ich praca na rzecz mieszkańców. Ci oczywiście też muszą jakoś dotrzeć do pracy, choć wielu z nich mogłoby zostawić pod domem swoje samochody i wsiąść do miejskiego autobusu, gdzie po drodze mogliby o codziennych problemach pogadać z sąsiadką.
Prawie każdy z nas (choć prawie czyni różnicę!) chciałby na co dzień spotykać się z życzliwością, szybką, fachową i miłą obsługą. Czemu zatem nie doświadczamy tego w pewnych elementach naszej gospodarki, a na pierwszy plan wysuwa się sektor transportu, dziedziny uciążliwie rzutującej na nasz dzień powszedni.
Na ten temat rozmawiałem z kierownictwem nowotarskiej, policyjnej „drogówki”, ale problem dotyczy całego naszego, podgórskiego regionu. I nie chodziło tu o epatowanie liczbami, a o zdiagnozowanie bolączek, występujących na naszych drogach.
W ciągu minionych kilku lat infrastruktura uległa znacznemu pogorszeniu; ożywienie notowano głównie podczas kampanii wyborczych. I w ten sposób dziury w drodze stały się elementem gry politycznej, która nas, mieszkańców guzik obchodzi. Mamy więc na Podhalu, Spiszu, Orawie czy pod Tatrami kawałki fajnych tras, ale są też odcinki, wołające o pomstę do nieba. Przy naszym turystycznym stole jest coraz więcej gości (a także coraz więcej wykwintnego żarcia) tyle, że nie ma gdzie usiąść i coraz bardziej brakuje sztućców i wolnych talerzy.
Powiedzieć, że znacząco nam wzrosła liczba prywatnych samochodów, potęgująca ruch drogowy w rejonie, to nie powiedzieć nic! Czar naszych podhalańskich kółek powoli zamienia się w koszmar, a kwalifikacje kierowców i stan pojazdów, poruszających się po naszych drogach, przedstawiają wiele do życzenia.
Tu warto uderzyć w oba zagadnienia. Po ulicach Nowego Targu każdego dnia plączą się co najmniej dwa tuziny aut z „L” na dachu; połowa z nich jest zamiejscowa. Nie chcę jątrzyć tematu, ale kursanci z Limanowej, Myślenic czy Suchej niechby byli zawalidrogami w swoich grajdołkach; swoich mamy wystarczająco dużo.
I tu bym wrzucił kamyk do policyjnego ogródka, gdyż nikt inny, jak funkcjonariusze tej formacji nie jest w stanie powstrzymać tych szaleńców. Obiegowa opinia stwierdza mało widoczną aktywność podhalańskiej policji, pod której nosem nagminnie łamane jest prawo o ruchu drogowym. Wzmożone kontrole stanu technicznego pojazdów, reakcja na przeróbki układów jezdnych i wydechowych, a w ślad za tym nieuchronne mandaty i zatrzymywanie dowodów rejestracyjnych na pewno mogłoby tę opinię zmienić…
Utyskiwanie na weekendowe korki w mieście przeszło już w stan przewlekły, który ponoć ma się poprawić po jesiennym otwarciu zachodniej obwodnicy miasta. No właśnie, jesiennej, dlaczego nie wcześniej, przed wakacjami, które zwalą nam na łeb tabuny aut, hordy motocyklistów i setki godzin spędzonych w wielokilometrowych karawanach w od Rdzawki po Klikuszową i jeszcze paru ciągach komunikacyjnych wokół Nowego Targu, z jego centrum włącznie.
W nowym rozdaniu samorządowym leży na stole kilka ważnych kart do rozegrania, od którego zależy przyszłość Miasta. Mamy swoich graczy, ale naprzeciw burmistrza czy starosty siedzą wytrawni hazardziści z GDDKiA, a za ich plecami często dzieją się różne rzeczy, których zwykły obywatel nie jest w stanie zrozumieć. Pozostaje nam więc czekać do jesieni i ominąć jakoś te najbliższe wakacje, może trzeba udać się tam, gdzie cisza, spokój i czyste powietrze, tylko gdzie? Byle nie na Ibisor…
Jacek Sowa
Pan Jacek to niby co robi na tej drodze, że tak mu wszyscy przeszkadzają?
Po co wsiadł do samochodu, zamiast przejść na nogach czy rowerem przyjechać, co?