13.08.2024, 18:11 | czytano: 712

Książka Andrzeja Finkelstina w odcinkach na Podhale24.pl: Epilog

Portret Andrzeja Finkelstina autorstwa Sylwii Marszałek-Jeneralczyk
Z urodzenia nowotarżanin, od 30 lat zakopiańczyk. Andrzej Finkelstin (pseudonim artystyczny) napisał książkę, której akcja dzieje się pod koniec lat 80-tych. ub. w. w Nowym Targu, choć nie tylko. "Melina Lenina, czyli o tym jak Wacek odrabiał wojsko w Poroninie" to luźna opowieść o czasach, których wszystko było inne. Kolejne rozdziały publikowaliśmy co wtorek na Podhale24.pl. Dziś epilog.
- I tak oto Szanowni Czytelnicy dotarliśmy do kresu tej niewinnej historii. Pewnie dlatego, że miałem różne obawy, co do nagryzmolonego przeze mnie tekstu, wiele lat zwlekałem z jego publikacją. W wyniku splotu pewnych okoliczności podjąłem decyzję i stało się. Przyznam, że przed zamieszczeniem na stronach Podhale24 poszczególnych rozdziałów ingerowałem nieznacznie w tekst w taki sposób, żeby go trochę uwspółcześnić, usunąć przypadkowe podobieństwa do autentycznych person i pozbawić elementów mogących wywoływać spory. Chciałem też sprawić, by ten test był jak najbardziej dopasowany do medium w którym został opublikowany. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystko wyszło idealnie, bo pewne elementy musiały zostać zaprezentowane takimi jakimi były, to jest zgodnie z historycznymi faktami, otrzymały jednakże taką formę, jaką można zmieścić w ramach tego typu publikacji.
Archetypy postaci, którym wyznaczyłem role w tej opowieści, pożeglowały w różne strony życia i obecnie mają ze sobą nikły kontakt, żeby nie rzec żadnego. No może z drobnymi wyjątkami. Przypomnę wszakże, iż część postaci jest fikcyjna, co utrudnia nawiązanie z nimi bliższych relacji. Lata następujące po zakończeniu tych ujętych w ramach prezentowanej przeze mnie dramaturgii to nowe otwarcie w życiu społeczeństwa. Naprędce, wtedy myślano o zatarciu wzgardzanych idei i miejsc. Sporo rzeczy bezpowrotnie zniknęło. Pewnie dlatego, ale także z sentymentu do doświadczanej w owym czasie jakże ciekawej młodości, postanowiłem je odkopać, żywiąc przeświadczenie, że w nie całkiem drętwy sposób.

Nie chcę się stawać nad wyraz nudny, jednak po wielu pytaniach, które spłynęły do mnie w czasie publikacji, śpieszę raz jeszcze wyjaśnić, że niniejsza opowieść nie jest kronikarskim zapisem wydarzeń. Owszem, jest to rozprawa umiejscowiona w konkretnym miejscu i czasie. Od opisywanej akcji minęło wiele lat, wtedy zresztą nie miałem w planie układania tej historii, dlatego mam poczucie, że w wielu kwestiach dotyczących niektórych faktów mogę tkwić w niepamięci. Daje mi to więc pokorę wobec tego co napisałem. Rozumiem również, że nie potrafiłem obiektywnie odnieść się do wszystkiego, zwłaszcza że usiłowałem zbudować historię widzianą oczami wchodzącego w życie młodego człowieka, samemu nie będąc młodym. Ponieważ wytwór mojej wyobraźni aspiruje do gatunku określanego jako powieść, dałem sobie prawo do fantazjowania na równi z rzeczywistością, czyli pobrałem voucher na licentia poetica.

Pozwolę sobie na sklamrowanie powyższych słów parafrazując nieocenionego „en vogue” Milana Kunderę, że moje obecne świadectwo o tamtym czasie jest nasiąknięte moją obecną postawą i moim dzisiejszym sposobem myślenia; wspomnienia są mimo woli, przemalowywaniem starego obrazu, są ukazaniem dwóch twarzy, tej obecnej i tej dawnej.

Inspirując się innymi wydawnictwami i wzorując na utartych w mediach praktykach, pewnie nie okażę się zbyt oryginalny demonstrując osobiste sympatie, dlatego kierując się głosem serca dedykuję tę powieść mojej cudownej żonie, która czasami „czytuje” to co napiszę i jest moją najbardziej krytyczną recenzentką, a także mojemu synowi, który dla odmiany bezkrytycznie wspiera mnie w mojej literackiej zabawie.
Pragnę podziękować wszystkim, którzy przyczynili się do powstania tej powieści, szczególnie zaś tym, którzy mnie nie zniechęcali do jej napisania, bo byli i tacy. Im też dziękuję za tę negatywną motywację. Dziękuję mojemu staremu znajomemu Konradowi, który przy dźwiękach dobrych płyt udział mi cennych wskazówek podczas analizy zrębów historii, dziękuję Joannie za jej bieżące (w czasie pisania) recenzowanie niektórych fragmentów oraz za jej osobisty wkład artystyczny do jednego z rozdziałów i wszystkim znanym mi literatom jak też autorom dzieł filmowych, dzięki którym od czasu do czasu, mogłem podsycać swoje natchnienie do pisania. Chylę wreszcie czoło przed moim kuzynem Tomaszem, który swoją niebanalną twórczością zmotywował mnie do zakończenia tej opowieści, bo długo leżała niedokończona. Podsumowując dziękuję również osobom, które zechciały ją zredagować i opublikować a także tym, tym którzy dosyć licznie czytali moje myśli i pragnę także już dzisiaj zaprosić do czytania innych moich prac, które mam nadzieję opublikować.

Andrzej Finkelstin
Może Cię zainteresować
zobacz także
Może Cię zainteresować
Zobacz pełną wersję podhale24.pl