Z urodzenia nowotarżanin, od 30 lat zakopiańczyk. Andrzej Finkelstin (pseudonim artystyczny) napisał książkę, której akcja dzieje się pod koniec lat 80-tych. ub. w. w Nowym Targu, choć nie tylko. "Melina Lenina, czyli o tym jak Wacek odrabiał wojsko w Poroninie" to luźna opowieść o czasach, których wszystko było inne. Kolejne rozdziały publikowaliśmy co wtorek na Podhale24.pl. Dziś epilog.
- I tak oto Szanowni Czytelnicy dotarliśmy do kresu tej niewinnej historii. Pewnie dlatego, że miałem różne obawy, co do nagryzmolonego przeze mnie tekstu, wiele lat zwlekałem z jego publikacją. W wyniku splotu pewnych okoliczności podjąłem decyzję i stało się. Przyznam, że przed zamieszczeniem na stronach Podhale24 poszczególnych rozdziałów ingerowałem nieznacznie w tekst w taki sposób, żeby go trochę uwspółcześnić, usunąć przypadkowe podobieństwa do autentycznych person i pozbawić elementów mogących wywoływać spory. Chciałem też sprawić, by ten test był jak najbardziej dopasowany do medium w którym został opublikowany. Zdaję sobie sprawę, że nie wszystko wyszło idealnie, bo pewne elementy musiały zostać zaprezentowane takimi jakimi były, to jest zgodnie z historycznymi faktami, otrzymały jednakże taką formę, jaką można zmieścić w ramach tego typu publikacji. Archetypy postaci, którym wyznaczyłem role w tej opowieści, pożeglowały w różne strony życia i obecnie mają ze sobą nikły kontakt, żeby nie rzec żadnego. No może z drobnymi wyjątkami. Przypomnę wszakże, iż część postaci jest fikcyjna, co utrudnia nawiązanie z nimi bliższych relacji. Lata następujące po zakończeniu tych ujętych w ramach prezentowanej przeze mnie dramaturgii to nowe otwarcie w życiu społeczeństwa. Naprędce, wtedy myślano o zatarciu wzgardzanych idei i miejsc. Sporo rzeczy bezpowrotnie zniknęło. Pewnie dlatego, ale także z sentymentu do doświadczanej w owym czasie jakże ciekawej młodości, postanowiłem je odkopać, żywiąc przeświadczenie, że w nie całkiem drętwy sposób. Nie chcę się stawać nad wyraz nudny, jednak po wielu pytaniach, które spłynęły do mnie w czasie publikacji, śpieszę raz jeszcze wyjaśnić, że niniejsza opowieść nie jest kronikarskim zapisem wydarzeń. Owszem, jest to rozprawa umiejscowiona w konkretnym miejscu i czasie. Od opisywanej akcji minęło wiele lat, wtedy zresztą nie miałem w planie układania tej historii, dlatego mam poczucie, że w wielu kwestiach dotyczących niektórych faktów mogę tkwić w niepamięci. Daje mi to więc pokorę wobec tego co napisałem. Rozumiem również, że nie potrafiłem obiektywnie odnieść się do wszystkiego, zwłaszcza że usiłowałem zbudować historię widzianą oczami wchodzącego w życie młodego człowieka, samemu nie będąc młodym. Ponieważ wytwór mojej wyobraźni aspiruje do gatunku określanego jako powieść, dałem sobie prawo do fantazjowania na równi z rzeczywistością, czyli pobrałem voucher na licentia poetica.
Pozwolę sobie na sklamrowanie powyższych słów parafrazując nieocenionego „en vogue” Milana Kunderę, że moje obecne świadectwo o tamtym czasie jest nasiąknięte moją obecną postawą i moim dzisiejszym sposobem myślenia; wspomnienia są mimo woli, przemalowywaniem starego obrazu, są ukazaniem dwóch twarzy, tej obecnej i tej dawnej.
Inspirując się innymi wydawnictwami i wzorując na utartych w mediach praktykach, pewnie nie okażę się zbyt oryginalny demonstrując osobiste sympatie, dlatego kierując się głosem serca dedykuję tę powieść mojej cudownej żonie, która czasami „czytuje” to co napiszę i jest moją najbardziej krytyczną recenzentką, a także mojemu synowi, który dla odmiany bezkrytycznie wspiera mnie w mojej literackiej zabawie.
Andrzej Finkelstin