NOWY TARG. - Wcale nie uważam, że jestem winien, wcale się nie poczuwam do winy. Uważam, że zrobiłem wszystko co powinienem zrobić - bronie się Edward R., oskarżony w procesie o śmiertelny wypadek na torach kolejowych 18-letniej Andżeliki z Chyżnego podczas egzaminu na prawo jazdy w Szaflarach w 2018 roku.
- Uważam, że postępowałem w sposób taki, aby nie skrzywdzić św. p Andżeliki - mówił podczas mowy końcowej przed nowotarskim sądem. - Podczas egzaminów próbowałem nikogo z egzaminowanych nie skrzywdzić. Miałem zdawalność w wysokości 50%. W Polsce ta zdawalność wynosi 32%. Po ludzku patrzyłem na ludzi, z którymi miałem do czynienia na egzaminie - mówił w mowie końcowej oskarżony Edward R. - Dlaczego egzaminator nie zatrzymał pojazdu wcześniej? A czy istnieje chociażby jeden przepis, który nakłada obowiązek na egzaminatora zatrzymania przed znakiem STOP? - odpowiadał na zarzuty oskarżony.Jako ostatni w mowach końcowych głos zabrał sam oskarżony. Łamiącym się głosem ustosunkował się do zarzutów braku empatii oraz nieudzielenia pomocy poszkodowane w wypadku 18-letniej Andżelice, która zdawała egzamin na prawo jazdy.
"Przeżywam to bardzo i moja rodzina też"
- W dniu ekspertyzy miałem ochotę podejść (przyp. red.: do rodziny tragicznie zmarłej). Zapytałem pana mecenasa, czy mogę, a pan mecenas mi powiedział, a skąd pan wie jaka będzie reakcja tych panów. Czy to nie będzie awantury na 102. Przeżywam to bardzo i moja rodzina też. Mam dwoje dzieci, mam wnuki - mówi Edward R. - Myśmy walczyli o życie jej i moje. W momencie, kiedy ten nieszczęsny pociąg uderzył w ten samochód, ja czułem się tak jakby coś straszliwego na mnie spadło. Nie miałem praktycznie siły na nic. Widziałem w odległości mnóstwo osób, które tam koło tego samochodu już się pojawiły. Nie biegłem, idąc, bo nie miałem siły, do tego samochodu nie będę mówił co ci ludzie z boku tam wykrzykiwali. Mogę tylko stwierdzić, że egzaminatorzy w Polsce są bardzo nielubiani. Doszedłem i tam były dwie osoby w tym samochodzie. Na przednim siedzeniu i na tylnym siedzeniu, Pan na przednim siedzeniu miał rękawice, powiedział, że on jest ratownikiem medycznym. Pan na tylnym siedzeniu w pewnym momencie mówi, że wynosimy ją z samochodu. Ja gdybym nie interweniował ostatkiem sił i oni by ją wyciągnęli tą św. p Andżelikę z tego samochodu, to w czasie tego wyciągania ona by nam zmarła. Wtedy już by się tak stało. Zrobiłem wszystko co mogłem zrobić. Co miałem powiedzieć panu, który jest ratownikiem medycznym, proszę wysiąść, bo ja będę tam ratował? W prasie napisano, że nie udzielił sztucznego oddychania. Jakiego? Jak do końca ta św. p. Andżelika żyła. Dopiero zmarła w karetce. Tam nie było takiej potrzeby. Tam była potrzeba, żeby założyć opatrunek, bo dostała tym sprzęgiem w głowę - wspomina chwile z wypadku oskarżony.
Egzaminator starał się także wytłumaczyć różnicę pomiędzy instruktorem, a egzaminatorem. Edward R. tłumaczył także kiedy egzaminator ma prawo użyć hamulca. Oskarżony poddaje w wątpliwość wewnętrzny egzamin szkoły jazdy, do której uczęszczała tragicznie zmarła 18-latka oraz umiejętności do prowadzenia pojazdu zmarłej.
"Egzamin się nie odbył, on został sfałszowany"
- Wiem jak trudno jest podjąć decyzję, czy hamuję, czy jadę. To nie jest takie proste. Pewnie, gdy siądziemy przed komputerem, czy na sali i będziemy dywagować co jest lepiej. W czasie egzaminu koła się kręcą, samochód jedzie. Trzeba tu i teraz podjąć decyzję. Nie znamy co się stanie po tej podjętej decyzji. Jeżeli nawet na 90 % statystyki mówiły, że dało się wtedy wyhamować, to pozostało 10%, które stawiają wątpliwość, czy udałoby się zatrzymać, czy nie. Jak można winić mnie, egzaminatora, że osoba egzaminowana nie potrafiłą zastosować się do znaku STOP. Nie ja ją uczyłem, tylko szkoła nauki jazdy, instruktor. Nie była zdolna działać w czasie zagrożenia dla własnego życia. Dostała polecenie: “wysiadaj, już”. To nie było dziecko z przedszkola. To była dorosła osoba. Zatrzymała świadomie pojazd egzaminowany na torowisku. Niestety ona to zrobiła. Dlaczego egzaminator nie zatrzymał pojazdu wcześniej? A czy istnieje chociażby jeden przepis, który nakłada obowiązek na egzaminatora zatrzymania przed znakiem STOP? To nie jest tak jak prokurator pisze, że zatrzymanie powinno nastąpić pomiędzy znakiem, a skrajną szyną. Tu nie chodzi o dystans. Tu chodzi o odpowiedzialność zarówno kierowcy, jak pasażerów i innych. Przepis jednoznacznie mówi, że zatrzymanie powinno nastąpić w miejscu, w którym kierujący jest w stanie upewnić się, że nie utrudni ruch na drodze z pierwszeństwem przejazdu. W tym przypadku drogą z pierwszeństwem przejazdu były tory. Nie tak jak na eksperymencie, gdzie zatrzymano pojazd przy znaku STOP i liczono metry ile to miałem, żeby zatrzymać pojazd. To absurd. Tak nie jest. Wzięto pod uwagę tylko ustawę o ruchu drogowym, a zapomniano, że jest jeszcze ustawa o kierujących. Ta ustawa jest bardzo ważna. Tam jest wszystko odnośnie egzaminowania. Co wolno, czego nie. W czasie egzaminu kierującym jest osoba egzaminowana. Pojęcie kursant kończy się w momencie, gdy zdany jest egzamin wewnętrzny. W tym przypadku to sfałszowano. Egzamin się nie odbył, on został sfałszowany - mówił w mowie końcowej oskarżony. - Egzaminator tu nie jest kierującym. Rola egzaminatora polegała na tym, że miał on ocenić zachowanie osoby egzaminowanej. Stwierdzić jej kwalifikacje i umiejętności, a nie był kierującym. Nie dochodzimy do absurdu. Osoba egzaminowana, to osoba, która powinna odbyć szkolenie w ilości godzin taka, jaka jest konieczna, aby te umiejętności posiadała i która zdała egzamin wewnętrzny. To pani św. p. Andżelika przyszła na egzamin, bo jej się wydawało, że ona posiada zupełne umiejętności do prowadzenia pojazdów. Niestety była w błędzie, bo nie umiał podstawowych rzeczy. Zatrzymała się na torowisku i obarcza się winą za to mnie. Jest to tak łatwo zrobić, żeby wskazać to on, a pozostali? - kontynuował przemówienie.
Edward R. zwrócił uwagę także na niewłaściwie ustawione znaki oraz zdaniem oskarżonego niewłaściwe zachowanie osób kierujących pociągiem.
"Tematem żyję i będę żył do końca"
Oskarżony twierdzi, że zrobił wszystko co było w jego mocy, aby nie doszło do tragedii. - To ja włączyłam pierwszy bieg. Pani św. p Andżelika nie włączyła. Pani Andżelika złapała za kluczyk, przekręciła raz, przekręciła dwa, przekręciła trzy. Silnik nie odpowiedział. Patrzę pociąg jedzie, ale był jeszcze daleko. Położyłem swoją dłoń na jej dłoni i przekręcałem. Nie dało się uruchomić. To ja nie pomagałem? Stałem z boku? Pan prokurator oczekiwał, że ja przekażę instrukcję. To był czas na przekazywanie instrukcji? To przecież pani Andżelika przyszła przygotowana do egzaminu. Ja do dnia dzisiejszego nie wiem i pewnie do końca życia tego nie będę wiedział. Tematem żyję i będę żył do końca. Czy faktycznie ten samochód egzaminacyjny zgasł na tym torowisku, czy on nie zgasł. Przekręcaliśmy kluczyk, a on stał. Dlatego nie mogliśmy go uruchomić, bo on pracował. W tym samochodzie było zamontowane urządzenie, które blokowało rozrusznik. Jeżeli silnik pracował, to rozrusznika nie udało się uruchomić. To znaczy, że myśmy chcieli usłyszeć rozrusznik, a nie usłyszeliśmy. O tym, że ten silnik nie zgasł świadczą jeszcze inne rzeczy. np. to, że w momencie gdyby silnik zgasł, to wycieraczki, które trochę się ruszały, to one by nie pracowały. One pracowały dlatego, że pani św. p. Andżelika zsunęła ręką po kierownicy do kluczyka - wspomina Edward R.
Zdaniem oskarżonego główną winę za wypadek ponosi zmarła Andżelika, która zatrzymała się na torach. Winy dopatruje się także ze strony osób kierujących pociągiem, a także ośrodka egzaminującego, który mógł lepiej wyposażyć pojazdy służące do egzaminowania.
“Ponad wszelką wątpliwość do wypadku nie doszłoby, gdyby pojazd egzaminacyjny nie zostałby zatrzymany na torach, ani na torowisku” - cytuje opinię biegłych Edward R. - To nie jest tak, jak prokurator mówi, że powodem było niezatrzymanie pojazdu. Przyczyną było zatrzymanie się na torowisku. Gdyby nie to zatrzymanie, to samochód, który jechał z tą prędkością odjechałby na odległość ok 50 m. O żadnym tragicznym zdarzeniu nie można byłoby mówić. Za ten wypadek odpowiada przede wszystkim zmarła dziewczyna. Po części ośrodek szkolenia kierowców, który nie przeprowadził egzaminu wewnętrznego. Doprowadził do sfałszowania dokumentów, zarówno karty przeprowadzonych zajęć, jak i arkusza przeprowadzenia egzaminu. Odpowiada także instruktor oraz obydwaj maszyniści. Powinien także odpowiadać mój pracodawca. W niektórych ośrodkach egzaminacyjnych samochody egzaminacyjne są dodatkowo wyposażone w hamulec, sprzęgło i gaz. We wszystkie przyrządy do kierowania i sterowania pojazdem i to jest zgodnie z obowiązującymi przepisami. Ten samochód, którym egzaminowałem tą św.p. panią Andżelikę po mojej stronie był wyposażony tylko w hamulec. Nie miałem sprzęgła. Gdybym ja miał do dyspozycji te dwa pedały, to oczywiście padło by polecenie, albo strąciłbym jej nogi z pedałów i sam bym pokierował tym samochodem. Nie dano mi takiej możliwości. Najtragiczniejsze było to, że św.p. Andżelika została uderzona sprzęgiem w głowę. Jeżeli pojazd odjechał by trochę i ten sprzęg przeszedłby koło głowy, można by mniemać, że ona by żyła. Gdyby obydwa hamulce zostałyby użyte, pani św. p. Andżelika by żyła - mówił oskarżony.
Ostateczny wyrok sądu poznamy 28 września.
ms/