27.08.2024, 11:23 | czytano: 529

Opowiadania Andrzeja Finkelstina na Podhale24.pl: "Pułkownik dla żony"

Portret Andrzeja Finkelstina autorstwa Sylwii Marszałek-Jeneralczyk
Z urodzenia nowotarżanin, od 30 lat zakopiańczyk. Niedawno na Podhale24.pl zakończyliśmy publikację powieści Andrzeja Finkelstina pt. "Melina Lenina, czyli o tym jak Wacek odrabiał wojsko w Poroninie". Powieści, której akcja ma miejsce pod koniec lat 80-tych. ub. wieku w Nowym Targu i Poroninie. Wraz z autorem zachęceni reakcją czytelników publikujemy kolejne utwory Andrzeja Finkelstina, to jest wybrane opowiadania z tomów pt. „Nokaut” i „Moje podróże autobusikiem”. Są to swobodne opowieści i spostrzeżenia na różne tematy społeczne i psychologiczne w formie opowiadań, często czarno-humorystycznych, zazwyczaj mające drugie dno i morał. Kolejne rozdziały publikujemy co wtorek na Podhale24.pl. Dziś opowiadanie pt. „Pułkownik dla żony”.
Pułkownik dla żony
Promienie zachodzącego słońca bezkompromisowo sygnalizowały nieuchronny koniec pracy. W pryzmacie słonecznego lśnienia falowały cząsteczki pyłków, bakterii i kurzu. Dla mnie, co z żalem muszę podkreślić, czas biegł zbyt szybko. Dla moich kolegów zaś nader wolno by myśleć o fajrancie. Nie miałem już nic do roboty. Wyciągnąłem z szuflady biurka Łysiaka i próbowałem go czytać. Wyspy bezludne. Zobrazowałem sobie ciszę. Oczami wyobraźni ujrzałem siebie na bezludnej wyspie. Dopadło mnie nikczemne uczucie zupełnego osamotnienia. Pragnę spętać pędzący czas ale nie potrafię go zatrzymać. Moje myśli stanowią hybrydę dziatwy rozpaczy z niemocą i wściekłością. Ogarnęło mnie dziwne znużenie. Nie mogłem skupić się na czytaniu. Odłożyłem książkę tekstem do blatu. Zatopiłem się w falującej cieczy wyimaginowanego przypływu własnych myśli. Przeskoczyłem do domu. Pomyślałem o żonie. Tak, mam żonę. Na pewno jestem z kimś związany. Gwałtowne szpony depresyjnych emocji bezdusznie targały moimi uczuciami. Niewidzialna narośl. Jakiś niezdefiniowany duchowy potworniak wolno, acz systematycznie toczący duszę. Nachalne myśli i przenikliwy natrętny emocjonalny ból.

Poczułem się jak Dan, mąż Lucienne, bohater Topora. Och gdyby tak Cztery Róże faktycznie miały magiczną moc dawania piękna, piłbym je nieustannie. Trudno jednak dać wiarę, by zwykły bourbon mógł w tak wielkim stopniu odmienić świat, zatrzymać kierat brzydoty. Brzydoty ducha i ciała.

Ogarnęły mnie mdłości na myśl, że w domu czeka na mnie tak strasznie obrzydliwa kobieta. Najczarniejsza z czarnych i najokropniejsza z brzydkich ludzkich kreatur. Aksjomatyczne zaprzeczenie kobiecości. Powiedzieć ciemna triada, to nic nie powiedzieć. Sadystka, czerpiąca przyjemność z okrucieństwa, chrakteryzująca się brakiem empatii, bezdusznością i egoizmem, uosobienie kobiet z tendencją do manipulacji a przede wszystkim z manią do eksploatacji partnerów. Posiadająca w sobie tyle zmysłowości, co dąb Bartek. Zła, gderliwa, karłowata z siną twarzą, z dłońmi o króciutkich pulchnych paluchach z postrzępionymi paznokciami, próżna, leniwa i najbardziej obrzydliwa z brzydkich w pieprzonym pudrowym peniuarze poplamionym resztkami jedzenia. Żeby tak, kurna się jakoś ubrała…

Przetrawiony obiad stanął mi w gardle. Na myśl o niej ogarnął mnie rozdzierający nieprzenikniony smutek i żal. Nie umiem sobie przypomnieć i zrozumieć, czym się kierowałem żeniąc się z nią? Co mnie do licha opętało, że zdecydowałem się na ten pozbawiony sensu związek? Czy był to strach przed samotnością? Kara za grzechy przodków? Przed kim do cholery uciekałem, może przed samym sobą? Nie wiem. Mam w głowie pustkę. Nie znajduję ani jednego sensownego powodu, dla którego powinienem był się z nią ożenić. Jezu, wolałbym do końca życia być sam. Oddałbym wszystko za samotność. Wszystko, by cofnąć czas. Ten z bezludnej wyspy oddałby skarb za kawałek sera a ja za możliwość bycia na bezludnej wyspie.
Ze smutkiem spakowałem aktówkę. Z codzienną niezniszczalną i pogłębiającą się z dnia na dzień rozpaczą, rozdarty powędrowałem apatycznym krokiem do domu. Po drodze wstąpiłem do monopolowego i kupiłem sobie Pułkownika. Wszedłem do domu. Stały schemat. Znam go na pamięć. Pominę tę teść historii. Postawiłem whisky w pokoju na stole i usiadłem przed flaszką. Nalałem sobie jedną szklaneczkę i wypiłem ją. Nalałem sobie jeszcze jedną i ją również wychyliłem duszkiem. Spora dawka mocnego trunku pobudziła moją wyobraźnię. Swoje wewnętrzne wrażenia spotęgowałem następną dawką Pułkownika. Znowu przypomniałem sobie o Lucienne, Topora. Postanowiłem sprawdzić czy, aby przypadkiem moja żona, tak jak Lucienne nie przeszła cudownej metamorfozy i nie przeobraziła się w zabójczo piękną, ciepłą i mądrą kobietę. W napięciu wtargnąłem do jej sypialni. Oberwałem w łeb chodakiem i przyjąłem sporą dawkę obelg. Nic więc się nie stało. Cudu nie było. Topor zagrał literacką komedię. To tylko naiwna fikcja.

Nawet po zabójczej dawce alkoholu, spożytego przez mężczyzn, kobiety nie pięknieją. Mimo to opróżniłem butelkę i z nadzieją na ciut lepsze jutro zasnąłem, wspierając się wysuniętą ręką o oparcie fotela. Pułkownik niestety nie zmienił żony, życia, pracy i domu, ale przynajmniej dał chwilę nadziei. Rolandzie to dla Ciebie hołd.
Może Cię zainteresować
zobacz także
Może Cię zainteresować
Zobacz pełną wersję podhale24.pl