30.07.2024, 15:18 | czytano: 786

Książka Andrzeja Finkelstina w odcinkach na Podhale24.pl (cz. XXI): "Karny pobór za chorobowe"

Portret Andrzeja Finkelstina autorstwa Sylwii Marszałek-Jeneralczyk
Z urodzenia nowotarżanin, od 30 lat zakopiańczyk. Andrzej Finkelstin (pseudonim artystyczny) napisał książkę, której akcja dzieje się pod koniec lat 80-tych. ub. w. w Nowym Targu, choć nie tylko. "Melina Lenina, czyli o tym jak Wacek odrabiał wojsko w Poroninie" to luźna opowieść o czasach, których wszystko było inne. Kolejne rozdziały co wtorek na Podhale24.pl. Dziś część XXI.
Wezwanie do organu wykonawczego w kwestii wyjaśnień po wizycie wiceprezydenta Syrii było wprawdzie ostatnim, niestety nie było ostatnim kontaktem z władzą ludową w kwestii zastępczej służby. Fajfus nie dał za wygraną i niestrudzenie drążył temat jak by tu unieszkodliwić Wacka i jego ziomków.
Zwiedzająca samotnie muzeum kobieta podniosła okulary słoneczne na czoło. Wzrok Mendesa przyciągnął dymny makijaż oczu, ociekające tuszem rzęsy i usta pokryte jaskrawą pomadką. Trudno stwierdzić jak była, z pewnością jej wygląd był mocno podrasowany a prawda ukryła się pod rynsztokową warstwą tapety.

- Opowiedziałem już wszystko. Czy mogę pani jeszcze coś zaproponować? - Zapytał Mendes grzeczne kobietę. Warto zaznaczyć, kobietę w bardzo drogim futrze. Nie czekając na odpowiedź kontynuował. – Nie jestem ani zbyt utalentowany, ani zbyt bystry... – Przeciągał kokieteryjnie swój popis. – Ale oralnie jestem niezły.

Nie dokończył jednak swych złotoustych oracji, bo zarobił w twarz z otwartej dłoni. Klasnęło dosyć głośno. Kobieta, najwyraźniej niezbyt bystra, źle go zrozumiała. On miał na myśli swój głęboki dar retoryki, ona zaś najwyraźniej pokojarzyła sprawę z czymś innym. Gdy wyszła, Mendes padł na drewnianej podłodze i nie mógł opanować śmiechu. Piekący policzek nie zrobił na nim wrażenia. Niekontrolowany wybuch dławiącego śmiechu przerodził się w spazmatyczny atak kaszlu. Babka rozwaliła regułę, że uroda nie idzie w parze mądrością. O tego czasu dla Wacka sfomułowanie uroda nie oznacza, że ktoś lub coś jest ładne. Po prostu można być pięknej ale też niezbyt pięknej urody. Może rzeczywiście coś w tym było. Wacek przypomniał sobie inny przypadek, rozszerzający spektrum spojrzenia na tę kwestię. Kiedyś na służbie spotkał kobietę, którą natura obdarzyła pięknym głosem, chcąc zapewne wynagrodzić w jakiś sposób zbiór pomyłek, jaki stanowiło jej ciało. Cóż za przewrotność. Nie sposób było odgadnąć jej wieku, chociaż musiała mieć już za sobą grubo ponad ćwierć stulecia. Jak na polkę była wyjątkowo ciemnej karnacji, tleniła włosy kręcąc na mokrą włoszkę, zaś te niczym słoma gramoliły się spod beretu i opadały na uszy, niestety nie mogąc ich zakryć. Wielgachne uszy i dobry słych były zapewne bardzo przydatne przy tak pięknym głosie. Jednak najbardziej zawracała uwagę jej szyja, dziwny flak z za dużej skóry, opadający na dziergany na drutach szal. Dysponowała też dosyć sporym wąsem jak na kobietę i miała irytujący zwyczaj gładzenia go podczas mówienia. W oczy rzucały się też jej nogi, a właściwie to co się na nich znajdowało. Odziane bowiem były w mdłe pomarszczone peerelowskie pończochy w kolorze kakaowym, które to rozpaczliwie eksponowały żylaki i odbierały właścicielce nóg ostatnie okruchy kobiecości. Zaś jej wizyta w muzeum i ekscentryczny wygląd na tyle zaintrygowały Wacka, że musiał uznać za Dino Segre’m, iż brzydota jest dla kobiet okolicznością łagodzącą, podobnie jak całkowita niepoczytalność albo jakaś inna nieuleczalna choroba. Fakt, każda z kobiet składa się z szeregu niedefiniowalnych przeciwności ale ta była wzorcem tej definicji.

Kiedy wyszła, zastanawiał się na jej fenomenem, równie mocno jak teraz Mendes nad damą w futrze. Wzbudziła u Wacka rodzaj sympatii, stanął po jej stronie trzymając się zasady, że tylko ludzie bez wyobraźni są zawsze bezstronni. Wówczas to dokonał sporych uproszczeń w klasyfikacji, uznając iż ładne kobiety na ogół nie bywają zbyt mądre, zaś tym drugim brak urody Bóg zrekompensował mądrością lub jakimś innym darem, na przykład zupełnie nieistotnym talentem do szydełkowania skutkującym jednakże wygranymi w międzynarodowych mistrzostwach. Może dlatego mamy tyle brzydkich mistrzyń. Reasumując, brzydka ale utalentowana, ładna ale idiotka, mądra ale otyła i można by tak piętrzyć przeciwieństwa. Ta z pięknym głosem wbrew wszystkiemu nie stanowiła przeciwieństwa tej z powodu, której Mendes omal nie udławił się własnym śmiechem. Była wprawdzie inna ale mieściła się w tej samej definicji. Z oczywistych jednak względów Wacek wolał te głupsze, chociaż często się przy nich nudził. Przyjaźnił się natomiast i lubił towarzystwo tych brzydszych. Często też w żartach rozpatrywał pogląd Mendesa, że dziewczyna może być głupia, byleby była piękna i bogata, choć oczywiście najlepiej byłoby, żeby była piękna, bogata i mądra. Dziwi więc pewna niekonsekwencja u kolegi z oralnym darem. Uczucia swoje bowiem skierował ku mądrej ale starszej i nie wiadomo czy obdarzonej wystarczającą ilością urody. W takich schizofrenicznych przypadkach swoiste męskie ego jest rozbierane do rosołu i wrze a głowie męskiej istoty rozgrywana jest komedia sacrum i profanum w kontekście zysków i strat. Może więc dobrze byłoby na chłodno, wypracować jakiś schemat, żeby później nie zgubiła człowieka gorączka.

Po wielomiesięcznej służbie przeszedł czas znużenia, bez cienia ekscytacji. Wszelkie zdarzenia i obserwacje zaczęły stawać się szarą codziennością a nudny okres przedłużających się służb uznany był przez chłopaków za wyjątkową stratę czasu i poważną wyrwę w życiorysie. Chcąc chociażby częściowo nadrobić stracony czas i zarobić na swoje potrzeby, w wolne dni od służby Wacek harował w warzywniakach jako segregator odpadów, tragarz, kierowca i magazynier a czasem na budowach, głównie przy betoniarce. A gdy brakowało mu wolnych dni, brał zwolnienia lekarskie.
Ojciec jednego z jego kolegów był felczerem i to od niego najczęściej otrzymywał zwolnienia, w czasie których mógł chodzić i pracować. Niestety nawet znajomy felczer miał pewne ograniczenia, bowiem jednorazowo mógł dać tylko kilka dni chorobowego, dlatego Wacek miewał dużo kilkudniowych zwolnień w nieprzerywanych ciągach. Dodatkowo wiele z nich wystawiane było w różnych ośrodkach zdrowia, ponieważ zaprzyjaźniony felczer przyjmował wprawdzie codziennie, jednak zawsze w innej miejscowości. Nietrudno się dziwić, że Fajfus szybko zorientował się w tym procederze i z nieukrywaną satysfakcją podkablował Wacka do organu wykonawczego. Finał był taki, że Wacek otrzymał zawiadomienie o weryfikacyjnym poborze w celu ustalenia aktualnego stanu jego zdrowia. Dlatego też ponownie stanął przed komisją. Komisja, jak przystało na organ państwowy składała się z kilku oficerków, z obsługi administracyjnej, lekarza orzekającego i pielęgniarki. Najbardziej jednak utkwił Wackowi w głowie pan rozprowadzający poborowych, który z nieukrywaną satysfakcją uczestniczył w przebieraniu w szatni i z przyjemnością rzucał okiem za parawan medyczny, gdzie lekarz z obowiązku zerkał poborowym w odwłok. Rozprowadzający pan o rzadkim imieniu Miłodziad, to czterdziestokilkuletni sezonowy cywilny pracownik organu wykonawczego. Oj, mięciutki, mięciutki. Powszechna wieść niosła, że jego partnerka odeszła, bo nie potrafiła zrozumieć, co się z nim działo. On tymczasem okazał się być zwyczajnym nieheteronormatywcem, usiłującym żyć pod przykrywką w związku hetero i tyle. Spakowała się więc zostawiając na kuchennym stole kartkę z przykrym komunikatem, "odchodzę, nie szukaj mnie, już do ciebie nie wrócę".

Tak naprawdę nie miałby problemu z odszukaniem jej, ale co dalej? Jak żyć, kiedy wszystko wyszło na jaw? Wtedy pan Miłodziad zrozumiał, że czas skończyć z udawaniem kogoś innego. Koniec z życiem w sferze „krypto”, że związek heteroseksualny nie jest dla niego, czyli, że nie ma czego ratować. Znalezienie pracy przy poborach, było strzałem w dziesiątkę. Stanowiło okazję do spotkania przygodnego partnera a już na pewno okazję do sporej podniety. Tylu młodych chłopców naraz. Można było sobie popatrzeć a czasem podotykać. Wielu poborowych było zaskoczonych jego niezwykłą uprzejmością, ciepłem i przyjaznym dotykiem. Wacek oczywiście nie od razu zorientował się w preferencjach pana Miłodziada, ale kiedy prowadząc go przed komisję zaczął miękkimi łapkami miziać go po plecach, szybko przerwał ten proceder. Na szczęście nie było to jego pierwsze doświadczenie z facetem o odmiennych preferencjach. „Z łapkami precz!” rzekł stanowczo do pana Miłodziada. Żywa Wacka reakcja zwróciła uwagę komisji, nie zabrali głosu lecz skwitowali to znaczącym uśmieszkiem. Jego spostrzeżenia później potwierdziła znajoma, która jak się okazało, znała pana Miłodziada z dawnych czasów.

Kilkanaście lat później posiadanie znajomego nieheteronormatywca w wielu środowiskach stanie się trendy, będzie świadczyć o kosmopolityzmie, poprawności społecznej oraz o głęboko zakorzenionej tolerancji. Nie o zakompleksionej i zaściankowej postawie lat osiemdziesiątych. Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych, homoseksualizm przestawał być wprawdzie tematem tabu ale jedynie w większych ośrodkach kulturowych. Jak więc w owym czasie Wacek mógł spostrzegać osobę homoseksualną w pipidówkach w których przyszło mu żyć? O nietolerancji, owszem sporo się mówiło i to w różnych aspektach, ale o ksenofobii mało kto słyszał i rzeczywiście, najbezpieczniejsze dla osoby homoseksualnej było ukrywanie się, zaś otwarta postawa stanowiła przejaw wręcz heroicznej odwagi albo braku wyobraźni lub jednego i drugiego łącznie.

Tymczasem wszechmocna komisja przejrzała dokumentację Wacka i stwierdziła, że chyba go nie lubią w tym Poroninie, bo tyle jadu w skargach dawno nie widzieli. Uznali również, że na osiemnastu miesiącach zastępczej służby wojskowej można poprzestać, bo najwyraźniej pogorszył się mu stan zdrowia i byłoby głupotą przedłużać ją tak schorowanemu człowiekowi. Okrągły na twarzy oficer opieczętował książeczkę wojskową kategorią „niezdolny do służby wojskowej” i rzekł do rezerwisty Wacka znamienne słowa, adiós amigo. Wykonał dłonią gest latynoskiego patriarchy, jakby odpędzał muchy i kazał wołać następnego. Wacek wychodząc otrzymał od pana Miłodziada informację, że dokumenty za czas jakiś trafią do organu wykonawczego, tymczasem do Poronina nie musi już jeździć. Ale niestety nie było to takie proste, jak mogło się wydawać. Po kilku dniach komendant zatelefonował do domu rodziców Wacka z pytaniem, co jest grane? Bardzo zdziwił się, gdy Wacek poinformował go o decyzji z komisji poborowej. Skoro jednak zapadła taka decyzja, na wszelki wypadek zażądał zwrotu munduru i innych otrzymanych od muzeum akcesoriów będących na jego wyposażeniu. Po kilku dniach ojciec Wacka dostarczył do Poronina wszelkie konieczne przedmioty i na tym zakończyła się przygoda w melinie Lenina. Co ciekawe, nie wiedzieć czemu podczas zwrotu służbowej odzieży komendant najbardziej interesował się, mocno wyeksploatowanym parcianym paskiem do spodni.

Postscriptum. Wacek nie raz zastanawiał się nad tym dlaczego Bóg, dosłownie i w przenośni, nie urządził świata tak, żeby się nie brudził i nie bałaganił. Wtedy nie trzeba byłoby wydawać kasy na miotły, odkurzacze, środki czyszczące, na utrzymanie osób sprzątających oraz tych układających świat. Nie byłoby składów śmieci, zanieczyszczonych mórz i atmosfery. Byłoby ekologiczniej i spokojniej. W sensie dosłownym i w przenośni. Twórcy narzędzi i środków czystości mieliby wolne a ci co sprzątają nie mieliby głupiej roboty przez co świat byłby ładniejszy i lepszy.
Może Cię zainteresować
zobacz także
Może Cię zainteresować
Zobacz pełną wersję podhale24.pl